Unijne sekretarki zarabiają od 2,5 tys. euro miesięcznie

W liczącej blisko 25 tys. urzędników Komisji Europejskiej, pracuje 1176 Polaków. Ile zarabiają?

Unijne sekretarki zarabiają od 2,5 tys. euro miesięcznie

Polacy garną się do pracy w unijnych instytucjach. Według najnowszych danych, w liczącej blisko 25 tys. urzędników Komisji Europejskiej, pracuje 1176 Polaków. Otwarcie przyznają, że praca w instytucjach zwyczajnie się opłaca. Pensje szeregowych sekretarek zaczynają się od 2,5 tys. euro miesięcznie. Dużo więcej zarabia się na wyższych szczeblach.

To się opłaca

Wynagrodzenia dyrektorów generalnych sięgają kwoty 17,7 tys. euro. Do tego dochodzą dodatki - np. w zależności od sytuacji rodzinnej czy stażu pracy.

Z kolei unijny komisarz zarabia od 19,9 tys. euro do 24,4 tys. euro miesięcznie. Każdy z nich dostaje również dodatek mieszkaniowy - to ponad 35 tys. euro i coroczny fundusz reprezentacyjny - ponad 7 tys. euro. Każdy z komisarzy otrzymuje tzw. dodatek na przesiedlenie w wysokości jednej pensji, a także płatny co miesiąc przez trzy lata po opuszczeniu KE tzw. dodatek przejściowy w wysokości do 65 proc. pensji. Także po pięciu latach pracy, unijny komisarz nabywa prawo do dożywotniej emerytury wysokości ponad 4 tys. euro.

Na jakie wynagrodzenia mogą liczyć eurodeputowani?
Za każdy dzień posiedzeń plenarnych eurodeputowany dostaje 298 euro. Jeśli bierze udział w posiedzeniach poza UE, to za każdy dzień dostaje 149 euro, zwrot kosztów zakwaterowania i śniadań. Poseł musi mieć biuro i asystentów. Na ten cel otrzymuje 17,5 tys. euro miesięcznie. Na prowadzenie biura lub biur krajowych przysługuje mu 4,2 tys. euro miesięcznie. Jeśli przebył w Parlamencie Europejskim całą pięcioletnią kadencję, to przysługuje mu emerytura, która wynosi 1,3 tys. euro miesięcznie.

Polacy uważają się za najbardziej zgraną grupę urzędników w Komisji Europejskiej w Brukseli. W rozmowach z PAP zapewniają, że nie zapomnieli o Polsce.

"W perspektywie lat widzę ogromną zmianę w podejściu Polaków do pracy w (unijnych) instytucjach. Coraz bardziej zależy im na tym, żeby nie tylko tutaj być, ale też mieć realny wpływ na podejmowane decyzje" - powiedział PAP Przemysław Słowik, członek gabinetu komisarza ds. budżetu, Janusza Lewandowskiego.

"Rzucili pracę w polskich instytucjach. Zdradzili?"

Jego zdaniem, należy lepiej wykorzystać "potencjał na linii Warszawa - Bruksela".
"Na szczęście coraz rzadziej słyszę, że Polacy, którzy wyjechali do Brukseli, to ci, którzy zdradzili interesy kraju. Polska zaczyna zauważać, że swój urzędnik w Brukseli to potencjał, którego nie można nie wykorzystać. Celem UKIE powinno być teraz dbanie o to, by polski urzędnik był zawsze dobrze poinformowany o sprawach i potrzebach swojego kraju" - mówi Słowik.

Według najnowszych danych, w liczącej blisko 25 tys. urzędników Komisji Europejskiej pracuje 1176 Polaków. Otwarcie przyznają, że praca w instytucjach zwyczajnie się opłaca. Pensje szeregowych sekretarek zaczynają się od 2,5 tys. euro miesięcznie. Ponadto praca gwarantuje stabilność do samej emerytury: z KE nikogo się nie wyrzuca, chyba że pobije się szefa. Z drugiej strony praca jest czasami monotonna.

