"Gmina tak bogata, że aż nie ma na co wydawać pieniędzy". Sprawdzamy, jak w rzeczywistości żyje się w Kleszczowie© WP.PL | Piotr Kamionka/REPORTER

"Gmina tak bogata, że aż nie ma na co wydawać pieniędzy". Sprawdzamy, jak w rzeczywistości żyje się w Kleszczowie

Martyna Kośka
9 września 2018

Dofinansowanie do nauki języków, dopłaty do wycieczek szkolnych, tańszy gaz. O asfalcie nawet na najmniejszych uliczkach nie warto wspominać. Inne miasta mogą patrzeć z zazdrością na Kleszczów, od lat najbogatszą gminę w Polsce. Pojechaliśmy zobaczyć, jak wygląda miejsce, nazywane "polskim Kuwejtem".

Artykuł jest częścią naszego redakcyjnego cyklu JedziemyWPolskę: Nasi reporterzy ruszają w trasę, by lepiej poznać Was i wasze potrzeby.

- W gminie Kleszczów po trzech latach zrywa się chodnik i zakłada nowy. Muszą inwestować pieniądze, a już naprawdę nie wiedzą, w co. Dlaczego po prostu nie mogą się podzielić tymi środkami i przekazać je innym? - powiedziała posłanka Małgorzata Janowska w wywiadzie dla "Polskiego Radia", czym podniosła ciśnienie samorządowcom z Kleszczowa do tego stopnia, że wójt zapowiedział skierowanie do sądu sprawy z powodu naruszenia dobrego imienia gminy.

Jedziemy z fotografem Michałem Dyjukiem do Kleszczowa, by zobaczyć, jak wygląda gmina, która jest tak bogata, że podobno nie wie, na co wydawać pieniądze, więc niejako dla zasady musi zrywać dopiero co wylany asfalt. Czy najbogatsza gmina w kraju ma w sobie powab rodem z amerykańskich seriali o przedmieściach?

Kleszczów leży w woj. łódzkim, liczy nieco ponad 6 tys. mieszkańców. Najbliższe większe miasto – Bełchatów. Podróż z Warszawy trwa niewiele ponad dwie godziny. Gdybym nie przyglądała się tabliczkom, nie zorientowałabym się, że jesteśmy na miejscu – tak tu niepozornie.

Obraz
© Michał Dyjuk | Michał Dyjuk

Eleganckie przedmieścia z seriali? Nie u nas

Centrum miasteczka niczym nie odróżnia się od centrów setek innych gmin w Polsce, a prawdę powiedziawszy, wygląda bardzo skromnie. Budynek urzędu gminy zaprojektowany chyba przez kogoś, kto bardzo chciał przenieść na równinę odrobinę stylu góralskiego, ale spadzisty dach w tej części Polski po prostu nie wygląda dobrze. Do tego pojedyncze domy, na końcu ulicy kościół. Nie umiem powiedzieć, by było tu ładnie, raczej – sennie.

Obraz
© Michał Dyjuk | Michał Dyjuk
Obraz
© Michał Dyjuk | Michał Dyjuk

Domy - żadne wille, samochody – zwyczajne, Żadnych butików, tylko normalne sklepy spożywcze, które jak w każdym innym mieście czy miasteczku prześcigają się w ofertach w rodzaju "tylko dzisiaj łopatka bez kości 10 proc. taniej". No to jak to jest z tym luksusowym życiem kleszczowian?

Chodzimy, rozglądamy się.

- Chyba wreszcie widzę przykład bogactwa – woła mnie Michał, fotograf.

Patrzę we wskazanym przez niego kierunku i nie mogę się nie uśmiechnąć. Po drugiej stronie ulicy stoi stodoła, na dachu której znajduje się dziesięć paneli słonecznych. Już krótki spacer po wsi przekona nas, że panele są wszędzie. To efekt realizowanego przez lokalny samorząd dofinansowania ekologicznych źródeł energii. W kolejnych edycjach programu mieszkańcy mogą ubiegać się o dofinansowanie nie tylko kolektorów słonecznych, ale też ogniw fotowoltaicznych, nowoczesnych kotłów grzewczych i innych przyjaznych środowisku rozwiązań, które mają sprawić, że powietrze stanie się czystsze.

Obraz
© Michał Dyjuk | Michał Dyjuk

Brunatna żyła złota

Ale o bogactwie Kleszczowa nie przesądza to, co na powierzchni, lecz to, co pod nią. W latach 70. ubiegłego wieku otwarto tam kopalnię odkrywkową węgla brunatnego, a za nią elektrownię. Przez kilka kolejnych dekad były to największe zakłady pracy w okolicy. Bezrobocie (przynajmniej wśród mężczyzn) było zjawiskiem w zasadzie nie istniejącym. Do pracy przyjeżdżali też ludzie ze znacznie większego Piotrkowa Trybunalskiego i Bełchatowa.

