Czy opodatkować prostytucję?
Jeśli nie chcesz płacić żadnych podatków, mamy biznes dla ciebie! Prostytucja to jedyna nieopodatkowana działalność w Polsce, a na dodatek nie trzeba jej w ogóle rejestrować. Są jednak dwa warunki - pracę trzeba udokumentować i pracować w pojedynkę.
W debacie publicznej wolimy dyskutować o in vitro, związkach partnerskich, aborcji. O prostytucji w ostatnich latach głośno było tylko przez rechot Andrzeja Leppera i jego pytanie "Czy można zgwałcić prostytutkę?". Status quo ustanowiony na początku lat 90., częściowo legalizujący seks za pieniądze, trwa do dziś.
Teoretycznie prostytucja jest dziś jedyną nieopodatkowaną działalnością zarobkową w Polsce. Nasze prawo nie zabrania bowiem czerpania korzyści majątkowych ze świadczenia tego rodzaju usług, zabrania jedynie zawierania umów cywilnoprawnych obejmujących tę strefę. Prostytutka nie zapłaci więc podatku dochodowego, a jej klient VAT-u.
Zakazane jest natomiast stręczycielstwo (nakłanianie do prostytucji), sutenerstwo (czerpanie korzyści z prostytuowania się innej osoby) oraz kuplerstwo (ułatwianie dostępu do prostytucji). Zabroniona jest oczywiście także prostytucja nieletnich. Na swój rachunek dorosła prostytutka pracować może jednak legalnie, nie płacąc ani grosza podatku. Przynajmniej w teorii.
Wszyscy chcą być prostytutką
- Zgłosiła się do nas kiedyś kobieta, która chciała zarobione na prostytuowaniu się pieniądze zainwestować w fundusze inwestycyjne. Nie wiedzieliśmy, co jej mamy powiedzieć i jak doradzić - mówi Joanna Garnier z Fundacji La Strada, zajmującej się prostytucją i handlem ludźmi.
O radę rzeczywiście trudno. Problemy z uznaniem dochodów z nierządu mają nawet urzędy skarbowe.
- Powoływanie się na dochody z prostytucji stało się popularne wśród podatników, ponieważ prostytucja nie jest karalna, a dochody z prostytucji nie podlegają opodatkowaniu - mówi Wirtualnej Polsce Joanna Kruz z Urzędu Kontroli Skarbowej w Katowicach.
Prostytucja używana jest więc jako uniwersalna wymówka. Kontrolowane przez skarbówkę osoby z dużymi wydatkami, ale brakiem dokumentów potwierdzających pochodzenie pieniędzy zazwyczaj twierdzą, że trudnią się nierządem. To teoretycznie najłatwiejszy sposób na uniknięcie 75 proc. podatku od dochodów z nieujawnionych źródeł.
- Wielokrotnie inspektorzy kontroli skarbowej uzyskują od podatnika oświadczenie, iż podstawowym źródłem wartości zgromadzonego mienia są przychody uzyskane z prostytucji - mówi Joanna Kruz.
Przyznać się jednak przed urzędnikiem do uprawiania najstarszego zawodu świata, a udowodnienie tego to jednak dwie różne sprawy.
- W trakcie postępowania kontrolnego bardzo często osoby te wycofują swoje pierwotne zeznania, bo zgromadzony materiał dowodowy wskazuje, iż środki finansowe pochodzą z nielegalnych źródeł - dodaje urzędniczka.
W praktyce więc na żadną prostytutkę skarbówka jeszcze nigdy się nie natknęła albo raczej żadna osoba nie potrafiła udowodnić, że w ten sposób zarobiła pieniądze.
- Nie zdarzyło się, aby dochody z nierządu zostały przez kontrolowanych uprawdopodobnione, a tym samym uznane za wiarygodne źródło przychodu - tłumaczy Joanna Kruz.
Nie powinno to jednak nikogo dziwić. Urząd jako dowodu żąda bowiem... świadków, a o takich bardzo trudno. Prostytucja to więc nie tylko jedyna działalność zarobkowa bez podatku, ale także jedyna której praktycznie nie da się udowodnić.
