Firma upada – pracownicy cierpią. Co będzie z załogą Malmy?
To był prawdziwy sukces. Pionierska prywatyzacja, Sophia Loren w reklamach firmy, fama najlepszych makaronów na świecie. Dziś po tym wszystkim pozostało jedynie wspomnienie, grupa „bezdomnych” pracowników oraz dziesiątki milionów długów
20.08.2012 | aktual.: 20.08.2012 15:04
Z ziemi włoskiej… do Malborka
Fabryka makaronów Malma przed 20 laty stała się synonimem przeprowadzonej z sukcesem prywatyzacji. Jednej z pierwszych w Polsce po upadku socjalizmu. Została zakupiona przez Michela Marbot, Francuza, który 400-metrowy apartament w Mediolanie zamienił na 10 razy mniejsze warszawskie mieszkanie z przyczyn uczuciowych. Transakcja kosztowała go ponad 1 mln dol., spłaconych częściowo z kredytu.
Dziś Malma ma długi przekraczające 150 mln zł. Tyle wynoszą zobowiązania kredytowe wraz z odsetkami. Jej zakłady w Malborku i we Wrocławiu nie produkują już od blisko roku.
Syndyk przejął majątek firmy, ale bez pracowników. Tę decyzję podtrzymał gdański sąd. Podobnie zadecydował sąd wrocławski dwa miesiące wcześniej. Tym samym decyzja sądu I instancji została zmieniona. Sprawa najprawdopodobniej trafi do Sądu Najwyższego.
To wszystko oznacza jednak, że pracownikom nikt nie płaci. Syndyk, bo nie musi, Marbot – bo nie ma z czego. Jak to określają media: nikt się do nich nie przyznaje.
Pracownicy stoją jednak murem za francuskim biznesmenem. Z prostego powodu: zapisał się w ich pamięci jako pracodawca, dla którego liczy się przede wszystkim załoga. Zdobył opinię człowieka dbającego o pracowników i czułego na ich potrzeby.
Dzisiaj również Marbot deklaruje: - Ludziom trzeba pomagać, bo są najważniejsi.
Na samym początku działalności zagwarantował im dwuletnią odprawę w razie zwolnienia. Zapewnił również prywatne ubezpieczenia. Gdy jeden z pracowników doznał udaru mózgu, załatwił szybką interwencję w Akademii Medycznej.
W realiach dzikiego, wykluwającego się dopiero w Polsce kapitalizmu takie podejście nie było czymś powszechnie spotykanym. Wśród pracodawców panowała wtedy raczej atmosfera pospiesznego zarabiania kosztem innych. Z myślą gdzieś z tyłu głowy, że nie wiadomo, kiedy to się może skończyć.
Na kredyty nie ma rady
Czy przełomowa dla makaronowej firmy była decyzja kredytodawcy, banku Pekao SA, który w 2006 roku zwrócił się do niej o natychmiastową spłatę kredytów? Jak przypomina „Newsweek”, bank dał Malmie na spłatę zadłużenia 14 dni.
Faktem jest, że długi Malma miała już wcześniej. Tak krótki termin położyłby jednak na łopatki niejedną firmę, nawet mocniej stojącą na nogach.
Od tego czasu rozwija się historia upadku wytwórcy, który w latach 90. ubiegłego wieku opanował niemalże jedną trzecią polskiego rynku makaronów. W historii tej nie brakuje oskarżeń o nietrafione decyzje, chęć utrącenia konkurencji, działania na jej szkodę. Padają pytania o zmiany w decyzjach sądów i powiązania decydentów; oskarżenia, domniemania i enuncjacje. Sprawą zajmują się media lokalne i ogólnokrajowe.
Dostaje się nawet Sophii Loren, której włoskie źródła zarzucają „zdradę”. Gwiazda mówi w reklamie o polskich makaronach, że są najlepsze na świecie? To tak, jakby polski aktor mówił to samo o włoskiej wódce! – słychać głosy pełne oburzenia.
Cierpienie zgodne z prawem
Marbot upomina się o prawa swojej załogi do dziś. Z jego słów można wywnioskować, że czuje się z nią związany mocniej niż przeciętny szef. W obszernym wywiadzie dla „Millionaire Magazine” z maja 2011 roku opowiada o świetnych relacjach, wypracowanych w ciągu kilkunastu lat współpracy. O tym, że pracownicy przez rok bez wynagrodzenia pilnowali zakładu.
9 lipca podjął przed budynkiem Sejmu głodówkę, by upomnieć się o ich prawa. Jego zdaniem, syndyk powinien bardziej humanitarnie podejść do ludzi. „W państwie prawa nie można krzywdzić bezbronnych” – deklarował do kamery.
To jednak niepodważalna prawda: załoga zakładu postawionego w stan upadłości musi zdobyć się na cierpliwość. I liczyć się z tym, że zawsze ucierpi. Najmniej w sytuacji, gdy wszystkie strony szybko dochodzą do porozumienia i postępowanie się nie przedłuża. To jednak nie jest ten przypadek.
Co mówią w takiej sytuacji przepisy? Stanowią one, że przy upadku firmy roszczenia pracowników nie są rozpatrywane w pierwszej kolejności. Większe przywileje mają kredytodawcy, tacy jak banki. Taki układ jest przez specjalistów określany jako prawidłowy – w innym przypadku nie chciałyby przecież udzielać kredytów.
Dopiero po spłaceniu banków środki, które pozostały, idą na spłatę innych wierzycieli. A gdy takich środków nie ma? Wówczas pensje wypłaca Fundusz Gwarantowanych Świadczeń Pracowniczych, jednak do wysokości ograniczonej ustawą.
Jak skończą się perypetie pracowników Malmy? Oby w ich sprawie nastąpił wreszcie kolejny przełom – tym razem pozytywny.
TK/JK