"Mit sektora publicznego bywa tutaj żywy. Czasami wręcz denerwuje mnie osiadły tryb pracy niektórych starszych urzędników, który demotywuje resztę zespołu" - uważa Dominik Sobczak, menedżer projektów w Dyrekcji Generalnej ds. Badań Naukowych. Podkreśla, że jego szefowie są zadowoleni z pracy z Polakami.
"W ostatnich latach wyraźnie odmłodziła się kadra, bo po wejściu nowych krajów do Unii przyjechali tu w większości młodzi ludzie. Są zmotywowani i mają świeże spojrzenie - to bardzo dobrze sprawdza się w pracy w teamach" - mówi Sobczak.

"Wystarczy pracować przeciętnie"

Za demotywujący polscy urzędnicy uważają system oceny pracowników i awansów, którego reforma przypadła na moment, w którym Polska wchodziła do Unii, czyli w 2004 roku.
"Naprawdę trzeba się teraz narobić, żeby uzyskać odrobinę szybszy awans. Dlatego mało kto się wysila; wystarczy pracować przeciętnie" - mówi Sobczak.

Zauważa, że rzadko nowi urzędnicy przychodzący po konkursie rzeczywiście mają szansę samodzielnie zdecydować o stanowisku. Dużo osób tkwi w miejscach, w których praca zamiast przynosić satysfakcję, bywa kieratem.

Jakie mieć wykształcenie, żeby pracować w Brukseli?

Dla Sobczaka ta praca kieratem jednak nie jest. Jak podkreśla, miał sporo szczęścia, bo po zdaniu konkursu dostał pracę, która w pełni odpowiadała jego kwalifikacjom. Kończąc europeistykę oraz finanse i bankowość w Warszawie pracował przy projekcie współfinansowanym z jednego z programów UE. Dlatego do konkursu nie przygotowywał się długo, choć o jedno miejsce ubiegało się wtedy aż 40 osób.

Zauważa, że z roku na rok poziom konkursów rośnie, więc trudniej jest przez nie przejść. "Wtedy więcej osób szło na tzw. rybkę, teraz naprawdę się przygotowują" - dodaje.

Jak podkreślają Polacy w Komisji, pracując dla dobra UE nie stracili sympatii i wrażliwości na polskie sprawy.
"Obowiązuje nas absolutna bezstronność i nie wolno nam przyjmować instrukcji od kogokolwiek innego niż pracodawca. A jednak wiadomo, że serce jest sercem i pilnujemy, by Polsce nie działa się krzywda. Nie może to jednak wchodzić w sprzeczność z naszymi obowiązkami" - podkreśla Dorota Lewczuk-Bianco, urzędnik w Dyrekcji Generalnej ds. audytu wewnętrznego.

Trzeba pielęgnować kontakty

"Na początku najważniejszy jest networking, budowanie sieci kontaktów zawodowych - radzi jedna z pracujących w Brukseli Polek, która pragnie zachować anonimowość.
- Nie można dopuścić do zamykania się w jednym kręgu narodowościowym! Dlatego Polak, który wchodzi w międzynarodowe towarzystwo i pielęgnuje kontakty, lepiej służy interesowi kraju. Zarzuty o 'wynarodowienie' w związku z pracą w międzynarodowym środowisku uważam za absurdalne".

Jak zauważa Dominik Sobczak, otwartość i umiejętność pracy w zespole to podstawa. Trzeba zapomnieć o narodowych stereotypach.
"Nie zauważyłem zresztą, żeby pochodzenie wpływało na jakość pracy. Spotykam zesztywniałych Włochów, spóźnialskich Niemców i solidnych Hiszpanów. Wszystko zależy od jednostki" - przekonuje Sobczak.

W domu Doroty Lewczuk-Bianco przy pianinie nuty z utworami Chopina, w lodówce twarożek i pierogi kupione w jednym z licznych w Brukseli polskich sklepów, w komodzie polskie kryształy. Pytana o poczucie narodowej tożsamości denerwuje się, bo przecież "europejskość jest dopełnieniem polskości".

Innego zdania jest Przemysław Słowik.
"Przyjeżdżają tu głównie młode osoby, a one z reguły łatwo podlegają wpływom. Dlatego nad kontaktami z Polską muszą po prostu pilnie pracować, by nie ulec eurobiurokratyzacji.