Może więc zamiast oszukiwać samych siebie i dawać pole do nadużyć, lepiej prostytucję zalegalizować całkowicie, a pod czerwone latarnie wprowadzić VAT, PIT, ubezpieczenie zdrowotne i emerytalne?
Lepszy minister finansów niż alfons
Teoretycznie jest nawet co opodatkować. Według havoscope.com (specjalistycznego portalu zajmującego się nielegalnym biznesem) prostytucja jest drugim czarnym rynkiem świata o wartości blisko 190 mld dolarów rocznie (na pierwszym miejscu są podróbki leków). Nie ma jednak danych mówiących, ile wart jest ten rynek w Polsce.
- Nikt nie prowadzi takich statystyk, nikt też nie liczy prostytutek - mówi Joanna Garnier z La Strady. Jedyne "dane finansowe" to stawki, które wahają się od 50 zł przy drodze do nawet 2000 zł za godzinę u ekskluzywnych prostytutek. Nieoficjalne liczby naszej policji mówią, że w Polsce jest ok. 20 tys. osób parających się nierządem. Kilka tysięcy pochodzi z zagranicy, a ich ogólna liczba zwiększa się w trakcie wakacji. To koniec statystyk. Stwierdzenie, ile budżet państwa rocznie traci na nieopodatkowanych seks-usługach jest niemożliwe.
Dla porównania legalny seksbiznes w Niemczech to rynek wart 18 mld dolarów rocznie. Na Węgrzech, gdzie nierząd także zalegalizowano, tamtejsze Centralne Biuro Statystyczne podaje, że rocznie prostytutki - jakby to nie brzmiało - wypracowują w sumie ok. 720 mln euro.
- Lepszy minister finansów niż alfons - mówi wprost ekonomista Robert Gwiazdowski z Centrum im. Adam Smitha. - To rynek jak każdy inny: jest podaż, jest popyt. Udawanie, że prostytucji nie ma, zawsze skończy się tak jak prohibicja w latach 20. ubiegłego wieku w Stanach Zjednoczonych - dodaje. Jego zdaniem nie powinniśmy pytać, czy legalizować, ale jak to zrobić.
Bo legalizacji prostytucji właściwie nikt nie chce. Ani politycy, którym nie potrzebny konflikt z Kościołem, ani alfonsi, ani nawet prostytutki. Po pierwsze dlatego, że ten swoisty coming out to stygmatyzacja na całe życie. Po drugie, zaczynając pracę każda kobieta twierdzi, że w zawodzie popracuje góra rok. Po trzecie, bo po co płacić państwu podatki?
- W Niemczech, gdzie prostytucja jest prawnie usankcjonowana, też jest problem z rejestracją. Nikt nie chce mieć tego wpisanego w papiery. Poza tym duża część tej branży to imigrantki z Europy Wschodniej. Nikt nie da wizy Ukraińce, która deklaruje, że chce być prostytutką - mówi Anna Ratecka, socjolożka z Uniwersytetu Jagiellońskiego
Ekspertka twierdzi, że prostytutki najczęściej nie są zaradne życiowo, uzależnione od swojego alfonsa i problemem jest dla nich wizyta w urzędzie, aby dostać dowód osobisty. A co dopiero zarejestrowania działalności gospodarczej?
- Skoro uciekamy od podatków, prowadząc tzw. normalną działalność, to co dopiero w takim biznesie - mówi Robert Gwiazdowski.
Zbyt wiele po opodatkowaniu nie spodziewają się także eksperci zajmujący się prostytucją.
- Polacy generalnie wolą pracować na czarno i oszukiwać Urząd Skarbowy. Dlaczego więc uważać, że prostytutki w przeciwieństwie np. do branży budowlanej z miłą chęcią pójdą do urzędu i będą rejestrować swoje dochody? - retorycznie pyta Anna Ratecka.
Sebastian Ogórek / Wirtualna Polska