Bank: przyjaciel czy śmiertelny wróg przedsiębiorcy?

Przedsiębiorco: czy zdajesz sobie sprawę, że podpisując umowę kredytową z bankiem, faktycznie kupujesz kota w worku? Jak to - pewnie zapytasz - przecież mam w umowie zapisane wszystkie parametry kredytu, zabezpieczenia i harmonogram spłat. Zgadza się - odpowiadam - ale nie ma tam najważniejszych dla Ciebie i Twojej firmy informacji:
co się dzieje, gdy pojawią się problemy ze spłatą kredytu?

Bank: przyjaciel czy śmiertelny wróg przedsiębiorcy?
Źródło zdjęć: © Fotolia | Lightwave Media

13.12.2013 | aktual.: 13.12.2013 11:36

Przedsiębiorco: czy zdajesz sobie sprawę, że podpisując umowę kredytową z bankiem, faktycznie kupujesz kota w worku? Jak to - pewnie zapytasz - przecież mam w umowie zapisane wszystkie parametry kredytu, zabezpieczenia i harmonogram spłat. Zgadza się - odpowiadam - ale nie ma tam najważniejszych dla Ciebie i Twojej firmy informacji:

co się dzieje, gdy pojawią się problemy ze spłatą kredytu?

Muszę teraz wprowadzić do tekstu trochę teorii. Otóż w takich sytuacjach banki mają do wyboru dwie formy działania. Są to: windykacja i restrukturyzacja. O działaniach windykacyjnych mówimy zawsze wtedy, kiedy klient niespecjalnie jest zainteresowany spłatą kredytu. Być może nawet ma pieniądze, ale są to środki przeznaczone na inne cele… W tym przypadku bank musi twardym być , tj. szybko i zdecydowanie przeprowadzić egzekucję należności z udziałem komornika, czasem - poprzez syndyka.

Zakładam jednak, przedsiębiorco, że ubiegając się o kredyt, masz dobre zamiary, czyli planujesz swoje zobowiązanie spłacić. Ale czy jesteśmy w stanie wszystko w biznesie przewidzieć? Rzecz jasna - nie. Może się więc zdarzyć, że Twoje wyniki finansowe okażą się za jakiś czas dużo gorsze od oczekiwanych - czego Ci oczywiście nie życzę - i stwierdzisz, że nie jesteś w stanie spłacać rat kredytowych zgodnie z umową. Jedynym rozwiązaniem, aby Twoja firma nie zniknęła z rynku jest dogadanie się z bankiem, aby trochę ulżył w spłatach zobowiązania. I to jest właśnie restrukturyzacja: zmiana sposobu spłaty kredytu, uzgodniona pomiędzy bankiem a kredytobiorcą, mająca na celu dopasowanie warunków kredytu do aktualnych możliwości zadłużonego. Stosując język potoczny, można więc powiedzieć, że bankowy departament restrukturyzacji to taki

szpital dla kredytobiorców.

Przynajmniej - tak to powinno wyglądać. A jaka jest ta "lecznica" w realu? Najczęściej nie będzie ona przypominała szpitala w Leśnej Górze. Nie liczmy, że spotkamy tam lekarzy i pielęgniarki takich "do rany przyłóż", nie łudźmy się, że ktoś będzie się interesował co nas boli, czy wysłucha jakiego potrzebujemy lekarstwa. Bo na ogół przedsiębiorca wie, co może postawić go na nogi: oddech od spłaty zobowiązania. Jeśli rata miesięczna wynosi według umowy np. 8 tys. zł, a możemy spłacać góra 2 tys. zł miesięcznie - o takie "lekarstwo" w banku prosimy. W praktyce - choć na szczęście są wyjątki - wygląda to tak, że bank niespecjalnie wgryza się w dany problem, proponując rozwiązania, które mocno odbiegają od oczekiwań klienta. Narzucone przez obowiązujące procedury.

Bank - pan życia i śmierci kredytobiorcy

Może też się zdarzyć, ze nie dostaniemy zgody na restrukturyzację: może mieć to miejsce wtedy, gdy kredyt jest dobrze zabezpieczony, więc jeśli klient zaprzestanie spłaty - można łatwo dług odzyskać poprzez windykację. Przytoczę tu uniwersalną prawdę, obowiązującą w każdym biznesie:

firma może istnieć na rynku tak długo, jak długo udaje jej się utrzymać płynność finansową.

