Branża pogrzebowa poza kontrolą. Takie skandale jak za krótki grób będą się zdarzały
Nikt nie kontroluje zakładów pogrzebowych. Nie wiadomo nawet, ile ich w Polsce działa. Rodzina w żałobie wybiera ten, który jest najbliżej – albo po prostu najtańszy. Wierzymy, że za małe pieniądze dostaniemy usługi najwyższej jakości. "Każda firma obiecuje na przykład, że dysponuje własną chłodnią. W ramach testu proszę spytać, gdzie ta chłodnia jest. Bo niewykluczone, że w szpitalu" – mówi prezes Polskiego Stowarzyszenia Pogrzebowego.
Czy przy okazji organizacji pochówku bliskiej osoby spotkały Was nieprzyjemne sytuacje? Zakład pogrzebowy nie wywiązał się prawidłowo z obowiązków? Kamieniarz wykonał grobowiec z innego materiału niż ustalono? A może cena usługi pogrzebowej wzrosła znacząco, choć umawialiście się na inną? Opiszcie swoje historie za pomocą formularza dziejesie.wp.pl.
- Nie wiem, co musieli czuć najbliżsi mojej sąsiadki, gdy okazało się, że wykopany przez grabarza dół jest za krótki. Źle wymierzył i błąd wyszedł na jaw dopiero, gdy trumna miała być wpuszczana do ziemi. Na oczach płaczących, pogrążonych w smutku ludzi, panowie z zakładu pogrzebowego chwycili za łopaty i wydłużyli otwór – wspomina pan Marek, który również uczestniczył w tym pogrzebie.
Jakkolwiek makabrycznie to brzmi, podobne sytuacje zdarzają się w całej Polsce. Przed rokiem pisaliśmy o skandalu w trakcie pogrzebu 11-miesięcznej dziewczynki ze Stykowa. O tym, że wykopany grób nie pomieści trumny, grabarz dowiedział się jeszcze podczas ceremonii w kościele.
- Najpierw chodził z metrówką w kaplicy. Pewnie się już domyślał. Pracownicy mi przekazali, że widzieli, jak mierzył trumnę, kręcił głową i przygotował piłę. Szykował się na wersję najgorszą z możliwych – relacjonowała w programie "Uwaga" Magdalena Gorycka z zakładu pogrzebowego w Starachowicach, która zajmowała się przygotowaniem ceremonii.
Obejrzyj: PKP - Wymiana taboru
I rzeczywiście, już na cmentarzu pracownicy zakładu pogrzebowego sięgnęli po piłkę do drewna i spiłowali trumienkę o kilka centymetrów. Scena odbyła się na oczach wszystkich zebranych, a rodzice opowiadali przed kamerami, że nikt nawet nie próbował ich przepraszać.
Rodzice mieli ogromny żal. Zgłosili sprawę zarówno zakładowi pogrzebowemu jak i proboszczowi parafii w Stykowie. Niestety nie doczekali się przeprosin ani od grabarza, ani od księdza.
Cała firma w jednej teczce
Pytam Krzysztofa Wolickiego, wieloletniego prezesa Polskiego Stowarzyszenia Pogrzebowego, ile podobnych sytuacji mogło mieć miejsce w ostatnich latach.
- Bóg raczy wiedzieć – odpowiada, bo większość, jak te opisane powyżej, załatwiane są na miejscu, a po fakcie rodzina nie ma już sił i ochoty, by zgłaszać sprawę Stowarzyszeniu. Albo zakład, nie chcąc narażać się na utratę renomy, wypłaca rodzinie odszkodowanie i sprawa rozchodzi się po kościach.
Przez ostatnie 6 lat do Stowarzyszenia skierowano nie więcej niż trzy skargi.
Inna sprawa, że może ono dyscyplinować tylko swoich członków, a lwia część zakładów pogrzebowych się do niego nie zapisała. Brak członkostwa to jednak stosunkowo najmniejszy problem.
- Nie jestem w stanie powiedzieć, ile zakładów pogrzebowych działa w Polsce. Ta branża nie jest w żaden sposób uregulowana. Kto chce być przedsiębiorcą pogrzebowym, po prostu rejestruje działalność i organizuje pogrzeby – mówi.
