Dziesięciolecie euro bez fajerwerków
Bilans jest smutny, bo pokazuje, że Unia Europejska nie była przygotowana na przyjęcie wspólnej waluty. W efekcie część krajów chętnie zapomniałaby o tym, co jak co, bardziej politycznym eksperymencie. Tyle, że drogi odwrotu w zasadzie nie ma.
30.12.2011 17:20
Czy pamiętają Państwo 1 stycznia 2002 r? Dzień w którym z obiegu zostały wycofane lokalne waluty, zastąpione przez pieniądz emitowany przez Europejski Bank Centralny. Wtedy obchodzony z dużą pompą i wiarą, że Europa wkracza w zupełnie nową, lepszą przyszłość. Jednak już wtedy było wiadomo, że część krajów nigdy nie powinna znaleźć się w prestiżowym klubie. Dlaczego, zatem zwyciężyła polityka i czemu teraz wszyscy musimy płacić za tamten przerost ambicji?
Podczas grudniowego szczytu Unii Europejskiej, niemiecka kanclerz Angela Merkel triumfalnie stwierdziła, że strefa euro rozpoczęła drogę w stronę unii fiskalnej i innej drogi nie ma. Czy jednak propozycje nowego paktu fiskalnego to po prostu tylko bardziej zaostrzona wersja tego, co znamy już od ponad 20 lat, czyli kryteriów konwergencji z Maastricht? Złote reguły budżetowe zapisane w narodowym prawie, przedkładanie projektów budżetów do Brukseli, czy też ostatecznie mechanizm automatycznych sankcji nakładanych na niepokorne kraje – to wszystko powinno być od dawna, jeżeli rzeczywiście na poważnie myślano o wspólnej walucie. Tymczasem sięgając pamięcią wstecz, pamiętamy polityczne naciski Francuzów i Włochów, aby odgórnie przyjąć termin wprowadzenia euro nie zważając na to, czy wszystkie kraje są na to gotowe. Przemilczano to, że wprowadzenie wspólnej waluty musi wiązać się z dalszą gospodarczą i też polityczną integracją całego obszaru. Liczył się tylko doraźny polityczny cel – pokazanie, jak się szybko
okazało „kulawej” potęgi Europy.
Czy projekt zwany euro utrzyma się przez kolejne 10-lat? Pewności nie ma, bo nikt nie jest w stanie postawić sensownej recepty na wyjście z obecnego kryzysu, który zaczyna przypominać swoisty węzeł gordyjski. Najgorszym scenariuszem jest polityczna atomizacja, która finalnie będzie prowadzić do rozpadu strefy euro i całej Unii Europejskiej. Będzie ona wynikiem rozczarowania społeczeństw dotychczasowymi działaniami polityków, które mogą pomału kierować się w stronę polityków coraz śmielej szafujących eurosceptycznymi i populistycznymi hasłami. Mocnym testem będzie już nadchodzący rok.
Czy rzeczywiście uda się wdrożyć nowy pakt fiskalny zawarty podczas grudniowego szczytu UE? Część prawników już wskazuje, że umowa międzyrządowa to nie to samo, co zapisy w unijnym traktacie – nie daje to poczucia pełnej stabilności, a także gwarancji rzeczywistego egzekwowania finansowych sankcji od krajów nie przestrzegających postanowień. Już teraz socjalistyczny kandydat na prezydenta, który według sondaży ma szanse pokonać Nicholasa Sarkozy’ego w majowych wyborach we Francji, zapowiada rewizję tych porozumień. Ewentualnością przeprowadzenia społecznego referendum straszą też Irlandczycy. Nie ma też pewności, jak zachowają się coraz bardziej eurosceptyczni Słowacy, czy Finowie. Co, jeżeli któryś z krajów odrzuci grudniowe postanowienia? Czy ma on opuścić strefę euro, czy też będzie to forma swoistego veta blokującego cały pakiet reform? W takiej sytuacji rozpad unii walutowej byłby bardzo szybki, otwierając przed Europą okres kompletnego gospodarczego chaosu i załamania, trwającego lata i mającego swoje
duże skutki polityczne i społeczne. Wniosek – nigdy więcej politycznych eksperymentów na gospodarce.
Tekst jest fragmentem tygodniowego komentarza DM BOŚ z rynków zagranicznych.
Sporządził:
Marek Rogalski – analityk DM BOŚ (BOSSA FX)
_ Powyższy materiał nie stanowi rekomendacji w rozumieniu rozporządzenia Ministra Finansów z dnia 19 października 2005 roku w sprawie informacji stanowiących rekomendacje dotyczących instrumentów finansowych, ich emitentów lub wystawców ( Dz.U. nr 206 z 2005 roku, poz. 1715). Nie jest również tekstem promocyjnym Domu Maklerskiego BOŚ S.A. _