Powstanie obu zakładów było dla malutkiego Kleszczowa prawdziwym skokiem cywilizacyjnym. Zanim powstały pierwsze odwierty, działało tam ledwie 6 firm, a gdy okazało się, że złóż węgla wystarczy co najmniej na pół wieku, ruszyła wielka machina przemysłowa, za którą przyszli nowi mieszkańcy i wykonawcy wszelkiego rodzaju "usług dodatkowych", które są niezbędne dla prawidłowego działania zakładów.

Nie było więc bezrobocia, ale ludzie nie żyli w jakimś bajecznym dostatku. To nastąpiło później: w latach 90. zmieniły się przepisy i wielkie zakłady zostały zobowiązane do płacenia podatków do budżetu gminy, na terenie której faktycznie się znajdują. Wtedy właśnie zaczęto mówić o "polskim Kuwejcie" – bo mały, a bogaty. Nieprzyzwoicie bogaty.

Drobne inwestycje pomińmy

Największe wpływy gmina ma z dwóch podatków: od nieruchomości i z tzw. opłaty eksploatacyjnej za każdą tonę wydobytego węgla. W ubiegłym roku do budżetu gminy wpłynęło w sumie 277,5 mln zł, z czego prawie 177,5 mln zł to dochody od osób prawnych, od osób fizycznych i od innych jednostek nieposiadających osobowości prawnej. Lwią część tej kwoty stanowią podatki od kopalni i elektrowni.

Daje to dochód blisko 50 tys. zł na mieszkańca. Gdyby największe miasto regionu, czyli Łódź, miała do dyspozycji takie pieniądze, mogłaby pewnie planować np. metro. Tymczasem na łodzianina przypada osiem razy mniej. W Kleszczowie podziemnej kolejki nie potrzebują, ale gmina i tak może pozwolić sobie na rozmach. Sieć gazowa, kanalizacja, równe chodniki, ścieżki rowerowe to dla kleszczowian podstawa, o której nawet nie warto wspominać.

Poszukajmy bardziej nieoczywistych "pozycji w budżecie". Jest ich całkiem sporo. Która gmina dotuje zakup krzewów i sadzonek na swoje posesje? W 2016 r. z takiego "dodatku do estetyki gminnej" skorzystały 183 osoby, a łączna kwota dofinansowania wyniosła 376 tys. zł.

Dopłaty do wypoczynku mieszkańców pochłonęły w 2016 r. ponad 1,5 mln zł. Skorzystała przede wszystkim młodzież, która za symboliczną opłatę może jeździć na kolonie w kraju i za granicą. Nie samą zabawą jednak człowiek żyje. Gmina dopłaca do kursów językowych (swego czasu pokrywała koszty nauki w Wielkiej Brytanii czy Niemczech, w zależności od preferencji). Na co dzień kleszczowianie korzystają z niższych stawek za gaz i prąd.

Mało? A czy jest w Polsce druga tak mała gmina, która wybudowała aquapark z prawdziwego zdarzenia? O "SolParku" przeczytałam kiedyś, że to "kosmos na środku pola", więc jedziemy zobaczyć, czy to aby nie przesada.

Gmach jest rzeczywiście ogromny, a umiejscowienie go poza centrum może rodzić skojarzenia z jakimś miastem-widmo, ale nic z tych rzeczy!

Obraz
© Michał Dyjuk | Michał Dyjuk

Zacznijmy od tego, że sam budynek naprawdę robi wrażenie: ładnie wykończona nowoczesna bryła, oświetlona z każdej strony. "SolPark" to nie tyko basen (i to jaki – z kilkunastoma turami, zjeżdżalnią na prawie 120 m, jacuzzi), ale też kompleks boisk sportowych, sale bilardowe, siłownia, lodowisko, kręgielnia. Dla starszych jest spa, dla przyjezdnych – hotel i restauracja. Najciekawsze na koniec: na jego terenie znajdują się też szkoły i internat, więc wszystkie sportowe atrakcje są dostępne dla dzieci i młodzieży. I żeby nie było wątpliwości – to żadne placówki prywatne, ale publiczne, przeznaczone nie tylko dla uczniów urodzonych w Kleszczowie, ale też pochodzących z innych gmin.

