Kosmiczna cena "obłędnych" polskich malin. "Za atrakcje się płaci"
Jest dopiero kwiecień, a na rynku hurtowym w Broniszach pod Warszawą już pojawiły się polskie maliny. Za kilogram tych owoców trzeba zapłacić 105 zł. Ekspert rynku Maciej Kmera wyjaśnia w rozmowie z WP Finanse, co to za maliny i czym kuszą klientów.
W oczekiwaniu na polskie truskawki tunelowe na rynku pojawiła się niespodzianka - krajowe maliny. Sezon na te owoce trwa od maja do września, w zależności od odmiany.
Dalsza część artykułu pod materiałem wideo
85 złotych za kilogram. Zawrotne ceny owoców na początku kwietnia
Polskie maliny w kwietniu. "To jest cena wejścia"
- Maliny kojarzą się raczej z sierpniem, a nie z kwietniem - przyznaje w rozmowie z WP Finanse Maciej Kmera, ekspert rynku hurtowego Bronisze pod Warszawą.
To właśnie tam trzy dni temu pojawiły się polskie maliny. Ceny wahają się od 95 do 110 zł/kg, co daje średnią na poziomie 105 zł/kg.
To jest cena wejścia tego frykasu na rynek. Za taką atrakcję się płaci - wyjaśnia ekspert.
Polskie maliny są sprzedawane w opakowaniach w kształcie łódeczek - każde ma pojemność 100 g, czyli jedna łódeczka kosztuje 10,50 zł. - Żeby spróbować, nie trzeba przecież kupować całego kilograma. Można zapłacić 20 zł i spróbować smaku krajowej maliny - przekonuje Kmera.
Jak dodaje, sam próbował tych owoców, a walory smakowe ocenia jako "obłędne". Jego zdaniem dowodzi to, że polscy producenci upraw pod osłonami potrafią roślinę "dopieścić i doinwestować" tak, aby uzyskać pyszny owoc.
Wraz z dojrzewaniem kolejnych partii owoców ich dostępność na rynku wzrośnie, co zazwyczaj prowadzi do obniżenia cen.
85 zł za borówki w kwietniu, 100 zł za borówki w maju
W kwietniu na polskich bazarkach pojawiły się także borówki. Nie są to jednak polskie owoce, a importowane. Jedna ze sprzedawczyń przyznała w rozmowie z WP, że za "ładną, posortowaną borówkę z Maroka" trzeba zapłacić 85 zł/kg.
Wysokie ceny pierwszych owoców byłe widoczne także w ubiegłym roku. Na początku maja na straganach zaczęto sprzedawać pierwsze importowane czereśnie. Ich ceny były jednak bardzo wysokie - za kilogram trzeba było zapłacić aż 100 zł. Te owoce pochodziły z Hiszpanii i Grecji.
A co z czereśniami w tym roku? Na razie wciąż nie wiadomo, jak duże szkody wyrządziły w uprawach ostatnie przymrozki.
- Jeszcze nie wiadomo, czy to już koniec przymrozków - nie chciałbym niczego wyrokować. Z tego, co słyszę, sytuacja jest bardzo zróżnicowana. W niektórych miejscach, gdzie mróz był silniejszy, uszkodzenia są większe, w innych mniejsze, a zdarzają się też lokalizacje, gdzie nie zmarzło praktycznie wcale - przyznał w rozmowie z WP Finanse Krzysztof Czarnecki, sadownik spod Mszczonowa w woj. mazowieckim, wiceprezes Związku Sadowników RP, który w swoich sadach ma czereśnie i śliwki.
Jednak niewykluczone, że w tym roku za czereśnie będziemy musieli zapłacić więcej, ponieważ może nas nie uratować nawet import tych owoców z Turcji, która uchodzi za lidera w produkcji tych owoców. Tam rolnicy walczą z rekordowym chłodem - w niektórych miejscowościach temperatura wynosiła -17 stopni Celsjusza. Zdaniem rolników z Malatyi, straty są ogromne.
Maciej Kmera dopytywany o to, czy w tym roku może zabraknąć czereśni, przyznaje, że wszystko zależy od skali strat. - Mróz ma to do siebie, że nie kosi wszystkich po równo - podkreślił. Jego zdaniem sytuację na rynku będzie w stanie ocenić dopiero w maju, kiedy rozpocznie się import czereśni z południa Europy, czyli m.in. z Grecji, Serbii, Macedonii czy Mołdawii.