Wolicki wprost nazywa małych przedsiębiorców "firmami-krzakami". Bo poza papierami często nie mają zupełnie nic: ani siedziby, ani samochodów, ani chłodni. Ani nawet pracowników. W najbardziej ekstremalnym przypadku ograniczają się do zlecenia innym firmom przygotowania pogrzebu – trochę jak organizatorzy ślubów, którzy wedle życzenia pary młodej wynajmują salę, zamawiają kwiaty, wybierają muzykę.
- To jest bardzo prosty model biznesowy. Taki "teczkowy przedsiębiorca pogrzebowy" staje pod urzędem stanu cywilnego i jeśli widzi, że wychodzą z niego zapłakani ludzie, zakłada, że zarejestrowali zgon. Podbiega, pociesza i mówi, że po co mają przepłacać w dużym zakładzie pogrzebowym. Niech zlecą mu zorganizowanie pogrzebu, a on zrobi to taniej. A w sytuacji, w której nie ma stałych kosztów, naprawdę potrafi być konkurencyjny – opowiada Wolicki.
I dodaje, że słyszał o spotkaniach z klientami w barze szybkiej obsługi. Przedsiębiorca przynosi katalogi, jak trzeba, wyszukuje coś w laptopie. Po co komu biuro?
Rozliczyć zakład pogrzebowy z obietnic
Według luźnych szacunków, w Polsce może działać około 2,5 tys. zakładów pogrzebowych. Wiele ma strony internetowe, z których dowiemy się, że firma posiada wieloletnią tradycję, najwyższe standardy, eleganckie samochody i w ogóle oferuje najwyższą jakość usług. Jak w tym gąszczu rozpoznać rzetelny zakład? Przede wszystkim – należy zrobić rozeznanie odpowiednio wcześniej, bo już po śmierci bliskiego nikt raczej nie ma głowy, by analizować, porównywać, wypytać.
"Jeśli chce być pani być pewna, że zapewnienia ze strony internetowej są prawdziwe, proszę pojechać za karawanem do chłodni" – poradził mi przed dwoma laty jeden z największych przedsiębiorców pogrzebowych w stolicy.
Bo posiadaniem własnej chłodni chwali się prawie każdy zakład, a w Warszawie ma ją co najwyżej połowa. I to założenie z bardzo dużym marginesem bezpieczeństwa.
- Zakłady, które jej nie posiadają, korzystają z chłodni podnajętych od innych firm albo z kostnic szpitalnych. Wprawdzie przepisy ustawy o zakładach opieki zdrowotnej stawiają sprawę jasno: na terenie szpitala nie wolno prowadzić usług pogrzebowych ani ich reklamować, to jednak w wielu miejscach tak się dzieje przy cichej zgodzie dyrekcji. A pieniądze bierze do kieszeni pracownik prosektorium – wyjaśnia prezes Stowarzyszenia.
Opowiada, że odwiedził kiedyś szpital na południu Polski. Przy prosektorium wisiała reklama zakładu pogrzebowego, a w pomieszczeniu stało kilka trumien.
- I wszyscy wiedzieli, że wstawił je lokalny przedsiębiorca, nazwijmy go panem Kazimierzem. Poszedłem do dyrektora i pytam, czy ma świadomość, że w szpitalu działa zakład pogrzebowy. Dyrektor mówi, że wcale nie, bo pan Kazimierz tylko sobie wydzierżawił część prosektorium. Pytam więc, skąd te trumny? "To niemożliwe, pierwsze słyszę" – odpowiada dyrektor. Więc mówię mu wprost, że powinienem zgłosić to do prokuratury. Dyrektor zaśmiał mi się w twarz, że składać sobie mogę. "Wszyscy się tu znamy, więc nic nam nie zrobią" – powiedział mi wprost dyrektor.
Nie wszyscy graja uczciwie
Wolickiemu marzy się, by prawodawca uregulował minimalne wymagania dla zakładu pogrzebowego. Własny lokal, wyposażona w specjalny stół i wodę, sala do przygotowania ciała oraz pomieszczenie do okazania ciała rodzinie. To by sprawiło, że za biznes braliby się profesjonaliści. Bo w branży pogrzebowej są duże pieniądze, po które sięgają nie zawsze uczciwi.
