Żłobki chcą pieniędzy rodziców, rodzice nie chcą płacić. "Myślę o tym, żeby mieć co do gara włożyć"

Kiedy otworzą się żłobki? Nie wiadomo, tak samo jak nie wiadomo, z czego mają się one utrzymać. Żłobki nie mogą przyjmować dzieci, ale chętnie przyjęłyby pieniądze ich rodziców. Z kolei rodzice muszą sami opiekować się dziećmi i nie mają ochoty na utrzymywanie cudzych biznesów w zamian za nic. Czy z tej patowej sytuacji da się wyjść?

Żłobki chcą pieniędzy rodziców, rodzice nie chcą płacić. "Myślę o tym, żeby mieć co do gara włożyć"
Źródło zdjęć: © pxhere.com
Konrad Bagiński

20.04.2020 | aktual.: 20.04.2020 17:57

"Ja za żłobek swojej córki po prostu przestałam płacić. Oczywiście było wielkie oburzenie po drugiej stronie, że co ja sobie myślę, że jak żłobki się w końcu otworzą, to na moje miejsce wskoczy ktoś inny i co ja wtedy zrobię. Nie wiem, nie myślę o tym, co zrobię, tylko o tym żeby mieć co do garnka włożyć" – pisze w liście przesłanym za pośrednictwem #dziejesie pani Anna z Lublina.

Tłumaczy, że średnio się jej uśmiecha utrzymywanie prywatnego biznesu. Teraz sama musi zająć się swoją córką. Z usług żłobka nie korzysta, bo nie może. Nie zamierza płacić za nic. Taka postawa jest często spotykana.

– Już mam dosyć tych apeli, żeby zamawiać jedzenie z dowozem, płacić z wyprzedzeniem za usługi, które kiedyś gdzieś tam będą zrealizowane, kupować jakieś naręcza tulipanów. Ja mam swoje życie, swój budżet i swoje problemy. Przez wirusa zarabiam mniej, mąż też i nie mamy po prostu ochoty na dokładanie swoich pieniędzy do czyjejś kasy. To samo się tyczy żłobka – mówi nam pani Anna.

Podobny problem mają tysiące ludzi, którzy posłali swoje dzieci do prywatnych żłobków. Te publiczne są finansowane na ogół z pieniędzy samorządów. Znakomita większość prezydentów miast i burmistrzów ogłosiła, że kiedy żłobek nie działa, rodzice nie płacą. Zresztą i tak dotyczy to na ogół kosztów wyżywienia dziecka (od 500 do ok. 1200 zł w zależności od miasta).

Z pobierania takich opłat, zgodnie ze zdrowym rozsądkiem, zrezygnowały praktycznie wszystkie żłobki: zarówno publiczne jak i prywatne. Skoro dziecko nie chodzi do placówki, to w niej nie je, więc nie ma za co płacić.

Żłobki prywatne to w zasadzie normalne biznesy. Zapisujemy dziecko, płacimy pełną stawkę i otrzymujemy w zamian opiekę nad dzieckiem. Te biznesy muszą płacić za czynsz, opłaty eksploatacyjne, media, ochronę. Kolejne wydatki to pensje personelu i ZUS oraz oczywiście podatki.

Zobacz też: W Polsce rośnie fryzjerskie podziemie. Dojadą, upiększą, zakazy i wirusy im niestraszne

– Jest wiele placówek, które finansują się z pieniędzy europejskich, różnych dopłat, grantów. Rentowność wielu z nich jest symboliczna, część balansuje na krawędzi przetrwania. Bo pomimo tego, że żłobków jest mało, to w wielu miejscowościach nie mogą zażądać nie wiadomo jakich opłat. To bardzo nierówny rynek, są miasta gdzie opieka nad dziećmi to złoty biznes, są i takie, gdzie wiele się nie zarobi – mówi WP Finanse Anna Lewandowska, przedszkolanka.

Co zrobić z dzieckiem po koronawirusie?

Wielu rodziców jednak płaci, wychodząc z założenia, że żłobki w końcu zaczną działać, a wtedy będzie można od razu wrócić do pracy bez zastanawiania się, co zrobić z dzieckiem. Bo w Polsce olbrzymim problemem jest brak odpowiedniej liczby żłobków i miejsc w nich.

Są miasta, w których w zeszłym roku rodzice stali w kolejce przez trzy dni tylko po to, żeby zapisać dziecko. To nie żart – tak było m.in. w Wodzisławiu Śląskim, gdzie decydowała kolejność zgłoszeń. Rekrutację otwierano w poniedziałek a najtwardsi rodzice czekali pod drzwiami żłobka od piątkowego poranka.