Obraz
© Michał Dyjuk | Michał Dyjuk

Chyba nikogo nie dziwi, że Kleszczów jest uważany za dobre miejsce do życia. Tylko że w przeciwieństwie do Gdańska czy Poznania, które przecież też mają mieszkańcom wiele do zaoferowana, liczba podatników w Kleszczowie będzie rosła – trochę na przekór statystykom ogólnopolskim, które przewidują, że wszystkie miasta muszą się pogodzić z malejącą demografią. Z prognoz Głównego Urzędu Statystycznego wynika, że do 2030 r. gminie przybędzie aż 32 proc. mieszkańców!

Sprawiedliwość dziejowa czy przedwyborcza gra?

Poszukajmy w tej sielance jakiejś łyżeczki dziegciu. Czy najbogatszą gminę w Polsce trapią jakiekolwiek bolączki?

- Przede wszystkim musimy odpierać ataki i tłumaczyć się, dlaczego jesteśmy bogaci i co robimy z pieniędzmi – odpowiada żartem Jerzy Strachocki, rzecznik gminy. A już zupełnie poważnie wskazuje na problemy ekologiczne.

- Na terenie gminy znajdują się uciążliwe składowiska popiołu i żużla, czyli odpadów po węglu spalonym w elektrowni. Ponadto kopalnia osuszyła teren wokół odkrywki. W tym tzw. leju depresyjnym efektywność rolnictwa jest bardzo niska.

Skoro po stronie problemów nie ma ani słowa o niemożności dopięcia budżetu, braku środków na drogi lokalne czy bezrobociu, to ktoś chyba ma zbyt dobre samopoczucie. Tak mogła przebiegać ścieżka myślowa w głowie posłanki Małgorzaty Janowskiej, która znalazła ujście w pomyśle, który zelektryzował mieszkańców kilkunastu sąsiadujących ze sobą gmin.

Parlamentarzystka zarzeka się, że nikomu nie zagląda do gminnego portfela, ale skoro elektrownia i kopalnia należą do skarbu państwa, to beneficjentami tych wpływów powinien być cały region. „Najważniejsze jest wspólne dobro, uważam, że cały powiat powinien rozwijać się równo. Gmina Kleszczów ma na koncie pół miliarda oszczędności - – przedstawiła swój punkt widzenia w innym wywiadzie.

Aby naprawić tę nieuczciwa sytuację, posłanka proponuje, by z obszaru gminy Kleszczów wykroić około 1200 hektarów. To głównie teren elektrowni Bełchatów i części kopalni Bełchatów – przemysłowe DNA gminy.

Terytorialnie na zmianie granic skorzystałaby gmina Bełchatów, ale finansowo także inne samorządy z powiatu – a to dzięki interesującemu zabiegowi.

- Po tym, jak pani poseł przedstawiła projekt zmiany granic gminy, wójt gminy Bełchatów zadeklarował, że połowę pieniędzy, jakie dzięki temu uzyska, przekaże na potrzeby pozostałych gmin powiatu. Ta propozycja zdobyła ogromny poklask, ale nie wszyscy zdają się pamiętać, że padła w trakcie kampanii przed wyborami samorządowymi – wyjaśnia Strachocki.

W regionie już słychać zgrzyt

W Kleszczowie tego słuchają i zgrzytają zębami. Z punktu widzenia prawa obietnica jest wątpliwa, bo wójt nie może składać w imieniu przyszłej, jeszcze nie wybranej rady gminy deklaracji co do sposobu rozporządzania budżetowymi środkami. Jerzy Strachocki przypomina, że Kleszczów od lat dorzuca się do wspólnego worka. Licząca niewiele ponad 6 tys. mieszkańców gmina jest drugim po warszawie płatnikiem "Janosikowego", czyli swego rodzaju zrzutki na biedniejsze samorządy. W ubiegłym roku wpłaciła na ten cel aż 53,5 mln zł.

Sama propozycja nowych granic tez jest nie do przyjęcia. Bełchatów w wyobrażeniach pani poseł otrzymuje strefę gospodarczą, a Kleszczów- "śmietnisko".

Obraz
© Michał Dyjuk | Michał Dyjuk

- "Najbrudniejsze" części, czyli dwa duże, ciągle powiększane składowiska popiołu, pozostałyby na terenie gminy Kleszczów i będą naszym zmartwieniem, podczas gdy to, co daje największe wpływy, stałoby się udziałem naszego sąsiada tłumaczy rzecznik gminy.

Ale jest jeszcze coś, co włodarzy gminy zasmuca.

- Dotychczas bardzo dobrze żyliśmy z gminą Bełchatów. Inicjatywa pani poseł poróżniła nas, zasiała ziarno konfliktu, który będzie narastał.

Scenariusz na życie po węglu

Inna sprawa, że bogactwo gminy któregoś dnia się skończy i ten moment zbliża się naprawdę wielkimi krokami. Gdy zniknie węgiel, gigantyczne wpływy z podatków staną się tylko miłym wspomnieniem.

