W USA rozpoczyna się sezon publikacji raportów kwartalnych
Początek przedświątecznego tygodnia upłynął w USA i w Europie pod znakiem korekt. Przy braku danych makro liczyły się tylko nastroje i docierające z rynków inne informacje, a te były nienajlepsze.
07.04.2009 | aktual.: 07.04.2009 09:55
Początek przedświątecznego tygodnia w USA i w Europie upłynął pod znakiem korekt. Przy braku danych makro liczyły się tylko nastroje i docierające z rynków inne informacje, a te były nie najlepsze.
Z góry zresztą oczywiste było, że po miesiącu zwyżki, a tuż przed rozpoczęciem sezonu publikacji raportów kwartalnych spółek część graczy będzie chciała zrealizować zyski.
Jako pretekst do wywołania korekty posłużyła opinia znanego analityka. Mike Mayo (przedtem w Deutsche Bank, obecnie Calyon Securities), twierdzi, że straty amerykańskich banków będą większe niż podczas Wielkiego Kryzysu. Oczywiście jeden analityk nie mógł przecenić olbrzymich, amerykańskich giełd, ale jego prognoza była czymś, co niedźwiedzie mogły wreszcie wykorzystać. Oprócz tego szkodziły też rynkowi akcji inne wydarzenia. Na przykład sektorowi wysokich technologii nie pomogło to, że niepowodzeniem zakończyły się rozmowy o kupieniu Sun Microsystems przez IBM. Poza tym Goldman Sachs obniżył rekomendację dla Cisco.
Sektorowi finansowemu szkodziło też to, że Departament Skarbu przedłużył o dwa tygodnie termin (i złagodził warunki) składania wniosków o uczestnictwo w programie PPPIP (plan Geithnera - wykup "trujących" aktywów). Z tego wniosek, że mimo niezwykle atrakcyjnych warunków jest problem z chętnymi (fundusze różnego rodzaju) do uczestniczenia w tym programie. Nie pomógł też temu segmentowi rynku George Soros twierdząc, że gospodarka USA w 2009 roku nie wyjdzie z recesji, a cały system bankowy jest w zasadzie niewypłacalny. Dodatkowo Barclays obniżył prognozy zysku dla American Express.
Sesja była bezbrzeżnie nudna. Indeksy spadły i rysowały prawie linię poziomą. W połowie sesji rozpoczął się powolny trend wzrostowy, dzięki któremu większość strat udało się odrobić. To była normalną korektą, a nie powrót do trendu spadkowego.
GPW rozpoczęła poniedziałkową sesję na "byczą" modłę. WIG20 błyskawicznie wspiął się na poziom o trzy procent wyższy od piątkowego zamknięcia. Dzięki temu WIG naruszył linię bessy. Najmocniejsze były nadal KGHM i banki. Przez ponad trzy godziny WIG 20 usiłował zaatakować swoją linię bessy, ale w końcu zaczął się osuwać. Tak jak pisałem w poniedziałek rano - rozpoczęła się realizacja zysków. Po pobudce w USA, kiedy to indeksy na innych giełdach prawie wróciły do poziomu piątkowego zamknięcia, również u nas niewiele zostało z tego super-optymizmu. Przed rozpoczęciem sesji w USA indeksy krążyły wokół poziomów piątkowego zamknięcia i widać było, że każde rozwiązanie jest możliwe. Jednak fixing był "byczy" - podniósł WIG 20 tak, że sesja zamknęła się jednoprocentowym wzrostem.
Ta poniedziałkowa sesja nie ma znaczenia prognostycznego. "Niedźwiedzim" sygnałem jest to, że WIG nie pokonał linii bessy, a WIG 20 się spod swojej cofnął. "Byczym" sygnałem jest jednak to, że obroty nadal były duże, a chęć do wzrostów widoczna gołym okiem. Nawet ten "cudo-fixing" też pomagał bykom. Pewne jest to, że na jednym ataku na linię bessy się nie skończy.
Piotr Kuczyński
główny analityk Xelion. Doradcy Finansowi