Co oznacza, że odmowa restrukturyzacji, lub nieprawidłowo przeprowadzona restrukturyzacja może unicestwić dany podmiot! I tu właśnie wchodzimy w główny, zamierzony temat mojej publikacji:

Czy restrukturyzacja jest obowiązkiem banku, czy aktem miłosierdzia wobec klienta?

Zarówno intuicja, jak i prosty rachunek zysków i strat podpowiadają, że bank powinien pochylić się nad problemami klienta. Z co najmniej kilku względów, poniżej wymieniam najważniejsze:
1. Bank jako instytucja publicznego zaufania nie może nie brać pod uwagę tzw. zasad współżycia społecznego. Odmowa restrukturyzacji to często wyrok śmierci dla danego podmiotu. Skutki społeczne tego faktu mogą być znaczące: upadłość przedsiębiorcy oznacza, że jego pracownicy wylądują na bruku, a wierzyciele nie odzyskają należności: firma pozostawi po sobie liczne niezapłacone faktury, niespłacone kredyty, czy umowy leasingowe, nie dokończy kontraktów i zleceń, które są w trakcie realizacji.
2. Bank może sam z tego tytułu ponieść straty: "upadły" przedsiębiorca nie spłaci zobowiązania, a windykacja może okazać się nieskuteczna - szczególnie jeśli kredyt nie miał "mocnych" zabezpieczeń.
3. Bank, prowadząc działalność kredytową, korzysta z powierzonych, a nie własnych środków - są to m.in. środki pieniężne złożone w formie lokat przez depozytariuszy. Bank ponosi za nie odpowiedzialność. Fachowo przeprowadzona restrukturyzacja maksymalizuje szanse na zwrot środków z tytułu udzielonego kredytu.

To co stwierdzam powyżej, jest oczywiste i bardzo logiczne - nawet do osoby całkowicie spoza branży bankowej. Ale ma też odzwierciedlenie w nauce, jaką jest bankowość: bardzo istotną jej częścią są właśnie techniki i procedury w zakresie restrukturyzacji. Można by więc pokusić o stwierdzenie:

źle przeprowadzona restrukturyzacja powinna być tak samo oceniana, czy nawet karana, jak każdy błąd zawodowy.

Wolisz zachorować, czy zbankrutować?

Niechętne podejście banku do restrukturyzacji jest więc nie tylko niezgodne ze sztuką i wiedzą bankową, ale - w konsekwencji - powinno podlegać takim samym sankcjom, jak np. błędy lekarskie. Szczególnie, jeśli porównamy konsekwencje: uszczerbek na zdrowiu, jaki może być skutkiem nieprawidłowego leczenia będzie na ogół mniej dotkliwy od bankructwa rodziny przedsiębiorcy, które może być spowodowane błędem banku przy restrukturyzacji.

Pozwolę sobie jeszcze na jedno stwierdzenie i porównanie - także z branży medycznej. Otóż bankowość - jako dziedzina wiedzy - ma już ładne kilkaset lat. Bankowcy-teoretycy opracowali wiele metod skutecznej restrukturyzacji, jest to wiedza powszechnie dostępna i powinna być w bankach stosowana. Bank nie może z własnej woli z wiedzy tej nie korzystać, nie proponując nic w zamian. Podobnie jak szpital nie może odrzucać wykorzystywania penicyliny, wynalezionej przed blisko stu laty przez Alexandra Fleminga, leku dokładnie sprawdzonego w konkretnych przypadkach. Gdyby dyrektor szpitala wyszedł z taką propozycją, uznany by został za szarlatana. Dlaczego mamy oceniać inaczej eksperymenty bankowców i ich działania niezgodne z duchem nauki i wiedzy bankowej?

