Czarny punkt na mapie bezrobocia

To miejsca, gdzie brakuje zajęcia dla przeszło 30 proc. mieszkańców

Czarny punkt na mapie bezrobocia
Źródło zdjęć: © PAP

09.05.2013 | aktual.: 09.05.2013 11:20

W marcu aż 14,3 proc. aktywnych zawodowo Polaków nie miało zatrudnienia, co oznacza, że ponad 2 mln 300 tys. ludzi nie pracuje i nie zarabia. Jednak są w Polsce gminy i powiaty, dla których taki wskaźnik bezrobocia byłby powodem do radości.

To miejsca, gdzie brakuje zajęcia dla przeszło 30 proc. mieszkańców. Stopę bezrobocia na poziomie 30 - 31 proc. mają powiaty: elbląski, braniewski, węgorzewski, bartoszycki i kętrzyński (woj. warmińsko-mazurskie). Jeszcze gorsza sytuacja jest w powiecie radomskim, gdzie 31,5 proc. mieszkańców nie ma pracy, piskim, gdzie bezrobocie sięga 33,7 proc. i wałbrzyskim (bez miasta Wałbrzych), z blisko 35 proc. stopą bezrobocia.

Najwięcej - bo aż 38,6 proc. - osób bez pracy pozostaje jednak w powiecie szydłowieckim.

Na szczęście są też miejsca, gdzie wskaźnik bezrobocia jest jednocyfrowy. Taka sytuacja dotyczy jednak przede wszystkim dużych miast, na czele z Poznaniem, Warszawą, Sopotem, Katowicami, Wrocławiem i Krakowem, gdzie bezrobocie waha się od 4,7 do 6,6 proc. O ile łatwo zrozumieć, że w dużych miastach ze znalezieniem pracy jest najmniejszy problem, a najwięcej powiatów z wysokim bezrobociem usytuowanych jest na Warmii i Mazurach, o tyle dziwi, że od dawna najwyższy odsetek osób bezrobotnych notuje powiat znajdujący się w samym sercu polski - powiecie szydłowieckim w województwie mazowieckim.

O czarnym punkcie na mapie bezrobocia w Polsce - powiecie szydłowieckim, rozmawiamy z dyrektorem Powiatowego Urzędu Pracy w Szydłowcu, Tadeuszem Piętowskim. - Od dłuższego czasu, niezmiennie najwyższy odsetek osób bez pracy jest właśnie w powiecie szydłowieckim. Z czego to wynika?

- W dużej mierze z dawnego podziału administracyjnego Polski i zamknięcia w okresie zmian ustrojowych działających na tym terenie dużych przedsiębiorstw związanych z wydobywaniem margla. W latach 50. powstała u nas Cementownia "Przyjaźń" w Wierzbicy i fabryki, świadczące usługi zarówno dla "Przyjaźni", jak i innych cementowni w kraju. Mieliśmy też tutaj duże zakłady azbestowe. Jak łatwo sobie wyobrazić, w zakładach tych zatrudnione były tysiące ludzi. Wielu z nich specjalnie przeniosło się na te tereny. Tu była praca, a jednocześnie w oddalonym o kilkanaście kilometrów Szydłowcu, zbudowano dla robotników osiedla mieszkaniowe. Niestety po zmianach ustrojowych cementownia i cały przemysł około cementowy padł. Jednocześnie tereny cementowni zostały na terenie powiatu radomskiego, a ludzie - u nas, w powiecie szydłowskim. Stąd tak wysoki poziom bezrobocia na tym terenie. Mieliśmy nadzieję, że ze względu na wielkie złoża margla, nowy właściciel "Wierzbicy", ponownie ruszy z produkcją, ale niestety tak się nie
stało. Całe szczęście terenów tych wciąż nie zasypano, mam więc cichą nadzieję, że znów ruszy eksploatacja złóż, co w ogromnym stopniu rozwiązałoby problem z bezrobociem na tym obszarze.

- Czy studiując dane statystyczne można zauważyć dla kogo w powiecie przede wszystkim brakuje pracy - dla młodych czy starszych, kobiet czy mężczyzn?

- Wśród zarejestrowanych bezrobotnych mamy więcej mężczyzn niż kobiet. Bierze się to stąd, że takie instytucje jak np. urząd skarbowy, urząd gminy, szkoły i wszelkie biura zatrudniają przede wszystkim panie - bo lepiej radzą sobie w takiej pracy. Po upadku przemysłu panowie mają w tym regionie zdecydowanie mniej możliwości znalezienia pracy. W ciągu ostatniego roku zauważyłem też, że coś niedobrego dzieje się w budownictwie. Przybyło w tym czasie wielu bezrobotnych, którzy wcześniej na stałe lub dorywczo pracowali w budownictwie i nie rejestrowali się w urzędzie. Teraz pracy nie mają i trafili do nas. Jeśli chodzi o ludzi młodych, to ci jeśli tylko mają okazję wyjeżdżają do dużych miast, a najczęściej za granicę. To bardzo niepokojące zjawisko. Gmina zaczyna się wyludniać.

