"Babcię do dziecka zatrudnię od zaraz"
Wiele małżeństw bez ich pomocy w opiece nad dziećmi po prostu by sobie nie poradziło. Babcie pracują nie tylko na "etacie opiekunek".
18.09.2009 | aktual.: 18.09.2009 12:45
Anna Podolska powiesiła na drzwiach bloku w Gdańsku ogłoszenie o treści "Poszukuję babcię do opieki nad dzieckiem". Jak mówi telefony dzwoniły bez przerwy.
- Sama wychowuję synka. Pracuję w agencji ubezpieczeniowej. Moja rodzina mieszka daleko. Musiałam wynająć kogoś, kto zaopiekuje się synkiem. Zależało mi na tym, by była to starsza kobieta, emerytka, ciepła. Taka, która byłaby kimś więcej niż tylko opiekunką, po prostu szukałam babci. Znalazłam odpowiednią osobę - twierdzi Anna. - Ale były też telefony niemiłe. Ktoś oskarżył mnie o dyskryminację. Jakaś kobieta stwierdziła, że nie jest i nie będzie żadną babcią i że to poniżające stwierdzenie. Zadzwoniła kobieta, która zauważyła, że nie wie od ilu lat jest się babcią. Bo ona może się opiekować dzieckiem, a ma 47 lat, pytała więc, czy się kwalifikuje. Zadzwonił nawet mężczyzna, który powiedział, że kobiety obrażą się za takie stwierdzenie. Tymczasem mi chodziło o określenie pewnego profilu emocjonalnego. Babcia to więcej niż opiekunka.
Nic przeciwko "babci" nie miała Irena Stelmach. Jak mówi, gdy tylko zauważyła ogłoszenie zadzwoniła. Jej dzieci pracują za granicą, tam też przebywają jej wnuki.
- Dzieci z wnukami przyjeżdżają tylko na święta. Brakuje mi ich. Postanowiłam się nie załamywać tylko wziąć do roboty. Tym bardziej, że muszę dorabiać. W ubiegłym roku zmarł mój mąż, mam niewielką emeryturę. Z trudem reguluje wszystkie opłaty. Gdy tylko zobaczyłam ogłoszenie, wiedziałam że to zajęcie dla mnie. Jestem zadowolona. Nie przeszkadza mi, że pani Ania napisała, że szuka babci. A nawet dobrze, że tak to określiła. Babcia to babcia, a ja nią jestem. Szukała mnie. Jestem zadowolona, bo rzeczywiście synek pani Ani to mój przyszywany wnuk - mówi Irena Stelmach, przed laty pracowała jako nauczycielka.
O tym, że bez babci ani rusz, wie doskonale Monika i Przemek. Adaś urodził im się dwa lata temu. Oboje pracują od świtu do nocy.
- Nie znaleźliśmy opiekunki. Zamieściliśmy ogłoszenie w Internecie i w prasie. Nikt się nie zgłosił, a opiekunka potrzebna była na teraz. Adaś trafił do babci i dziadka. Dobrze się z nimi czuje. Dlatego zrezygnowaliśmy z dalszych poszukiwań. Bez dziadków nie poradzilibyśmy sobie. W ubiegłym miesiącu musieliśmy nagle wyjechać służbowo. Zawieźliśmy Adasia do babci i dziadka, którzy mieli inne plany tego dnia. Wybierali się do sanatorium w góry. Dla nas zrezygnowali z tego wyjazdu. Było mi trochę przykro, bo wiem, że na ten wyjazd długo czekali – mówi Monika Borócka, razem z mężem prowadzi niewielkie wydawnictwo branżowe.
Marianna również opiekuje się wnukiem. Ale jak twierdzi to kropla w morzu jej zajęć. - Zawsze marzyłam, że jak będę stara to sobie odpocznę. Ale nic z tego. Muszę pomóc córce, bo nie ma z kim zostawić dziecka. Wraca wieczorami. Muszę ugotować obaid, posprzątać, zająć się dzieckiem. Do tego jeszcze pracuję, bo mam mizerną emeryturę. Wieczorami sprzątam w firmach za 470 zł. To praca na czarno, ale zawsze jakaś. Jest mi ciężko i nie wiem jak długo dam radę opiekować się dzieckiem i jeszcze sprzątać. Ale nie narzekam. Byle zdrowie było - twierdzi Marianna Korczakowska, ma 65 lat, mieszka sama w gdyńskiej kamienicy.
Mirosława Dobrowolska