Na koniec poruszę jeszcze jeden bardzo ważny temat z tej dziedziny, którego my - klienci - nie możemy dalej tolerować. Chodzi o odpowiedzialność za stworzone przez dany bank produkty. I tu znowu - na chwilę - zapomnijmy, jakiej dziedziny publikacja ta dotyczy. Wyobraźmy sobie, że kupiliśmy sobie np. mikrofalówkę, która co prawda ma piękny design, ale też jedną wadę: co pewien czas wybucha żywym ogniem. Albo zostaliśmy szczęśliwymi nabywcami sportowego samochodu, który ma niesprawny układ hamulcowy. Chyba w obydwu sytuacjach nikt nie ma wątpliwości, że w przypadku udowodnienia szkody wynikłej z tego typu wady fabrycznej, odpowiedzialność ponosi producent. Działa to w każdej dziedzinie - poza bankowością. Otóż bankowcy wmówili nam, że całą odpowiedzialność za stworzone przez nich produkty kredytowe, ponoszą wyłącznie kredytobiorcy! Oto kilka przykładów, dwa z nich będą dotyczyć właśnie kredytów dla podmiotów gospodarczych.

Śmiertelna pułapka nr 3 - kredyt hipoteczny we frankach

Na trzecim miejscu mojej autorskiej listy najbardziej niebezpiecznych produktów bankowych jest Król Frank, który podbił rynek "hipotek" na ładnych kilka lat. Po abdykacji Króla, a szczególnie w ostatnim okresie frankowiczom miny mocno zrzedły: sądzę, że już w najbliższym czasie będą trafiać do sądów pozwy klientów, którzy w tę pułapkę wpadli. Nie twierdzę, że kredyty walutowe są złe - wręcz przeciwnie, w niektórych sytuacjach sam mógłbym je śmiało polecać - ale sprzedaż "hipotek" w CHF, gdy kurs tej waluty spadł poniżej 2 zł, to przecież klasyczna jazda bez trzymanki. Na dodatek z zamkniętymi oczami i pod prąd" Co bankowcy odpowiadają klientom, którzy nie dają sobie rady ze spłatą zadłużenia: Przecież wiadomo było, że kurs franka może wzrosnąć. Czyli - co złego to nie bank, wyłączną winę ponosi klient, bo kupił od banku produkt o bardzo wysokim poziomie ryzyka. O czym nie musiał wiedzieć kredytobiorca, na pewno jednak taką wiedzę posiadał bank.

Śmiertelna pułapka nr 2 - opcje walutowe

To jest mój numer dwa na liście najbardziej niebezpiecznych produktów bankowych. Wynalazek bankowców, którzy chcąc pomnożyć swoje zyski, wciskali opcje firmom w całej Polsce, także tym, które w ogóle nie miały do czynienia z handlem międzynarodowym. To co wspaniale wychodziło bankowym sprzedawcom w prezentacjach i na wykresach, zupełnie się nie sprawdziło w realu. Te firmy, które dały się nabrać i zakupiły to "cudo" - albo zbankrutowały, albo poniosły ciężkie straty. Po latach sądy zaczynają właściwie reagować na pozwy klientów "ubranych" w opcje walutowe - ostatnio kilka tego typu spraw zakończyło się wynikiem korzystnym dla przedsiębiorcy. Co pozwala mieć nadzieję, że sądy zaczynają inaczej postrzegać relacje bank-klient, traktując banki tak jak innych przedsiębiorców, którzy muszą ponosić odpowiedzialność za swoje biznesowe działania.

Śmiertelna pułapka nr 1 - kredyt na 12 miesięcy w rachunku bieżącym

Na mojej liście najbardziej zabójczych produktów bankowych, właśnie tego typu kredyt zająłby bezapelacyjnie pierwsze miejsce. Dlaczego? - pewnie zapyta niejeden czytelnik tej publikacji - wszak jest to produkt powszechny i wydaje się całkiem niegroźny i przyjazny. No właśnie - i przez to może uśpić naszą czujność, jest to więc taki "cichy, podstępny zabójca". Może dwa słowa o tym, jak ten produkt działa: udzielany jest podmiotom gospodarczym i działa na podobnych zasadach jak debet w koncie osobistym. Są jednak dwie zasadnicze różnice: kredyty takie udzielane są na znaczące kwoty: od kilkudziesięciu tysięcy do nawet kilku milionów złotych - wysokość kredytu uzależniona jest od dochodów i obrotów firmy, oraz umowa kredytowa działa tylko 12 miesięcy. Problem w tym, że przedsiębiorca nigdy nie wie, czy bank umowę przedłuży, a jeśli nie to całą kasę trzeba oddać. Jak się można domyślać - kredytodawca jest mniej skłonny do kontynuacji kredytu, jeśli dana firma nie ma za dobrych wyników finansowych. I tu właśnie
dochodzimy do największego absurdu tego produktu:

bank odcina przedsiębiorcę od finansowania w najtrudniejszym dla niego momencie!

