Trwa ładowanie...

Dziadek Bogumił od truskawek. Życie go nie rozpieszczało, odnalazł szczęście

Truskawkowy dziadek i jego przeszłość – wzrusza, skłania do refleksji, ale i uśmiechu. Opisaliśmy jego inicjatywę związaną z uprawą truskawek. Tekst spotkał się z niesamowitym odzewem. "Jak to cudownie, że są jeszcze tacy ludzie", "wspaniały człowiek" - komentowaliście. Historia pana Bogumiła jest na tyle fascynująca, że zasługuje na odrębną opowieść.

Dziadek Bogumił od truskawek. Życie go nie rozpieszczało, odnalazł szczęścieŹródło: WP.PL, fot: Paweł Orlikowski
d5bek4j
d5bek4j

Przed weekendem odwiedziliśmy wyjątkową plantację truskawkowego dziadka Bogumiła. W podwarszawskiej wsi Prace Duże prowadzi uprawę, na którą każdy może przyjechać, zebrać owoce i zapłacić 3 zł za kilogram.

Ale niektórzy przyjeżdżają też dla pana Bogumiła i jego opowieści, których ma co najmniej tyle, co truskawek na polu.

Pan Bogumił Bigaj, rocznik 1945, pochodzi ze wsi pod Krakowem w powiecie olkuskim. Pod koniec lat 60. został nauczycielem. Zawód z pasją wykonywał przez dziesięć lat, z czego około czterech jako dyrektor szkoły. Każdego roku w wakacje organizował piesze wycieczki z młodzieżą, zawsze w innym miejscu. Zjeździł tak niemal całą Polskę.

d5bek4j

– Nie dość, że to uwielbiałem, to jeszcze oszczędzałem. Pensji nauczycielskiej nie musiałem wydawać, bo jedzenie i zakwaterowanie miałem na obozach czy koloniach. Do tego dodatkowe pieniążki wpadły z samej opieki nad młodzieżą, to była praca 24 godziny na dobę, ale pasjonująca. Z każdych wakacji wracałem z pełnym portfelem – wspomina pan Bogumił, mówiąc, że łączył przyjemne z pożytecznym.

Obejrzyj: Truskawki. Jak przedłużyć im życie

Przygoda w USA

Jednak dyrektorska pensja z wiejskiej szkoły nie wystarczała, by utrzymać dzieci i wybudować wymarzony dom. Pan Bogumił w 1977 r. zatrudnił się w krakowskim PKS-ie do rozwożenia towarów. Później na pół etatu dorabiał jeszcze jako taksówkarz. – Nigdy nie potrafiłem kraść. Inni tak na lewo, na prawo, a ja tak nie mogłem. Całe życie uczciwie pracowałem, a z PKS-u pieniądze były dużo lepsze niż ze szkoły – mówi mi truskawkowy dziadek.

Dzięki temu był w stanie wybudować dom na wsi pod Krakowem. Uczciwa praca wymusiła na nim jednak szereg wyrzeczeń, ale dała też niespotykane przeżycia. Jak opowiada, w 1989 r., gdy upadł mur berliński, udało mu się wyjechać do Stanów Zjednoczonych, wylądował w Chicago.

d5bek4j

- Na początku pracowałem przy wynoszeniu śmieci, sprzątałem McDonald-y. Dumnie się to nazywało "janitor" (czyt. dżenitor; z ang. - dozorca, osoba dbająca o czystość i reperująca drobne usterki). Zdumiało mnie już wtedy, jak wiele śmieci jest w Stanach, były całe góry odpadów - wspomina pan Bogumił.

Jako janitor długo jednak nie zabawił. Szybko skontaktował się z nim kolega. – Mówię mu, Stany to nie dla mnie, chcę kupić stare auto, przejechać jak najwięcej i wracać do Polski. A on do mnie: będziesz jeździł ze mną. Jak to z tobą? Zdziwiłem się – opowiada pan Bogumił. Jak się okazało, kolega wkręcił go do pracy jako kierowca TIR-a. Jeździł na trasie Chicago-Kalifornia.

- Z Chicago wywoziliśmy towary przemysłowe, a z Kalifornii przywoziliśmy jedzenie, głównie egzotyczne owoce – opowiada. W USA przepracował łącznie trzy lata. Nim wrócił do ojczyzny, odwiedził go jeden z dwóch synów.

d5bek4j

- Przyjechał do mnie w odwiedziny. Studiował wtedy na krakowskim AWF-ie, zajmował się też wspinaczką, więc zatrudnił się do czyszczenia okien w tych "stupiętrowcach". Było bardzo wysoko, prosiłem, żeby żonie nie mówił, bo jako matka by ze strachu nie wytrzymała – wspomina.

