Duże szanse znalezienia pracy w Niemczech jako przedszkolanka

Niemcom doskwiera deficyt wychowawców w przedszkolach i w żłobkach. Według badań Fundacji Bertelsmanna, brakuje ok. 120 tysięcy opiekunów. To szansa dla Polek

Duże szanse znalezienia pracy w Niemczech jako przedszkolanka
Źródło zdjęć: © © Gennadiy Poznyakov - Fotolia.com

09.08.2014 | aktual.: 09.08.2014 11:48

Pochodząca z Zielonej Góry pani Barbara (37 l.) swojego szczęścia w Niemczech postanowiła poszukać już w ubiegłym roku. - Ciągle brakowało na bieżące wydatki, a ja jestem samotnie wychowującą matką. Pomyślałam, że skoro mam wyższe wykształcenie pedagogiczne i kilka lat doświadczenia, czemu nie spróbować - wspomina obecna wychowawczyni w jednym z przedszkoli w Monachium. Z uznaniem kwalifikacji nie miała problemu, język niemiecki też nie był przeszkodą, bo wcześniej pracowała już w Niemczech dorywczo.

Kto ma szansę?

- Najważniejsze jest wykształcenie pedagogiczne i język niemiecki - przyznaje Sylwia Brach, właścicielka Brach Consulting, agencji z Monachium, która pośredniczy w znalezieniu pracy i pomaga Polkom załatwić formalności. Ukończenie studiów magisterskich (np. pedagogika przedszkolna, wczesnoszkolna, socjalna) pozwala o ubieganie się o pracę wychowawcy, ale ukończenie studiów licencjackich daje możliwość pracy tylko na stanowisku asystentki czy pomocy przedszkolnej. - Różnica w wykonywanych obowiązkach jest znikoma, wychowawca jednak ponosi większą odpowiedzialność, co przekłada się na wyższą pensję - wyjaśnia Sylwia Brach.

Wynagrodzenie przedszkolanki w Niemczech netto waha się od 1500 do 2500 euro na stanowisku wychowawcy, w zależności od wykształcenia i stażu pracy. - Osoby zaraz po ukończeniu studiów muszą liczyć się z najniższymi stawkami - dodaje Brach. Na stanowisku asystentki pensja jest o ok. 300 euro niższa.

Uznanie kwalifikacji

Nie ma też większych problemów z uznaniem dokumentów, ale jak podkreśla Brach, istnieją dwie drogi aplikacji. Kiedy składa się samemu podanie do urzędu, czas oczekiwania wynosi około roku. W momencie, gdy w naszym imieniu dokumenty składa potencjalny pracodawca - około dwóch tygodni. Odmowy zdarzają się rzadko. - Oprócz dyplomu trzeba udokumentować także znajomość niemieckiego na poziomie B2. Nie musi to być certyfikat, wystarczy dyplom uznanej w Europie szkoły językowej - tłumaczy ekspertka.

Ale niemiecki na papierze, a w praktyce, to często dwa różne światy. Wiele pań boi się brać udziału w dyskusjach, bo ich niemiecki nie jest perfekcyjny. Rada pani Barbary? - Lepiej mówić z błędami, niż nie mówić wcale. Bierność nie jest dobrze odbierana.

Jak szukać?

By znaleźć ofertę, najlepiej zgłosić się do jednej z agencji pośredniczących, które niemieckie placówki obdarzyły dużym zaufaniem i to do nich zgłaszają się, gdy poszukują personelu. Strach przed dodatkowymi kosztami jest niepotrzebny, bo jak wyjaśnia Brach, większość agencji nie pobiera żadnych opłat, wręcz przeciwnie, często zdarza się, że placówki same finansują przelot kandydatek na rozmowę kwalifikacyjną. Ponadto agencje pomagają też w formalnościach – od założenia konta w banku, po zameldowanie.

Pierwsze koty za płoty

- Nie ma się czego bać - mówi pani Barbara - rekrutacja nie jest trudna, schody zaczynają się potem. Posiadaczka dwóch dyplomów magisterskich rozpoczęła pracę jako wychowawczyni grupy 25 dzieci. Ambitna, z podejściem dydaktycznym, nie odstępowała ich na krok i jako szefowa grupy, wszystkie decyzje podejmowała sama. – Pamiętam, jak na placu zabaw zaczęłam ściągać dzieci z drzew, bo bałam się, że spadną i coś sobie zrobią – śmieje się z siebie dziś pani Barbara. - Podeszły do mnie wtedy niemieckie wychowawczynie i zapytały: Co ty robisz? Wyluzuj!

Różnice kulturowe i różne metody wychowawcze, to zdaniem Brach najczęstsze problemy polskich wychowawczyń. - Najpierw trzeba się zapoznać, jak funkcjonuje placówka, a przede wszystkim nauczyć się niemieckiego podejścia do dzieci, które jest inne niż polskie. A co to oznacza w praktyce? - My Polki bardzo ochraniamy dzieci i nie pozwalamy im na podejmowanie własnych decyzji, podczas gdy w niemieckich przedszkolach dzieci mają więcej swobody - tłumaczy pani Barbara, której przestawienie się na nowy system zajęło prawie pół roku.

Nie chce, to niech nie je

Dziś uważa, że taki sposób wychowania to dla dzieci dobrodziejstwo. - Dzięki temu są mniej zestresowane i bardziej kreatywne. Wychowawczyni pokazuje np. zabawę, ale potem zostawia dzieci same i dziecko zawsze ma wybór, albo idzie na plac zabaw, albo robi wycinanki - mówi przedszkolanka. Jednak najbardziej zbulwersował ją fakt, że w niemieckich przedszkolach dzieci się nie karmi i nie zmusza do jedzenia. Tu obowiązuje zasada: zje tyle, ile ma ochotę.

- Wyzwaniem dla Polek jest też praca w zespole. Zamiast decydować samemu, lepiej omówić wszystko w grupie - radzi Brach. To był drugi zarzut, jaki usłyszała przedszkolanka z Zielonej Góry. - W Niemczech omawia się wspólnie każdą sprawę i problem. Kiedy usłyszałam krytykę pod swoim adresem, bardzo to przeżyłam. Ale zawzięłam się. Wiedziałam, że muszę tu zostać, bo moja córeczka zaczęła szkołę - wspomina.

Pilne i ambitne

Jest jednak rzecz, której Niemki mogą się nauczyć od Polek. To rzetelność i kreatywność. - Polki są bardzo zaangażowane i zawsze coś wymyślą, nawet na poczekaniu - przyznaje dumnie pani Barbara. I to doceniają też niemieckie placówki, które na kadrę z Polski są bardzo otwarte. - Nie zdarza się, żeby polskie przedszkolanki były wykorzystywane czy niemiło traktowane. Muszą się czasem nauczyć nowego podejścia do dzieci, ale przez to, że są pilne i ambitne, niemiecki pracodawca bardzo je ceni - podkreśla Sylwia Brach.

Anna Macioł

Obraz
Wybrane dla Ciebie
Komentarze (151)