- Czy myśli pani, że są jakieś terminy na wydanie ciała rodzinie czy może firma może je bardzo długo przetrzymywać w kostnicy? – pyta Wolicki i opowiada historię kobiety, która nie mogła doprosić się wydania ciała męża, przez co dwukrotnie trzeba było odwoływać pogrzeb. W rozmowie z mediami wyjaśniła, że opłaciła sprowadzenie ciała męża z zagranicy, po czym firma podniosła stawkę, czego rodzina nie mogła już udźwignąć.
Uczciwie trzeba jednak przyznać, że takich dramatycznych przypadków nadużyć i braku profesjonalizmu jest coraz mniej. Firmy muszą dbać o klientów; to już nie czasy, kiedy trumnę wpuszczali grabarze w brudnych kufajkach. Często sami klienci doprowadzają do obniżania jakości usług. Chcą coraz taniej, są gotowi z pewnych rzeczy zrezygnować, byle tylko zamknąć koszty pogrzebu w kwocie zbliżonej do 4 tys. zł, bo tyle wynosi zasiłek pogrzebowy.
Mój rozmówca nie podejmuje się szacowania uśrednionych kosztów pochówku, bo trzeba przy tym uwzględnić bardzo różne zmienne. Generalnie taniej może być tam, gdzie ziemia jest tańsza, więc na wsi raczej niż w mieście. Co do zasady, tańsze są pochówki na cmentarzu komunalnym niż parafialnym. Z czego wynika ta różnica?
- Pewien ksiądz określił to kiedyś w rozmowie ze mną jako "kwestię rynkowości". Prowadzenie cmentarza komunalnego jest zadaniem własnym gminy i radni uchwalają cennik za miejsce. Jeśli zbliża się kampania wyborcza, żaden lokalny polityk nie zaryzykuje podniesienia stawek, najwyżej miasto dopłaci do prowadzenia cmentarza. A zarządca kościelny nie może sobie pozwolić na dopłacanie, więc stosuje urealnione ceny – wyjaśnia Wolicki.
Chiński grobowiec
Złożenie trumny do grobu nie jest ostatnim momentem, w którym rodzina ma styczność z przedsiębiorcami pogrzebowymi. Jeśli nie ma grobowca, trzeba zamówić murowany grób u kamieniarza. To niemały wydatek, bo ceny zaczynają się od 3 tys. zł i to pod warunkiem użycia najtańszego materiału. Jako że na rynku działa kilka tysięcy firm świadczących usługi kamieniarstwa nagrobkowego (brak precyzyjnych danych), może się zdarzyć, że rodzina trafi na kogoś mało profesjonalnego. Jeśli sprawy nie daje się rozwiązać polubownie, niezadowoleni zgłaszają się często do Związku Pracodawców Branży Kamieniarskiej.
- Podpowiadamy klientom, co mogą zrobić w tej sytuacji, wskazujemy również biegłych, którzy mogą ocenić, czy rzeczywiście nagrobek został wykonany nieprawidłowo – wyjaśnia w rozmowie z money.pl Krzysztof Skolak, prezes Związku.
Do organizacji należy ok. 200 przedsiębiorców, a więc nikły procent działających na rynku.
Skolak przyznaje, że reklamacje się zdarzają, ale nie zawsze wina leży po stronie kamieniarza.
- Często przyczyną nieporozumień jest nieprawidłowe przedstawienie oferty. Kamieniarze nie zawsze informują, że nagrobek nie będzie wykonany z kamienia polskiego, ale sprowadzanego z Azji. Inaczej się on starzeje, inaczej reaguje na warunki meteorologiczne. Klient powinien mieć pełną informację na temat pochodzenia surowca – wyjaśnia.
Gotowe elementy szerokim strumieniem trafiają do Polski głównie z Chin. To oferta przede wszystkim dla klientów, którzy chcą na grobowcu zaoszczędzić, ale Skolak uspokaja, że większość kamieniarzy nie korzysta z gotowych produktów, lecz tworzy je od podstaw.
Krzysztof Wolicki przypomina natomiast, że w niektórych parafiach przyjął się system tzw. dziesięciny, zgodnie z którą kamieniarz (w praktyce rodzina) składa na rzecz Kościoła dziesiąta część wartości nagrobka.
- Raczej nie spotykamy się z tym w miastach, bo ludzie są tam anonimowi. Natomiast na wsi ludzie się nie buntują, bo boją się ostracyzmu społecznego.