30 zł kaucji za kubek. Za kilka dni rusza świąteczny jarmark
Już 21 listopada otwarty zostanie Jarmark Bożonarodzeniowy w Gdańsku. Impreza potrwa do 23 grudnia. W tym roku organizatorzy szykują szereg zmian. Jedną z nich będzie wprowadzenie ceramicznych kubków zamiast jednorazówek. Klienci będą musieli liczyć się z koniecznością wpłacenia aż 30 zł kaucji.
Organizatorzy jarmarku zdecydowali się całkowicie zrezygnować z plastikowych i papierowych kubków, w których klienci otrzymywali grzane wino. Zastąpią je kubki ceramiczne.
"Inwestujemy w to ponad 1 mln zł. Wprowadzamy piękne kubki kaucyjne, kupujemy je w lokalnej firmie Lubiana, dlatego proszę się nie dziwić, że kaucja będzie wysoka" - mówi Andrzej Bojanowski, prezes Międzynarodowych Targów Gdańskich, cytowany przez trojmiasto.pl.
Kolejka do kebaba w Warszawie. Oto "efekt Książula"
Aleksandra Dulkiewicz, prezydentka Gdańska, poinformowała, że na jarmarku pojawią się 222 stoiska, czyli o 24 więcej niż rok temu. Blisko połowa z nich prowadzona będzie przez handlarzy z Gdańska. Zwiększenie liczby wystawców będzie możliwe dzięki ustawieniu części stoisk na placu przed Forum Gdańsk. - Organizatorzy mają nadzieję, że dzięki powiększeniu terenu imprezy uda się rozładować ścisk na Targu Węglowym - pisze serwis.
Drogo jak na jarmarku
W ubiegłych latach Polacy często narzekali na wysokie ceny produktów spożywczych oferowanych na jarmarkach bożonarodzeniowych. W Poznaniu średni lizak oznaczał wydatek rzędu 40 zł. Za jego duży odpowiednik odwiedzający jarmark musiał wydać już 139 zł. Grzane wino kosztowało 20 zł, a bombardino, czyli gorący likier jajeczny - 25 zł. Za pajdę chleba ze smalcem przyszło klientom zapłacić 35 zł. Pudełko churrosów kosztowało 50 zł.
W Warszawie kieszeni konsumentów nie oszczędzało natomiast stoisko restauracji "U Fukiera", należącej do Magdy Gessler. Redakcja WP Finanse sprawdzała ubiegłoroczny cennik. Podsmażany pieróg z kapustą i grzybami kosztował 10 zł, a barszcz czerwony w kubku - 17 zł.
W tym roku warszawski jarmark pojawi się także na Placu Centralnym przed Pałacem Kultury i Nauki. - Już na etapie umów przekazaliśmy wystawcom, że mamy autonomiczny wpływ na ceny. Oni zgłaszają nam, co będą sprzedawać i za ile, a my to weryfikujemy - tłumaczył stołecznej "Gazecie Wyborczej" Paweł Gidelski z Project Market. Jeśli cena wzbudzi wątpliwości organizatorów, to wystawca zostanie poproszony o jej uzasadnienie i podanie, jakie koszty ponosi na przygotowaniu posiłku.