Można by więc tę formę kredytu określić jako

bankowa rosyjska ruletka

Co dalej z tym fantem? Bank mówi więc: dziękujemy panu. Prosimy o zwrot całej kasy. Klient na to - przecież wiecie, ze nie mam. Widać to z wyników finansowych i z poziomu wykorzystania kredytu. Oddam cały dług, ale potrzebuję na to czasu: może 5 lat? Może więcej? Tylko dajcie mi szansę! Na to bank: nic z tego, kolego! Oddasz nam kasę w ciągu 12 miesięcy. No - góra w ciągu 24 miesięcy. I mamy dla ciebie jeszcze jedną wiadomość: od dzisiaj podniesiemy ci marżę o 50%. Zrozum - jesteś bez wyjścia, musisz bulić więcej. A my z kolei musimy pokazywać właścicielowi i akcjonariuszom dobre wyniki. Wtedy zarząd wypłaci sobie wyższe premie, przecież wiadomo robaczku, że ty się tu w ogóle nie liczysz.

Dwie wiadomości: zła i dobra

Z przykrością stwierdzam - ponad wszelką wątpliwość - że takie praktyki w wielu bankach są dziś w Polsce na porządku dziennym. Szczególnie w bankach z zagranicznym kapitałem. Taka "przyspieszona restrukturyzacja" bardzo często może doprowadzić do upadłości danego przedsiębiorstwa. Traci wtedy na tym nie tylko kredytobiorca, ale także kredytodawca. Jest to więc działanie absurdalne ze strony banku. Ale bardzo często spotykam je w praktyce. To była zła wiadomość. Ale mam też dla Was - przedsiębiorcy - dobrą wiadomość. Zamierzam to zmienić. To trochę potrwa, ale sądzę, że już w przyszłym roku nasze sądy będą zupełnie inaczej podchodzić do tego typu sytuacji. Czyli będą przyznawać rację poszkodowanym kredytobiorcom. A banki zostaną zmuszone do wytężonej pracy nad stworzeniem jak najlepszych procedur w zakresie restrukturyzacji kredytów. Bo to jest ich zakichany obowiązek! Bo to, my przedsiębiorcy wytwarzamy w Polsce 70 proc. krajowego PKB.

Chciwość nie jest dobra!

I to dzięki nam prezesi i członkowie zarządów banków mogą wypłacać sobie bajońskie wynagrodzenia. Skoro o dużej kasie mowa, to trochę danych na ten temat: według oficjalnych danych, prezesi banków zarobili w 2012 roku średnio po ok. 3 mln zł. Czy zarabiając 3 mln zł rocznie, można być niekompetentnym? Czy można w pracy nie zachować należytej staranności, aby uchronić swoich klientów od bankructwa? Nie można!

I właśnie takiej "bankowości", której cechami są brak odpowiedzialności i dążenie do zysku za wszelką cenę, zdecydowanie się sprzeciwiam. Bohater drugiej części filmu "Wall Street", Gordon Gekko - wysokiej klasy specjalista od niemoralnej bankowości - opisuje działania opanowanych żądzą zysku bankierów w następujący sposób: "Chciwość się nie skończyła. Stała się legalna". Niestety, widzę tego efekty także w Polsce. Powinniśmy zrobić wszystko, aby chciwość bankierów zdelegalizować. Inaczej puszczą nas z torbami, a sami będą opływać w dostatku.

Krzysztof Oppenheim
Nieruchomości Boża Krówka

przedsiębiorcaspłata kredytuumowa kredytowa
Wybrane dla Ciebie
Komentarze (1)