Brakuje ludzi do zbierania owoców. "Żądają 500 zł i nie chcą pracować"
Jeśli przymrozki nie zdemolują upraw, to w tym roku zabraknie pracowników do zbierania owoców. Agencje pracy sezonowej wskazują, że nie ratują nas już Ukraińcy, którzy wolą wyjeżdżać zarobkowo na Zachód. Gospodarzy nie stać na innych obcokrajowców, którzy żądają nawet 500 zł dziennie.
- Jest mniej pracowników, ale jeszcze daję radę. Mam niewielkie uprawy, więc wystarczy ok. 10 osób. Coraz rzadziej zatrudniam obcokrajowców - przyznaje w rozmowie z WP Finanse Mariusz, rolnik zajmujący się uprawą truskawki, borówki i maliny w woj. łódzkim.
Dalsza część artykułu pod materiałem wideo
W końcu ceny, które nie straszą. Tyle kosztują polskie nowalijki
W zdecydowanie gorszej sytuacji są gospodarze z większymi terenami.
Myślę, że w tym roku zabraknie pracowników, jeśli przymrozki nie przerzedzą naszych upraw. Nasadzenia są dwukrotnie większe, a pracowników ubyło trzykrotnie. Przed 2022 r. zatrudniałem w tym okresie 320 osób, a obecnie mam niewiele ponad 100 - przekonuje w rozmowie z WP Finanse Cezary Sygocki, właściciel agencji właściciel agencji pracy CZARSTON z woj. mazowieckiego, który sam również posiada uprawy owoców.
Najczęściej poszukuje się osób do zbioru owoców i warzyw, pielęgnacji upraw, sortowania plonów oraz prac porządkowych na plantacjach i w gospodarstwach rolnych.
Skąd pochodzą pracownicy sezonowi?
W 2024 r. złożono ponad 57 tys. wniosków o wydanie zezwoleń na pracę sezonową, ale ostatecznie przyznano ich niespełna 16 tys. Ponad 15,5 tys. dokumentów dotyczyło pracy w rolnictwie, a 11 tys. otrzymali obywatele Ukrainy.
Jednak dane nie oddają rzeczywistości w pełni, ponieważ w ciągu ostatnich lat mocno zmienił się profil pracownika sezonowego. Kiedyś na sezon do Warki, Tarczyna czy okolic Piaseczna przyjeżdżało dużo młodych Polaków, a teraz, jak wynika z obserwacji Sygockiego, "nie ma nikogo". Pojawiają się osoby z Białorusi i Mołdawii, ale nie ich tak dużo, jak kilka lat temu.
- Szczególnie widoczny jest spadek zainteresowania ze strony obywateli Ukrainy, którzy jeszcze kilka lat temu stanowili znaczną część zatrudnionych w tym sektorze. Obecnie częściej wybierają oni oferty pracy w innych branżach lub w krajach, które oferują lepsze warunki pracy i wyższe zarobki - przekazuje nam Alex Kartsel, wiceprezes agencji pracy EWL Group.
Poza dalszą migracją Ukraińców na Zachód problemem dla polskich rolników jest także fakt, że wojna w Ukrainie przyblokowała możliwości migracji obywateli z tego kraju. Sygocki zwraca uwagę, że najczęściej zgłaszają się Ukraińcy w wieku 15-18 lat lub osoby po 60. roku życia i brakuje przede wszystkim mężczyzn.
Wśród obcokrajowców, którzy otrzymali w ubiegłym roku zezwolenie na pracę sezonową poza Ukraińcami, dominują kolejno obywatele Kolumbii, Filipin, Nepalu, Kazachstanu, Gruzji i Uzbekistanu.
- To wyraźnie pokazuje, że choć Ukraina wciąż pozostaje najważniejszym krajem pochodzenia pracowników sezonowych w Polsce, coraz większe znaczenie zyskują obywatele państw z Ameryki Łacińskiej oraz Azji - ocenia wiceprezes.
Wygórowane żądania pracowników sezonowych
Jednak zdaniem Sygockiego z pracownikami jest "bardzo ciężko". - Są coraz bardziej roszczeniowi. Chcą zarabiać 500 zł, a ich wydajność jest bardzo słaba - ocenia właściciel agencji CZARSTON.