Najłatwiej jest singlom

Polacy przyznają, że praca w instytucjach wymaga sporych poświęceń, a nawet wyrzeczeń. Najłatwiej jest singlom, bo Bruksela to miasto wielokulturowe i otwarte, a więc trudno poczuć się tutaj obco czy samotnie. Problem pojawia się, gdy w kraju zostaje rodzina albo druga połówka. Jeżeli udaje się je ściągnąć do Brukseli, dochodzi problem ze znalezieniem pracy zgodnej z kwalifikacjami. Kompromis w takiej sytuacji nie zawsze zdaje egzamin, bo każda ze stron chce się realizować w życiu zawodowym.

"Należę do szczęśliwców - moja druga połówka przyjechała niezależnie do pracy w pewnej firmie. Ale mamy wielu znajomych, którzy takiego szczęścia nie mieli" - mówi Sobczak. Jak dodaje, w niektórych przypadkach albo kończyli związki, albo trafiali do szpitali z ciężką depresją, gdy latami na próżno szukali pracy.

"Dlatego wielu rozważa powrót do kraju, także po to, by ratować sytuację. Żeby sen o Brukseli nie przerodził się w koszmar" - mówi.

Najlepiej zorganizowana narodowość w Brukseli

O grupie Polaków-urzędników zrobiło się głośno w zeszłym roku, gdy w siedzibie Komisji Europejskiej zorganizowali obchody rocznicy wolnych wyborów z czerwca 1989 roku.

"Jeździliśmy, przywoziliśmy, montowaliśmy, naklejaliśmy, dzwoniliśmy, robiliśmy projekty graficzne. Jedno wielkie pospolite ruszenie! I osiągnęliśmy sukces, bo pracownicy KE dowiedzieli się wreszcie, kto tak naprawdę obalił komunizm. A my zapracowaliśmy na miano najlepiej zorganizowanej narodowości w Brukseli" - śmieje się Dorota Lewczuk-Bianco.

Podczas tegorocznej Wielkiej Orkiestry Świątecznej Pomocy licytowali, co tylko się dało - od torebki teletubisia, przez kostki mikrofonowe od zaprzyjaźnionych dziennikarzy, po swoje własne talenty. W ciągu kilku dni uzbierali dla dzieci 11 tys. euro.

Ani obchody w KE, ani licytacja na WOŚP nie odbyłyby się, gdyby nie comiesięczne polskie spotkania w jednym z brukselskich pubów. No i słynna już lista mailingowa, która dla przyjeżdżających tu Polaków stanowi niezbędne kompendium wiedzy o mieście i instytucjach. Na pomysł założenia wewnętrznej listy mailingowej urzędnicy wpadli spontanicznie sześć lat temu, w pubie przy piwie.

"Obalić mit Polaka za granicą"

"Na początku była nas tutaj zaledwie garstka, może 50 osób. Stwierdziliśmy, że taka lista się przyda, chociażby po to, żeby wymieniać przydatne informacje. Dzisiaj piszemy na niej o wszystkim: od porad dotyczących dobrego dentysty, kulinariów, po zażarte dyskusje filozoficzne i na tematy związane z pracą" - mówi Lewczuk-Bianco. Lista nie jest dostępna dla wszystkich. Nie mają do niej dostępu np. politycy i dziennikarze.

"Za każdym razem, gdy rozważamy dopuszczenie osoby spoza instytucji, organizujemy ogólną debatę. Proszę zrozumieć, że nasze rozmowy mają często charakter nieformalny. Ta lista po prostu by umarła, gdybyśmy zdecydowali się ją w pełni upublicznić" - mówi Dominik Sobczak, jeden z jej założycieli.

"Tak, czujemy się wyjątkowi. Mam wrażenie, że skutecznie obaliliśmy mit Polaka za granicą: skupionego na swoim, niechętnego kontaktom z innymi Polakami. A nam się udało. Jasne, nie jest tak, że wszyscy się kochamy, ale najważniejsze są żywe przykłady tego, że w ważnych momentach umiemy się zmobilizować" - mówi Lewczuk-Bianco.

Źródło artykułu:PAP

Wybrane dla Ciebie

Komentarze (18)