- Na 6200 bezrobotnych, zarejestrowanych w PUP w Szydłowcu w ubiegłym roku, urząd pracy miał zaledwie 99 ofert zatrudniania. Naprawdę ta dysproporcja jest aż tak wielka?

- Rzeczywiście, jeśli chodzi o miejscowe oferty pracy, tzn. z naszego powiatu, w ubiegłym roku było ich niespełna sto. Prowadzimy też oczywiście stanowisko Eures, czyli europejskie pośrednictwo pracy i oferty z zagranicy też przekazujemy naszym klientom. Kiedy ostatnio o tym wspomniałem, usłyszałem zarzut, że moim pomysłem na pozbycie się problemu, jest wysłanie bezrobotnych za granicę, ale zapewniam, że to ostatnia rzecz na jakiej mi zależy. Propozycje z innych krajów jako urząd przekazywać musimy, choć z ciężkim sercem myślę o ludziach, którzy wyjeżdżają. Z drugiej strony wiem, że pracy w naszym regionie nie ma i wyjazd z kraju może być dla wielu osób jedynym sposobem na jej znalezienie.

- Szefowanie urzędowi pracy w miejscu gdzie tego dobra zwyczajnie nie ma, musi być trudnym zajęciem. Ludzie, którzy do pana i innych pracowników PUP trafiają, liczą przecież na to, że dostaną jakieś zatrudnienie.

- Kiedy decydowałem się na to stanowisko, wiedziałem, że to będzie trudne zadanie. Obiecałem też sobie, że mój gabinet będzie otwarty dla wszystkich i że zrobię co w mojej mocy, by każdej osobie pomóc. Niestety tego czego ci ludzie najbardziej potrzebują, czyli pracy, mamy bardzo mało. Jednak obserwując ludzi, a naprawdę rozmawiam z dziesiątkami osób każdego dnia, zauważyłem, że wielu z nich nie bardzo wie czego szuka, ma problemy z określeniem co potrafi, nie umie aktywnie szukać zatrudnienia, napisać prostego wniosku. Stawiamy więc przede wszystkim na prężne funkcjonowanie Centrów Aktywizacji Zawodowej, żeby przychodzące do nas osoby czuły, że jeszcze nie wszystko stracone, że uda się im ruszyć z miejsca.

- Co jest największym problem ograniczającym powstawanie nowych miejsc pracy w regionie?

- Myślę, że podobnie jak w całym kraju - zbyt wysokie koszty pracy. Wielu pracodawców, z którymi się spotykam, zwraca uwagę, że gdyby koszty zatrudnienia były niższe, mogliby tworzyć nowe miejsca pracy. To samo dotyczy samozatrudnienia. Weźmy taki przykład. Przychodzi do nas krawcowa po dotację na uruchomienie swojej działalności. Firma rusza. Załóżmy że kobieta szyje sukienki i sprzedaje je np. po 200 zł. Biorąc pod uwagę opłaty stałe - podatki, ZUS, czynsz za lokal, rachunki, na utrzymanie musi wydać przynajmniej 2000 zł. Nie wspominając o materiale, niciach itd. Czyli taka krawcowa musi uszyć przynajmniej 10 - 12 sukienek, by pokryć koszty. A ile takich sukienek w miesiącu może uszyć i sprzedać? 15? Przy tak wysokich kosztach utrzymania, nie ma szans na tym zarobić. Dlatego taka firma działa rok, bo tyle musi i pada. Moim zdaniem najlepszym rozwiązaniem problemu rosnącego bezrobocia byłoby radykalne zmniejszenie kosztów pracy.

- Jeśli już pojawiają się oferty, to dla kogo - ludzi z wyższym wykształceniem, poszukiwanych na rynku pracy specjalistów od nowych technologii, czy raczej dla fachowców do pracy fizycznej?

- Jeśli pracodawcy kogoś szukają to przede wszystkim: stolarzy, murarzy, tokarzy, specjalistów do obróbki skrawaniem, albo osób bez żadnego wykształcenia i kwalifikacji do prostych prac.

- Jak pan myśli, kiedy powiat szydłowiecki przestanie być powiatem z największą stopą bezrobocia i co musi się stać, by w końcu poziom bezrobocia w regionie spadł?

- Też czekam na ten moment z utęsknieniem, ale nie umiem przewidzieć, kiedy zacznie u nas rosnąć zatrudnienie. Jak wspomniałem, skutecznym lekarstwem na nasz problem, byłoby ponowne uruchomienie zakładów przemysłowych. Gdyby tak się stało, setki, a może i tysiące ludzi z regionu znalazłoby pracę. Obawiam się jednak, że szansa na to nie jest duża. Jeśli jednak koszty pracy zostaną zredukowane, to myślę, że pojawią się przedsiębiorcy, którzy będą rozwijać swoje firmy, a tym samym dadzą ludziom pracę. Bardzo sobie i przede wszystkim osobom bezrobotnym, tego życzę.

Gv,MA,WP.PL

Wybrane dla Ciebie
Komentarze (132)