Grill wygrał, inwestorzy dziś wypoczywali
Z obrotami najniższymi od sesji między świętami, a nowym rokiem, WIG20 nieznacznie tracił na wartości na moment schodząc do najniższego poziomu od dwóch tygodni, by na koniec notowań wyjść na mały plus.
02.05.2011 17:42
Zabicie bin Ladena jest dziś na czołówkach wszystkich serwisów, także finansowych i wymieniane jest jako główna przyczyna zmian notowań na rynkach, od akcji i walut, przez obligacje, ropę i metale, a na kukurydzy skończywszy. Naturalnie terrorysta nie miał nic wspólnego z cenami zbóż, ale cóż szkodzi pospekulować, zwłaszcza w tak spokojnym dniu jak dziś. Oczywiście spokojnym na rynkach, nie w placówkach dyplomatycznych.
W rzeczywistości bowiem pośmiertna, rynkowa siła rażenia bin Ladena nie była zbyt duża, a przy zachowaniu odrobiny zdrowego rozsądku można uznać, że nie było jej prawie wcale. Indeksy w Europie rosły przy niskich obrotach (zabrakło inwestorów z Londynu), ale nie były to zwyżki oszałamiające. Na koniec dnia nie przekraczały nigdzie 1 proc. Oczywiście można znów ponarzekać, że nawet takie skromne wzrosty do Warszawy nie dotarły (po prawdzie pojawiły się rano, ale zostały natychmiast wykorzystane do upłynnienia akcji przez tych inwestorów, którzy mimo majówki wstali na tyle wcześnie, by przytomnie rozważyć, czy śmierć jednego terrorysty może zmienić świat na bezpieczniejszy), ale nie tylko GPW zdradza w ostatnich dniach symptomy słabości. Mimo udanego startu notowań na Wall Street, w Ameryce Południowej giełdy ponownie stanęły niezdecydowane.
Ta relatywna słabość rynków wschodzących widoczna od dłuższego czasu (mniej więcej od miesiąca, ale od tygodnia jest aż nadto wyraźna) każe poszukać dla nich wspólnego mianownika, co nie jest zadaniem trudnym. Inwestorzy mogą obawiać się, że rosnąca inflacja (i stopy procentowe) stłumi skutecznie ożywienie gospodarcze w tych społeczeństwach, w których procent wydatków na żywność i energię jest najwyższy. Dlatego preferują kraje rozwinięte i bogate społeczeństwa, gdzie wzrost stóp procentowych jest dopiero w powijakach (Europa) lub wizją przyszłości (USA, Japonia). Stąd takie, a nie inne preferencje w portfelach.
Dzisiejsze dane przynoszą pewne potwierdzenie słuszności takiego podejścia - w Europie indeksy PMI wzrosły powyżej oczekiwań, w USA ISM dla sektora przemysłu spadł wprawdzie, ale z poziomu najwyższego od siedmiu lat i mniej niż oczekiwali analitycy. Trudno powiedzieć jak na tym tle wypadł polski PMI, ponieważ jego publikacja została przesunięta na środę (w porannym komentarzu błędnie awizowałem jego publikację na dziś rano).
Naturalnie, po sesji takiej jak dziś nie można wyciągać daleko idących wniosków, nawet gdybyśmy mieli do czynienia z głębszym spadkiem na GPW. Obroty były zbyt małe, by uznać wskazówki rynku za wiarygodne. WIG20 stoi w miejscu (tj. w okolicach 2900 pkt) od mniej więcej miesiąca, od czasu do czasu poprawiając o włos szczyt hossy. Przy odrobinie szczęścia odpowiedź na pytanie, czy hossa będzie kontynuowana, czy też przerwana głębszą korektą, nadejdzie jeszcze w tym tygodniu, a impulsem mogą okazać się piątkowe dane z rynku pracy w Stanach.
Przy czym nawet wyśmienite dane mogą okazać się niebezpieczne - wzrosty na Wall Street trwają już ósmy dzień z dziewięciu ostatnich sesji, podobnie długa passa trwa też w Europie Zachodniej. Jej przerwanie realizacją zysków jest możliwe, a to z kolei mogłoby przyczynić się do wybicia w dół i wyjaśnienia sytuacji w Warszawie. Z kolei pozytywny scenariusz na Wall Street wcale nie musi oznaczać zwyżek u nas - skoro osiem ostatnich zwyżek nie porwało naszych inwestorów, to dziewiąta, dziesiąta czy nawet jedenasta z kolei też nie musi tego dokonać. Wygląda na to, że w Warszawie inwestorzy czekają już na korektę w Stanach by przekonać się jak głęboka ona będzie, by na tej podstawie podjąć decyzję, czy na rynku zostać.
KOMENTARZ PRZYGOTOWAŁ
Emil Szweda, Noble Securities