- Mamy świadomość, że za 2-3 lata zakończy się u nas wydobycie węgla. Kopalnia skupi się na działalności w sąsiednich gminach (Rząśni, Sulmierzyc i Szczercowa), na których terenie położna jest Odkrywka "Szczerców". Już w 1998 r. opracowaliśmy strategię rozwoju gminy Kleszczów na czasy „po kopalni”. Jej główne założenie to przyciąganie nowych inwestorów, którzy zasilą budżet swoimi podatkami – wyjaśnia Strachocki.

I właśnie na przygotowanie stref inwestycyjnych (np. uzbrojenie terenu) idzie lwia część milionów z podatków. Na razie inwestorów jest ok. 30, ale będą kolejni. Muszą, bo w przeciwnym razie bajka o tym, że najbogatsza gmina może leżeć daleko od dużych metropolii i opierać się nie na własnych innowacjach, lecz tym, co dała ziemia, zakończy się bardzo bolesnym rozczarowaniem. "SolPark" trzeba utrzymać bez względu na wysokość wpływów do lokalnego budżetu, a przyzwyczajeni do pewnych wygód mieszkańcy raczej nie zaakceptują łatwo jakości życia.

Rozwój stref inwestycyjnych nie brzmi jak jakiś nietypowy pomysł dla miasta, którego bogactwa naturalne skończą się lada dzień. Znacznie bardziej interesująca jest druga część strategii.

Jedziemy na taras widokowy, z którego podziwiać będziemy odkrywkę. Tu na razie jest wyrobisko, ale będzie… nie, nie San Francisco.

Obraz
© Michał Dyjuk | Michał Dyjuk

Z kosmosu widać tylko trzy rzeczy zbudowane ręką człowieka: wielki Mur Chiński, kolej transsyberyjską i kleszczowskie wyrobisko po odkrywce węgla. To dziura o długości, bagatela, 12 km, szerokości 3 km i głębokości 200 m.

Największe wrażenie robi oglądana z góry, ale podziwiać ją można również z tarasu widokowego. Krajobraz jest iście księżycowy: układające się piętrowo, ciągnące kilometrami zwały ziemi, nad którymi nieśmiało górują kominy elektrowni. Bo choć elektrownia wszędzie indziej dominuje nad Kleszczowem i okolicą, w tym jednym miejscu nawet ona wydaje się tak niepozorna…

Obraz
© Michał Dyjuk | Michał Dyjuk
Obraz
© Michał Dyjuk

Największa w Europie dziura w ziemi w przyszłości ma uzyskać tytuł "naj" w innej kategorii. Są plany wypełnienia jej wodą i utworzenia ogromnego, głębokiego na 90 m jeziora. Jako osoba pochodząca z województwa łódzkiego, w którym prawdziwych atrakcji jest jak na lekarstwo, czekam na nie z ogromnym utęsknieniem. Nie ma jednak pewności, czy dane mi będzie ten sztuczny zbiornik wodny kiedykolwiek zobaczyć, bo harmonogram prac rozciągnięty jest na kilka kolejnych dekad.

Węgiel w odkrywce Bełchatów będzie wydobywany do 2020 r., później rozpoczną się prace nad wypłycaniem dziury, zmianą nachylenia zboczy innymi technicznymi aspektami. Następnie wypełnianie wodą – i jeśli wszystko pójdzie zgodnie z planem, jezioro będzie gotowe w 2062 r. Marzeniem władz jest uczynić z Kleszczowa pełnoprawny kurort, a to dzięki temu, że wokół jeziora ma powstać cała turystyczna infrastruktura: baseny solankowe, wody termalne, obszary zielone, wypożyczalnie sprzętu…

Czytając o planach rozwojowych gminy miałam nieodparte wrażenie déjà vu. Zaledwie dwa tygodnie wcześniej w ramach akcji #jedziemywPolskę odwiedziłam Konin, dla którego największą siłą napędową również są kopalnia i elektrownia, który widzi swoje życie "po węglu" dokładnie tak samo, czyli chce się stać kurortem, a może i sanatorium. Sceptycy w obu miastach kręcą nosem, bo kto to słyszał, żeby leczyć ludzi tam, gdzie jeszcze do niedawna dymiły wielkie kominy, ale może jest to uniwersalny pomysł na pokopalnianą emeryturę?

Obraz
© Michał Dyjuk | Michał Dyjuk

#JEDZIEMYWPOLSKĘ

Jeśli w Twojej miejscowości dzieje się coś ważnego, ciekawego, poruszającego - zgłoś się do nas za pośrednictwem platformydziejesie.wp.pl

ZOBACZ INNE ARTYKUŁY:

Komentarze (309)