"Amber Gold dla bogatych". Gdański profesor z zarzutami

Znany gdański profesor założycielem oszukańczego funduszu inwestycyjnego. Śledztwo w tej sprawie prowadzi prokuratura. - Pokrzywdzeni ponieśli milionowe straty, a sprawą zajmuje się Centralne Biuro Śledcze Policji - ustalili śledczy. - Zaufałem człowiekowi, bo wiedział, że mam gotówkę przeznaczoną na remont hotelu w Sopocie. Podpisałem umowę, ale zwrotu już nie otrzymałem - mówi jeden z pokrzywdzonych.

Pokrzywdzeni zarzucają organizatorom funduszu oszustwa, działanie w zorganizowanej grupie przestępczej oraz wyrządzenie co najmniej 9 mln zł strat
Pokrzywdzeni zarzucają organizatorom funduszu oszustwa, działanie w zorganizowanej grupie przestępczej oraz wyrządzenie co najmniej 9 mln zł strat
Źródło zdjęć: © Adobe Stock | Tomasz Warszewski
oprac. KKG

14.04.2022 | aktual.: 14.04.2022 11:47

Zawiadomienie w tej sprawie wpłynęło do Prokuratury Okręgowej w Gdańsku na początku stycznia br. Dotyczy trzech wskazanych osób: profesora Uniwersytetu Gdańskiego, prezesa funduszu inwestycyjnego oraz jednego z członków zarządu - ustaliła PAP.

Wpłacali po kilkaset tysięcy złotych

Pokrzywdzeni zarzucają organizatorom funduszu oszustwa, działanie w zorganizowanej grupie przestępczej oraz wyrządzenie co najmniej 9 mln zł strat, które ponieśli pożyczkodawcy i członkowie konsorcjum. Sami "inwestorzy" mówią o sprawie jako o "Amber Gold dla bogatych", bo kwoty, które wpłacali, sięgają od kilkuset tysięcy do prawie 2 mln złotych.

Rzeczniczka prasowa Prokuratury Okręgowej w Gdańsku Grażyna Wawryniuk potwierdziła, że wydział przestępczości gospodarczej wszczął w tej sprawie śledztwo. - Pokrzywdzonych może być więcej, na razie nie udzielamy w sprawie szczegółowych informacji – dodała prokurator Wawryniuk.

Dalsza część tekstu pod materiałem wideo

Nieoficjalnie dowiedzieliśmy się, że funkcjonariusze Centralnego Biura Śledczego Policji przesłuchują już pokrzywdzonych i zabezpieczyli część dokumentacji, a w ostatnich dniach do śledczych trafiły doniesienia kolejnych osób pokrzywdzonych w sprawie.

Dziennikarz PAP nieoficjalnie ustalił, że latem 2015 r. do prezesa warszawskiej spółki zgłosił się znany pomorski biznesmen, który powiedział o intratnej inwestycji polegającej na finansowaniu wynajmu samochodów zastępczych udostępnianych klientom zakładów ubezpieczeń, aby czerpać zyski z wierzytelności wobec ubezpieczycieli.

Biznesmen przedstawił profesora Uniwersytetu Gdańskiego, uznanego w trójmiejskim środowisku ekonomisty, który miał być "twarzą" projektu – działalności gdańskiej spółki.

Naukowiec wyjaśniał założenia biznesu – spółka miała pozyskiwać finansowanie dla projektu i gwarantować inwestorom wysokie zyski z zainwestowanej gotówki. Jak wynika z zawiadomienia, zarówno biznesmen, jak i profesor UG mieli zapewniać, że pieniądze wpłacone na inwestycję miały służyć do finansowania zakupu samochodów, dzięki wynajęciu których firma miała zarabiać na wierzytelnościach wobec zakładów ubezpieczeń.

Prezes warszawskiej spółki został przekonany do biznesu, został konsorcjantem przedsięwzięcia i wpłacił 770 tys. zł. Półtora roku później inna spółka tego samego biznesmena wpłaciła 1 mln zł. Pieniędzy nie odzyskała.

Kolejny pokrzywdzony – sopocki biznesmen – został zaproszony do interesu przez rodzinę znanego trójmiejskiego dilera samochodowego. Wpłacił 1,5 mln złotych.

- Osoba, która mnie wprowadzała do interesu jako konsorcjanta, to przyjaciel rodziny. Razem spędzaliśmy wakacje, graliśmy w squasha. Zaufałem człowiekowi, bo wiedział, że mam gotówkę przeznaczoną na remont hotelu w Sopocie. Chciałem wpłacić na rok. Podpisałem umowę konsorcyjną, ale zwrotu już nie otrzymałem. Z remontu hotelu nic nie wyszło. Straciłem 1,5 mln zł – opowiadał mężczyzna.

Straciła 400 tys. zł. "Chciałam kupić córce mieszkanie"

Inna inwestorka, gdyńska sędzia, mówi: "znałam prywatnie prezesa spółki".

- Zmarł mi mąż i byłam rozbita psychicznie. On wiedział, w jakim jestem stanie. Wykorzystał to i straciłam 400 tys. zł, które były przeznaczone na mieszkanie dla córki. Podpisaliśmy umowę pożyczki i udziału w konsorcjum. Działalność tej spółki to piramida finansowa przypominająca Amber Gold, ale dla bogatych – mówiła kobieta.

Kolejną pokrzywdzoną (mieszkającą na stałe w Australii), która zawarła umowy konsorcjalne i wpłaciła w 2015 roku 840 tys. zł, reprezentuje mecenas Janusz Kaczmarek.

- Pierwsze zawiadomienie w tej sprawie złożyliśmy jeszcze w 2020 r., ale wówczas prokuratura nie chciała prowadzić postępowania. Otrzymaliśmy postanowienie o odmowie wszczęcia śledztwa z Prokuratury Rejonowej. Mam nadzieję, że po tym, jak sprawą zajęła się Prokuratura Okręgowa i Centralne Biuro Śledcze Policji, ta bulwersująca historia zostanie rozwiązana – powiedział Kaczmarek.

Założyciel funduszu – profesor UG stwierdził, że sam poniósł straty na działalności spółki, a konsorcjanci ponosili po prostu ryzyko biznesowe.

- Biznes nie wypalił i inwestorzy stracili – przekonywał. Z kolei prezes spółki tłumaczył, że stara się namówić pożyczkodawców i konsorcjantów do przejęcia w zamian za zainwestowaną gotówkę wierzytelności z zakładów ubezpieczeniowych. Twierdził, że gotówki nie może oddać, bo po prostu jej nie ma.

Źródło artykułu:PAP
Wybrane dla Ciebie
Komentarze (245)