W tym powiecie na jedną ofertę przypadło 3939 bezrobotnych
Polska pozostaje krajem ogromnych dysproporcji nie tylko w sferze zarobków. Dotyczy to również poziomu bezrobocia. Są regiony, gdzie sięga ono kilku procent. Są też takie, w których bez pracy pozostaje nawet co trzeci mieszkaniec. To przede wszystkim obszary położone daleko od dużych aglomeracji miejskich.
Im dalej od miast, tym gorzej
Takiej stopy bezrobocia mogą pozazdrościć mieszkańcy wielu miejscowości w Polsce: 3,3 proc. w sierpniu tego roku w Sopocie. Kurort, dzięki położeniu w centrum aglomeracji trójmiejskiej, często pojawia się na czele listy ośrodków z niskim bezrobociem. Są też inne miejsca, w których brak pracy dotknął niewiele osób. Według danych Eurostatu, w Warszawie w ubiegłym miesiącu wynosiło ono 3,5 proc., w Katowicach 4 proc.
Latem tradycyjnie bezrobocie spada, ale sytuacja na prowincji nie napawa optymizmem. Ilość powiatów, w których poziom bezrobocia przekracza 20 proc., jest większa niż w tym samym okresie w ubiegłym roku.
Niewielka jest również ilość ofert dostępnych w pośredniakach. Chociaż trzeba przy tym pamiętać, że urzędowe dane tylko w pewnym stopniu odzwierciedlają rzeczywistą skalę bezrobocia. Według opinii urzędników, do biur pośrednictwa trafia około 30 proc. ogółu ofert pracy.
Co roku powtarza się też ten sam scenariusz: w okresie letnim stopa bezrobocia jest nieco niższa. Według danych „Dziennika Gazety Prawnej”, w niektórych powiatach o wysokim stopniu bezrobocia jego spadek może sięgać latem nawet 5 proc.
Dla przykładu, w lutym tego roku w powiecie szydłowieckim stopa bezrobocia wynosiła aż 36,6 proc. W lipcu spadła o 2,3 proc. W powiecie piskim z kolei – z 34,6 do 29,4 proc., w białogardzkim – z 30 do 25,4 proc., w braniewskim z 32,2 proc. w lutym do 29,8 proc. w pięć miesięcy później.
Być może bardziej przemawia do wyobraźni liczba bezrobotnych, przypadających na jedno miejsce pracy oferowane przez pośredniaki. W lutym 2011 w powiecie golubsko-dobrzyńskim na jedną ofertę przypadało aż 3939 bezrobotnych! W lipcu w powiecie myszkowskim było 2419 osób bez pracy na jedną ofertę. Natomiast w powiecie kolneńskim ich liczba spadła odpowiednio z 1731 na jedno miejsce w lutym do 758 w lipcu. Dlaczego źle na prowincji?
Zdaniem ekspertów, główne przyczyny wysokiego poziomu bezrobocia na prowincji to brak inwestycji i słabe wykorzystanie dotacji unijnych. Nie można liczyć na szybkie zmiany, zwłaszcza jeśli chodzi o pierwszy z tych czynników.
Mówi o tym prof. Zenon Wiśniewski, kierujący Katedrą Gospodarowania Zasobami Pracy na toruńskim UMK: - Na wielu obszarach nie ma inwestycji, które tworzą nowe miejsca pracy. Barierą dla ich powstawania jest zły stan lokalnej infrastruktury.
Tam gdzie nie ma nowoczesnej infrastruktury, przede wszystkim sieci dróg, nie ma co liczyć na inwazję inwestorów. A tym samym na znaczące zwiększenie ilości miejsc pracy. Gorzej, że w skali kraju niewiele robi się, by zmienić ten stan rzeczy.
Z czynnikiem drugim, a więc niewystarczającym wykorzystaniem pomocy UE, wiąże się natomiast inny fakt. Wykaz ofert proponowanych w urzędach pracy jest mało zróżnicowany. Są też one często mało atrakcyjne. Jak reagują na nie bezrobotni? Według powtarzanych opinii, często uchylają się od pracy, tłumacząc, że im się ona „nie opłaca”.
Ile w tym prawdy? Co o poszukujących zatrudnienia mogą powiedzieć pracodawcy? – Podejście do pracy ludzie mają różne. Pewnie, zawsze będą tacy, co za obijanie chcieliby 2 tysiące – mówi anonimowo wytwórca drewnianych palet z woj. pomorskiego. – Oni szybko rezygnują. Popracują kilka dni, odbiorą pieniądze i odchodzą. Nie dyskutuję z nimi. Płacę tyle, ile mogę. Znacznie częściej jednak mam do czynienia z ludźmi, którzy autentycznie chcą pracować. Przeważnie muszę im odmówić, bo nie potrzebuję więcej niż pięciu, sześciu pracowników.
Tu wykształcenie się nie przyda
Kolejne raporty GUS i powiatowych urzędów potwierdzają: do pracy, która czeka na prowincji, niepotrzebne są najczęściej ani matura, ani tym bardziej dyplom magistra.
Ubiegłoroczne badania firmy Sedlak & Sedlak przyniosły optymistyczną informację. Pojawiło się więcej ofert w miastach liczących 50-90 tys. mieszkańców. Otwierane tam placówki wielkich sieci w rodzaju Tesco przyniosły kilkanaście tysięcy miejsc pracy. W ciągu najbliższych lat ta tendencja ma się utrzymywać.
Najczęściej sklepy sieciowe dają jednak pracę sprzedawcom, ochroniarzom, pracownikom porządkowym. O posadę dla informatyków, bankowców, dziennikarzy i wielu innych profesji łatwiej nie będzie.
Na jeszcze głębszej prowincji jest praca głównie w rolnictwie, w wytwórniach pieczarek, w szkółkach leśnych. Funkcjonuje też niewielki rynek prac naprawczych oraz budowlanych. Tam wybór jest już bardzo ograniczony. Kto chce pracować, musi brać to, co się nawinie. Firmy szukające pracowników z wykształceniem trzymają się dużych aglomeracji. Oznacza to, że osoby, które wyjechały z prowincji na studia, raczej nie wrócą. Małe miejscowości na tym stracą. Przepaść między dużymi ośrodkami miejskimi a prowincją najpewniej będzie się powiększać.
Tomasz Kowalczyk