Decyzja S&P nie oznacza końca świata
Długo wyczekiwana przez inwestorów decyzja agencji S&P w sprawie ratingów dla państw strefy euro, nadeszła w piątek wieczorem. Z jednej strony może ona nasilać spekulacje odnośnie przyszłości strefy euro, ale z drugiej wydaje się być w pewnym sensie zdyskontowana przez rynki finansowe (zwłaszcza, że cięcie nie dotknęło Niemiec, a Francja straciła tylko jedną notę).
16.01.2012 08:43
Długo wyczekiwana przez inwestorów decyzja agencji S&P w sprawie ratingów dla państw strefy euro, nadeszła w piątek wieczorem. Z jednej strony może ona nasilać spekulacje odnośnie przyszłości strefy euro, ale z drugiej wydaje się być w pewnym sensie zdyskontowana przez rynki finansowe (zwłaszcza, że cięcie nie dotknęło Niemiec, a Francja straciła tylko jedną notę).
Na ratingowym tsunami, które zafundowała w piątek wieczorem agencja S&P najlepiej wyszły Niemcy (utrzymanie oceny AAA i dotychczasowej perspektywy), najgorzej Włochy (zdegradowane do BBB+, na co premier Mario Monti już zareagował wezwaniem do szybszego wdrożenia stosownych reform, ale rynki finansowe będą miały coraz więcej wątpliwości, czy mu zaufać, co będzie sprawiać duże trudności przy planowanych na najbliższe miesiące gigantycznych emisjach obligacji ), Austria (spadek do AA+ co jest efektem rosnącego długu publicznego, który w zeszłym roku wyniósł 72 proc. i zagrożeń związanych z ewentualnością częściowej nacjonalizacji tamtejszych banków, które mocno angażowały się na Węgrzech), a także Portugalia (obniżka ratingu do „śmieciowego” BB może utrudnić Lizbonie powrót na rynki finansowe w 2013 r., pomijając już fatalne skutki, jakie może przynieść rzeczywiste bankructwo Grecji w ciągu najbliższych tygodni, o czym później). Dostało się też Francji, której rating został obniżony do AA+, chociaż to dobra
informacja biorąc pod uwagę, iż na rynku spekulowało się o głębszym cięciu. Najpewniej wymusi to szukanie dodatkowych oszczędności przez tamtejszy rząd, chociaż premier Fillon zarzekał się ostatnio, że trzeciego programu cięć nie będzie (i może mieć rację, biorąc pod uwagę fakt zbliżających się wyborów prezydenckich i parlamentarnych). Tym samym decyzja agencji S&P to głównie cios dla Nicholasa Sarkozy’ego, zwłaszcza, że jego polityczni konkurenci już wykorzystali ją do krytyki, jak nieskuteczne są działania obecnego prezydenta na polu gospodarczym (na problemy Francji szeroko zwracałem uwagę już w raporcie sprzed tygodnia). W efekcie można spodziewać się ochładzania stosunków na linii Paryż-Berlin, zwłaszcza, że Niemcy mogą być niezbyt chętne do wsparcia pomysłu podatku od transakcji finansowych w strefie euro, na czym Sarkozy chciał oprzeć swoją kampanię wyborczą. Angela Merkel zapowiedziała też w sobotę, iż Niemcy nie zwiększą wsparcia kapitałowego dla funduszu EFSF – przedstawiciele agencji S&P
sugerowali w piątek w nocy, iż większe zaangażowanie się w ten projekt Niemiec, Holandii, Luksemburga i Finlandii (ostatnich krajów posiadających ratingi AAA w strefie euro), może uchronić od nieuchronnej utraty ratingu AAA przez EFSF, co siłą rzeczy jeszcze bardziej utrudni jego potencjalną aktywność na rynkach. Zresztą Niemcy w ostatnich dniach dawali do zrozumienia, iż o wiele ważniejszym projektem jest dla nich stały mechanizm stabilizacyjny ESM, który ma zacząć funkcjonować od połowy roku. Po ostatnim spotkaniu z włoskim premierem Mario Montim, Angela Merkel nie wykluczyła, że Berlin mógłby bardziej zaangażować się finansowo w ten projekt. Niemniej na obecną chwilę fakty są takie, że Europa stoi raczej przed perspektywą zanikania i tak słabej „ściany ogniowej” i brakiem szans na szybką zmianę tego niekorzystnego stanu. Europejski Bank Centralny wydaje się zarzucił i tak nikłe (biorąc pod uwagę duży opór w Radzie Gubernatorów) szanse na niesterylizowane i masowe zakupy obligacji zagrożonych krajów, ale
żeby wyjść z twarzą, zdecydował się udzielić gigantycznych pożyczek sektorowi bankowemu. Majstersztyk Mario Draghiego może się jednak nie sprawdzić, niezależnie od tego, co on sam publicznie stwierdził podczas ostatniej konferencji prasowej ECB. Banki nadal boją się pożyczać nawzajem pieniądze, widzą też spore trudności jakie wiążą się z koniecznością spełnienia już za kilka miesięcy podwyższonych wymogów kapitałowych przy utrzymującym się jednocześnie ryzyku eskalacji problemów na rynkach długu. Bo ich kolejnym zapalnikiem może stać się w najbliższych tygodniach coraz bardziej realne bankructwo Grecji, po tym jak szanse na osiągnięcie kompromisowego porozumienia z posiadaczami obligacji spadają, a technokratyczny premier Papademos dostrzega coraz więcej politycznych trudności z wdrażaniem kolejnych, koniecznych reform. Mimo tych wszystkich negatywnych czynników, które szybko nie ustąpią, trzeba stwierdzić jedno –piątkowa decyzja agencja S&P może być po części zdyskontowana i jej negatywne przełożenie na
rynki w perspektywie całego nadchodzącego tygodnia, nie musi być aż tak duże.
Marek Rogalski – główny analityk walutowy DM BOŚ