Jak dodaje, próbował zatrudniać pracowników z Afryki, Meksyku czy Nepalu. - Oni się nie asymilują i nie chcą pracować. Często dochodzi do tego, że niszczą zbiory - przekonuje.
Z kolei Kartsel podkreśla, że doświadczenie jego agencji pokazuje, że w pracy w rolnictwie dobrze odnajdują się szczególnie obywatele Kolumbii. - Wynika to z faktu, że w ich krajach ten sektor gospodarki ma duże znaczenie, a wielu z nich posiada praktyczne doświadczenie, które z powodzeniem można wykorzystać w polskich gospodarstwach - przyznaje.
Rolnika nie stać na drogiego pracownika
Dużą przeszkodą i pośrednią przyczyną niedoborów pracowników są rosnące koszty zatrudnienia. W 2025 r. płaca minimalna wynosi 4666 zł brutto, a minimalna stawka godzinowa - 30,50 zł. - To istotnie wpływa na budżety rolników, którzy muszą konkurować o pracowników zarówno z innymi branżami, jak i z zagranicznymi rynkami - ocenia wiceprezes EWL Group.
Sygocki zwraca uwagę, że obcokrajowcy, którzy przyjechali po wybuchu wojny, żądają stawek rzędu 30 zł/godz. na rękę. - Nikogo w rolnictwie nie stać, żeby zapłacić takie pieniądze - przekonuje.
Agencja zapewnia pracownikom sezonowym m.in. zakwaterowanie, transport, ubrania i wodę. Jednak dla rolnika koszty pracownicze sięgają 50 proc. - Doliczając do tego koszty nasadzenia, pryskania, pielęgnacji czy drastyczną podwyżkę cen środków ochrony roślin, zostaje mu co najwyżej 20 proc. Jesteśmy na skraju opłacalności produkcji. W regionie już widać, że ludzie wyzbywają się gospodarstw - alarmuje nasz rozmówca.
Poza tym przyznaje, że "nastroje względem pracowników ukraińskich są coraz gorsze", bo zapanowała nierówność.
- Obcokrajowiec dostaje 20-30 zł/godz., ale ma w pakiecie mieszkanie, prąd, wodę i gaz. Z kolei Polak, który chce podjąć pracę sezonową, musi sam zapłacić za paliwo i wynajem lokum. To jest dyskryminacja już na samym starcie - ocenia.
Pracownicy tylko na papierze. "Zaleją nas owoce ze Wschodu"
Właściciel agencji CZARSTON stoi na stanowisku, że problemem z pracownikami sezonowymi jest zbyt poważny, żeby był ignorowany przez państwo. - W ministerstwach brakuje kompetentnych osób, żeby zająć się tym problemem, a w urzędach pracy podkłada się nam nogi, jak chcemy legalnie zatrudnić pracownika - przekonuje.
Poza tym, jak przypomina, "panuje tam łapownictwo". Na początku kwietnia informowaliśmy w WP, że służby zatrzymały m.in. urzędników Powiatowego Urzędu Pracy w Grójcu, którzy za pieniądze organizowali nielegalny przyjazd obcokrajowców do Polski i ułatwiali im pobyt.
Zdaniem Sygockiego potrzebne są skoordynowane działania w postaci np. doradcy w Agencji Restrukturyzacji i Modernizacji Rolnictwa (ARiMR), który wspierałby w rekrutacji. Potrzebna jest też pomoc ze strony Ministerstwa Spraw Zagranicznych (MSZ), żeby ludzie, którzy przyjeżdżają do Polski, faktycznie u nas pracowali.
- Teraz nikt tego nie weryfikuje i wielu pracowników ucieka do innych państw. Mnóstwo osób figuruje tylko w dokumentach, ale tak naprawdę ich tu nie ma. Potrzebna jest kontrola wydawanych zezwoleń na pracę sezonową - rolnicy płacą za to po 100 zł, a potem nie widzą tych pracowników na oczy, niektórzy znikają po jednym dniu. Jest bardzo źle i to musi się zmienić, ale nikt nie pyta osób z doświadczeniem, jak tak naprawdę wygląda sytuacja. Jeśli nic się nie zmieni, to po zakończeniu wojny nie będziemy konkurencyjni i zaleją nas produkty ze Wschodu - kwituje Sygocki.
Maria Glinka, dziennikarka WP Finanse i money.pl