Europejskie giełdy nie zaraziły się amerykańską euforią

Inwestorzy w Europie ze stoickim spokojem przyjęli czwartkowe silne zwyżki na Wall Street. Nie podążyli śladem amerykańskich kolegów i czekali cierpliwie na rozwój wypadków. Jak się okazało, całkiem słusznie, bo również Amerykanie postanowili nie kontynuować zwyżki, przynajmniej na początku piątkowego handlu.

Europejskie giełdy nie zaraziły się amerykańską euforią
Źródło zdjęć: © Gold Finance

28.05.2010 17:24

Impulsów zza oceanu będziemy pozbawieni w poniedziałek. Taka chwila wytchnienia z pewnością się przyda, bo ostatnio mocnych wrażeń nie brakowało.

Polska GPW

Piątkowa sesja na warszawskiej giełdzie zaczęła się od niewielkich wzrostów indeksów. WIG20 i WIG zyskiwały po około 0,5 proc. Wskaźnik średnich spółek rósł o 1 proc., a sWIG80 o 0,8 proc. Po chwilowym spadku poniżej czwartkowego zamknięcia WIG20 trzymał się przez większą część dnia nieznacznie powyżej poziomu 2400 punktów. Wahania wartości indeksów były niewielkie. Po niedawnych wrażeniach z pierwszej połowy tygodniu można było mówić nawet o nudzie wiejącej z naszego parkietu. Dość mało zróżnicowana była też stawka największych spółek. Liderem wzrostów były papiery BRE i Lotosu, zyskujące po ponad 2 proc. Po około 1-1,5 proc. zwyżkowały walory KGHM, BZ WBK, Pekao, PKN Orlen i PKO. Niemal przez całą sesję nieznacznie pod kreską przebywały zaś akcje PZU i Telekomunikacji Polskiej. Ostatecznie indeks największych spółek zyskał 1,4 proc., a wskaźnik szerokiego rynku wzrósł o 1,1 proc. mWIG40 zwiększył swoją wartość o 0,4 proc., a sWIG80 o 0,64 proc. Obroty wyniosły prawie 1,8 mld zł.

Giełdy zagraniczne

Byki na Wall Street zdecydowanie w czwartek zaszalały. Sięgający 3,3 proc. wzrost S&P500 opierał się jedynie na przemożnej chęci odreagowania niemałych przecież spadków, trwających od 13 maja, przyjmując jedynie ostatnią falę, a od 26 kwietnia w wariancie „pełnym”. Stało się tak mimo niezbyt optymistycznych danych z amerykańskiego rynku pracy i mocniejszej, niż się spodziewano korekty wzrostu PKB w pierwszym kwartale do 3 proc. Początek tego odreagowania „datuje się” od pamiętnej wtorkowej sesji, gdy S&P500 dotarł niemal do lutowego dołka i dynamicznie się od niego odbił. W środę powodem powstrzymania byków były doniesienia Financial Times o tym, że Chiny zamierzają przyjrzeć się strukturze swoich potężnych rezerw walutowych pod kątem europejskiego ryzyka. W czwartek chińskie dementi tych informacji zadziałało jak zapalnik uruchamiający lawinę popytu na akcje i surowce. Ruch ten jest chyba jednak zbyt gwałtowny, by miał definitywnie zakończyć spadkową korektę, trwającego ponad rok trendu wzrostowego.
Poważniejszych czynników, przemawiających za dalszą kontynuacją hossy za bardzo nie widać. Przypomina on więc raczej sytuację z 10. maja, gdy 49 punktowa zwyżka S&P500 nie przeszkodziła w kontynuacji korekty, choć teraz nie musimy wcale mieć do czynienia z powtórką tego scenariusza.

Amerykańska euforia przeniosła się na rynki azjatyckie w bardzo umiarkowanym stopniu. Nikkei zyskał prawie 1,3 proc., co można uznać za sukces, biorąc pod uwagę niezbyt optymistyczne dane opublikowane dziś w nocy, mówiące o wzroście bezrobocia, większym, niż oczekiwano spadku cen i spadku wydatków konsumentów. O niemal 2 proc. zwyżkował indeks w Hong Kongu. Shanghai B-Share wzrósł o zaledwie 0,6 proc., a Shanghai Composite nie zmienił wartości w porównaniu do czwartku. Właściwie symbolicznie zniżkował o setną część procenta.

Także na inwestorach europejskich czwartkowa zwyżka na Wall Street nie zrobiła zbyt wielkiego wrażenia. Indeksy w Paryżu, Frankfurcie i Londynie zaczęły dzień od zwyżki po około 0,5 proc. i miały w pierwszych minutach poważne wątpliwości co do kierunku ruchu, spadając na moment nawet nieznacznie pod kreskę. Bardzo asekuracyjnie zachowywały się też wskaźniki na giełdach naszego regionu, rosnąc rano o zaledwie 0,2-0,5 proc. W ciągu dnia zmiany nie były zbyt duże. Tuż po godzinie 16.00 paryski CAC40 zyskiwał 0,1 proc., DAX rósł o 0,6 proc., a FTSE o prawie 0,9 proc.

Waluty

Wciąż nie widać końca walutowego szaleństwa. Kurs euro porusza się w szerokim, ponad dwucentowym przedziale od 1,215 do 1,239 dolara w poszukiwaniu poziomu równowagi. Choć sytuacja nadal jest bardzo nerwowa, wspólna waluta stara się bronić, nie staczając się jednostajnie w dół, jak miało to miejsce od połowy kwietnia. Zbyt wielu argumentów za poważniejszym umocnieniem się jednak nadal nie ma. W czwartek kurs euro dotarł do górnego poziomu wspomnianego przedziału, jednak dziś rano znów nieco się osłabiał, schodząc poniżej 1,23 dolara. Nie rezygnował z kontynuacji odbicia i około południa ponownie znalazł się w okolicach 1,24 dolara.

Nasza waluta w czwartek wieczorem rozpoczęła dynamiczne odrabianie strat z początku tygodnia. Późnym popołudniem za dolara trzeba było płacić 3,35 zł, wieczorem było już niemal 7 groszy taniej. Oznaczało to aż 2 proc. umocnienie złotego. Dziś rano ta tendencja była kontynuowana i kurs dolara spadł poniżej 3,27 zł.

Podobnie działo się w przypadku euro, które w czwartek staniało z 4,11 do 4,06 zł, a w piątkowy ranek straciło kolejne 2 grosze. Franka na początku dnia można było kupić po 2,83-2,85 zł, podczas gdy dzień wcześniej „szwajcar” był nawet o 5-6 groszy droższy.

Podsumowanie

Po sporych emocjach, z jakimi mieliśmy do czynienia na warszawskim parkiecie w pierwszej części tygodnia, przyszło wreszcie uspokojenie nastrojów. Zmiany wartości indeksów były w piątek bardzo niewielkie. Ale przecież trochę wytchnienia inwestorom także się należy. Sytuacja wciąż pozostaje daleka od stabilizacji i wyjaśnienia. W poniedziałek Wall Street ma wolne, więc na ewentualne większe wrażenia będziemy musieli prawdopodobnie poczekać przynajmniej do środy.

Roman Przasnyski
Główny Analityk Gold Finance

| Powyższy tekst jest wyrazem osobistych opinii i poglądów autora i nie powinien być traktowany jako rekomendacja do podejmowania jakichkolwiek decyzji związanych z opisywaną tematyką. Jakiekolwiek decyzje podjęte na podstawie powyższego tekstu podejmowane są na własną odpowiedzialność. |
| --- |

Wybrane dla Ciebie
Komentarze (0)