- Wiem, że jeśli teraz zrezygnuję ze żłobka, to potem mogę nie znaleźć swojemu synkowi miejsca. I co wtedy zrobię? Jak wrócę do pracy w firmie, kiedy skończy się home office? Dlatego płacę te 500 złotych miesięcznie i nie mam z tym problemu. Ale wyobrażam sobie, że dla osób, którym te pieniądze robią różnicę, problem może być poważny, bo mają poważniejsze sprawy niż płacenie za żłobek i to, czy on przetrwa, czy nie – mówi nam pan Mateusz ze Szczecina.

Niektórzy rodzice dostają też zawoalowane groźby od pracowników żłobków i przedszkoli. Wynika z nich, że prywatne placówki dzielą się informacjami o rodzicach, którzy zrezygnowali i nie będą przyjmowali ich dzieci do swoich placówek. Warto na takie groźby reagować stanowczo - bo tworzenie takich "czarnych list" klientów to działanie bezprawne.

Inny nasz czytelnik, Sebastian z Warszawy donosi, że jego żłobek przedstawił rodzicom precyzyjne wyliczenie kosztów, jakie musi ponosić.

– Wyszło im, że w obecnej chwili koszt utrzymania żłobka wynosi dokładnie 43 procent dotychczasowego czesnego. Uczciwe postawienie sprawy spowodowało, że rodzice bez zastrzeżeń przyjęli ten fakt do wiadomości i zgodzili się na płacenie tych 43 proc. "postojowego". Przynajmniej później nie będzie problemów ze wznowieniem działalności czy szukaniem nowego żłobka – mówi w rozmowie z WP Finanse.

Sprawie przyjrzał się UOKiK

Problemem odpłatności za zamknięte żłobki zajął się już Urząd Ochrony Konkurencji i Konsumentów. Sęk w tym, że rekomendacje UOKiK-u są iście salomonowe.

W ocenie Prezesa UOKiK strony umowy powinny starać się porozumieć, w jaki sposób rozliczać koszty czesnego, uwzględniając, że z jednej strony de facto opiekę nad dziećmi w tym czasie sprawują rodzice, z drugiej że placówka musi być bez przerwy utrzymywana, żeby po okresie epidemii dzieci mogły do niej wrócić.

Należy jednak pamiętać, że ryzyko prowadzenia działalności gospodarczej spoczywa przede wszystkim na przedsiębiorcy i nie powinien on podejmować prób obciążenia nim wyłącznie albo prawie wyłącznie konsumenta.

Zobacz też: Rząd zirytował wędkarzy. Pytają: Jesteśmy sami nad wodą, komu - oprócz ryb - zagrażamy?

- W mojej ocenie niedopuszczalne jest pobieranie czesnego w pełnej wysokości za czas, kiedy dzieci w ogóle nie przebywają w placówce. Niewątpliwie nie powinny być pobierane opłaty za wyżywienie oraz za zajęcia dodatkowe. Nie wydaje się również sprawiedliwą, choć każdy przypadek należy oceniać indywidualnie, symboliczna obniżka czesnego. Należy pamiętać, że co do zasady konsument powinien ponosić opłaty odpowiadające wyłącznie wysokości uzasadnionych kosztów ponoszonych przez placówkę, niezbędnych do zapewnienia ciągłości jej funkcjonowania (np. opłaty za wykorzystywany lokal, wynagrodzenie pracowników itp.) - twierdzi prezes UOKiK.

Dodaje, że podstawą do podjęcia negocjacji powinna stanowić analiza treści umowy, jaka wiąże konsumenta i placówkę aby sprawdzić między innymi, co wchodzi w skład czesnego.

- Punktem wyjścia powinno być również przedstawienie przez właściciela placówki rzeczywistych kosztów, jakie ponosi mimo nieobecności w niej dzieci, a których poniesienie skutkowałoby dla przedsiębiorcy rażącą stratą, Należy bowiem mieć na uwadze, że jedynym świadczeniem, jakie obecnie wykonuje większość z tych placówek, jest podtrzymanie możliwości przyjęcia dzieci do placówki jak tylko ograniczenia wprowadzone z uwagi na pandemię zostaną uchylone. W przypadku braku dojścia do porozumienia każda ze stron ma prawo odstąpienia od umowy - zaznacza prezes UOKiK.

UOKiK stoi na stanowisku, że obie strony kontraktu powinny starać się wypracować rozwiązania dostosowane do trudnej dla wszystkich sytuacji. W razie potrzeby można też skorzystać z mediacji. W przypadku ewentualnych sporów z prywatną placówką, konsumenci mogą skorzystać z bezpłatnej pomocy prawnej, np. rzeczników konsumentów. W przypadku pojawienia się sporu ostatecznie o racji strony będzie rozstrzygał sąd.

Zapisz się na nasz specjalny newsletter o koronawirusie.

Masz newsa, zdjęcie, filmik? Wyślij go nam na #dziejesie

Wybrane dla Ciebie
Komentarze (317)