Eksperci: nawet bez USA porozumienie paryskie będzie działać

Nawet gdyby USA pod rządami Donalda Trumpa zdecydowałby się wycofać z porozumienia paryskiego, to pozostanie ono w mocy - przekonują eksperci Koalicji Klimatycznej. Przyznają jednak, że jeśli tak się stanie, to można spodziewać się wzmocnienia antyklimatycznej retoryki.

21.11.2016 18:00

Jak wynika z wcześniejszych wypowiedzi prezydenta elekta Donalda Trumpa, nie wierzy on w zmiany klimatu. W trakcie kampanii zapowiedział, że jeśli zostanie 45. prezydentem USA, to nie tylko "rozmontuje" federalną Agencję Ochrony Środowiska, która - jego zdaniem - nakłada zbyt silne obciążenia na amerykańskich przedsiębiorców, ale też anuluje paryskie porozumienie klimatyczne.

Chodzi o osiągnięte w 2015 roku po latach trudnych negocjacji przez blisko 200 państw międzynarodowe porozumienie klimatyczne w sprawie redukcji emisji cieplarnianych, by ograniczyć globalny wzrost temperatury. USA zobowiązały się w ramach porozumienia z Paryża, że ograniczą do 2025 roku emisję gazów cieplarnianych o 26-28 proc. w porównaniu do poziomu emisji z 2005 roku. USA są po Chinach drugim krajem emitującym największe ilości gazów cieplarnianych.

Podczas zakończonego niedawno szczytu klimatycznego w Marrakeszu negocjatorzy biorący udział w konferencji zaapelowali też o pragmatyzm do przyszłego prezydenta USA.

"Kolejny raz zwracam się do prezydenta elekta Donalda Trumpa, by wykazał się przywództwem w tej sprawie, porzucając swe stanowisko, że wywołane przez człowieka zmiany klimatyczne to oszustwo" - mówił podczas szczytu premier Fidżi Frank Bainimarama.

Ekspert Koalicji Klimatycznej dr hab. Zbigniew Karaczun zwraca uwagę, że jeżeli Stany Zjednoczone chciałby się "wypisać" z międzynarodowych porozumień klimatycznych, to nie będzie to takie proste.

"Jeżeli nowa administracja chciałby się wycofać z porozumienia paryskiego, to będzie to proces, który będzie trwał cztery lata. Drugą opcją jest wycofanie się z konwencji klimatycznej i w tym przypadku jest to rok. Rzeczywiście jest to brane pod uwagę. Dużo na ten temat na szczycie w Marrakeszu rozmawiano" - wyjaśnił ekspert.

Karaczun zwrócił jednak uwagę, że po zwycięstwie Trump zaczął łagodzić swój kampanijny język.

"Już widać, że prezydent elekt rewiduje część swoich zapowiedzi wyborczych. Być może będzie chciał wrócić do izolacjonizmu, wycofania się z tego porozumienia (paryskiego - PAP). Nie oznacza to jednak, że porozumienia nie będzie, że Ameryka wróci do starych dobrych czasów, czyli uzależnienia od węgla" - dodał.

Ekspert Koalicji Klimatycznej wskazał, że w USA wyrósł bardzo prężny przemysł niskoemisyjny. Dodatkowo, jak dodał, kwestie klimatyczne regulowane są też przez prawo stanowe.

"Trudno będzie wrócić z wysokoemisyjnym przemysłem. Trump może osłabić regulacje federalne, osłabić administrację ochrony środowiska, natomiast należy pamiętać, że większość zadań w zakresie ochrony klimatu jest podejmowana na poziomie stanowym" - ocenił.

Karaczun przyznał, że gdyby USA wycofały się z porozumienia klimatycznego ONZ, to rzeczywiście pojawiłaby się znacznie gorsza atmosfera i "język antyklimatyczny". Podkreślił jednak, że z globalnego punktu widzenia nie powinno to powstrzymać walki z niekorzystnymi zmianami klimatycznymi. Wskazał m.in. na coraz silniejsze zjawiska pogodowe, które odczuwalne są przez międzynarodową społeczność. "Amerykańskie społeczeństwo też zdaje sobie z tego sprawę. Te ekstrema pogodowe są też coraz silniejsze w USA" - zaznaczył.

Podobnego zdania jest Urszula Stefanowicz z Polskiego Klubu Ekologicznego, która przekonywała, iż według wyliczeń, nawet gdyby USA zdecydowały się "wyjść" z porozumienia paryskiego, to próg ratyfikacyjny (55 proc. światowych emisji) zostanie zachowany. Obecnie umowę ratyfikowało 112 państw odpowiadających za ponad 77 proc. globalnych emisji CO2. Stany Zjednoczone odpowiadają za ok. 18 proc. globalnych emisji.

"Zmniejszenie zużycia węgla w USA zaczęło się z innych przyczyn niż klimatyczne. Odpowiada za to m.in. rewolucja łupkowa" - dodała ekspertka.

Donald Trump może jednak skorzystać z innego rozwiązania, czyli zrezygnowania z ogłoszonego w 2015 r. przez prezydenta Baracka Obamę Planu Czystej Energii (Clean Power Plan). Głównym jego elementem jest rozporządzenie o redukcji emisji CO2 przez amerykańskie elektrownie. Cel to zmniejszenie emisji do 2030 roku aż o 32 proc. w porównaniu do poziomu emisji z roku 2005. Plan ten wzbudził sprzeciw republikańskiej opozycji, która obawia się, że wiele starych elektrowni, opartych np. na węglu nie zdoła się zmodernizować i przejść na odnawialne źródła energii, przez co będzie im grozić zamknięcie. Z elektrowni pochodzi ok. jednej trzeciej krajowych emisji gazów cieplarnianych w USA.

Ponad 20 republikańskich stanów m.in. Wirginii Zachodniej, gdzie wydobywa się najwięcej węgla kamiennego w USA czy Teksasu - głównego producenta ropy w kraju, wstąpiło na drogę sądową przeciw planowi Obamy, argumentując, że przekroczył on swe uprawnienia. Na początku br. Sąd Najwyższy uznał, że dopóki nie wypowie się w sprawie ich skargi, to wykonywanie planu należy wstrzymać.

Trump może się też wstrzymać i pozostawić decyzję SN. Bez Planu Czystej Energii Stanom Zjednoczonym będzie trudno wywiązać się ze zobowiązań paryskich.

Źródło artykułu:PAP
Wybrane dla Ciebie
Komentarze (0)