Syn jednak, dzięki kierownikowi pana Bogumiła, szybko przeniósł się z czyszczenia okien do jazdy TIR-em, jak ojciec. W ten sposób odkładał na studia medyczne, które sam opłacał. Teraz jest już doktorem, ma małą klinikę w Chicago, zajmuje się leczeniem kręgosłupów.

d5bek4j

Wracając do pana Bogumiła, to właśnie w miastach gorącej Kalifornii pierwszy raz ujrzał nietypowe uprawy owoców. – Ludzie przychodzili, wrzucali dolara, brali owoce do koszyka i wracali do domów – mówi. Teraz to samo on robi w Pracach Dużych pod Warszawą.

Powrót do Polski

Truskawkowy dziadek od początku wiedział, że Stany nie są dla niego. Była to cenna przygoda, udało się odłożyć grosz, jednak tęsknota ciągnęła go do kraju. A tu, w Polsce, jego żona od lat zmagała się z ciężką chorobą. Zmarła jeszcze w latach 90., po wielu latach walki z nowotworem.

Jeden z synów został w USA i tam ułożył sobie życie, drugiemu zapisał dom pod Krakowem. Sam szukał sobie miejsca. Jak mówi, ma za sobą kilka nieudanych biznesów. – W latach 90., już po powrocie, a nie było wtedy sieci dyskontów, jak teraz, próbowałem swoich sił otwierając hurtownię i sklepy. Wszystko upadło – opowiada. I dodaje, że takich nietrafionych inwestycji miał więcej.

Truskawkowy dziadek Bogumił. Na jego otwartej uprawie można samemu zbierać owoce WP.PL
Truskawkowy dziadek Bogumił. Na jego otwartej uprawie można samemu zbierać owoce Źródło: WP.PL, fot: Paweł Orlikowski

Historia pana Bogumiła nie tylko dla mnie jest fascynująca. – Mamy takie "Kroniki Powiatu Olkuskiego", zachęcają mnie, bym wszystko spisał. No i coś tam zacząłem, zobaczymy, jak się to potoczy – opowiada skromnie.

d5bek4j

Jak mówi, z 74 lat przepracował ponad 50. Całe życie aktywny, zawsze lubił się ruszać i to zostało mu do dziś. Hołduje też zdrowej żywności, swoich upraw nie pryska żadną chemią.

A jak to się stało, że z podkrakowskiej wsi trafił na tę podwarszawską? – To pole mojej siostry. 30 lat tu pracowała, była nawet sołtysem, ale teraz podupadła na zdrowiu i już nie jest w stanie. Nie zgodziłem się na wycinkę. Jestem tu już od trzech lat. W pierwszym roku zaczynałem z bratem, teraz jestem sam – opowiada.

d5bek4j

To bardziej hobby niż biznes, na uprawę nie bierze żadnych dopłat. Pan Bogumił jest już na emeryturze. Na polu truskawek jest praktycznie 24 godziny na dobę, urzęduje w starej przyczepce kempingowej. W Pracach Dużych spędza każdy maj, czerwiec i lipiec, później wyjeżdża w Bieszczady. To tam jest jego miejsce, w którym się zakochał, wybudował dom i osiadł.

– Spełniłem swoje marzenie i tam zamieszkałem. Ale muszę panu powiedzieć, że jak już się tak zapakuję w tę przyczepkę i wyjeżdżam, to łapie mnie nostalgia. Jakbym opuszczał dom czy kogoś bliskiego. Dlatego tak chętnie tu wracam – podkreśla pan Bogumił, rozglądając się po swoim truskawkowym polu.

Do końca lipca dziadka Bogumiła można spotkać na jego plantacji. Choć jak mówi, w niedzielę zjechało się pół Warszawy, wszystko wyzbierane, resztę podeptały dzieci. Jeśli popada, to za dwa dni znowu będzie można zrywać.

Masz newsa, zdjęcie lub filmik? Prześlij nam przez dziejesie.wp.pl

d5bek4j
Oceń jakość naszego artykułu:
Twoja opinia pozwala nam tworzyć lepsze treści.

Komentarze

Trwa ładowanie
.
.
.
d5bek4j