Instruktor tańca - zajęcie dochodowe?
Najdrożsi w tej branży zarabiają fortunę
08.02.2012 | aktual.: 09.02.2012 09:16
*Najdrożsi w tej branży zarabiają fortunę. Jeśli wierzyć tabloidom, wypromowany przez Taniec z Gwiazdami Marcin Hakiel jeszcze przed osiągnięciem szczytu popularności brał za godzinną lekcję 100 złotych. Czterokrotnie więcej niż wynosi średnia stawka. *
Czołówka dyktuje stawki rzędu 500 zł/godz. Czy to znaczy, że każdy instruktor ma drogę życia usłaną różami? Wcale nie! Przeciętnemu nauczycielowi tańca zostaje w portfelu od 2 do 5 tys. zł na miesiąc.
Polski bzik taneczny
Wiadomo, że nic tak nie sprzyja sławie instruktora, jak telewizja. Ci, których na castingu wybrano do programu w rodzaju TzG, wygrali los na loterii. Spłynęła na nich sława. Przy umiejętnym prowadzeniu własnej kariery, mogą żądać za lekcje naprawdę dużo. – Inaczej płaci się Piotrowi Galińskiemu, inaczej jego uczniowi, inaczej osobie zupełnie nieznanej – podsumowała to znana z Tańca z Gwiazdami Anna Głogowska.
Górna granica zarobków wynosi tyle, ile klient zechce zapłacić. Nawet po kilkaset złotych za godzinę.
Czy to znaczy, że ci znani są najlepsi? - Trudno w ten sposób oceniać. Na pewno jest wielu mistrzów tańca, świetnych instruktorów, z cudownym podejściem do klienta, którzy nigdy nie staną się szeroko znani – tłumaczy jeden z nauczycieli. Po prostu – nie znaleźli się we właściwym miejscu o właściwym czasie. Tak to działa.
Popularność telewizyjnych tanecznych show sprawiła, że Polacy ruszyli na parkiety. Podobno wartość rynku kursów tańca sięga w naszym kraju 1 mld zł. Tańczyć uczy się ponad pół miliona Polaków, nie licząc dzieci i młodzieży. Wygląda na to, że instruktorzy mają nawał pracy i dużo kasy. Czy tak jest rzeczywiście?
- Niestety, to nie takie proste. Dla klienta na pewno sytuacja jest dobra, bo na rynku pojawiła się cała masa szkół tanecznych. Instruktorzy wychodzą na tym gorzej – uważa Marek Konderak, właściciel studia tańca „TOP dance” w Gdańsku-Przymorzu. – Wśród nowo powstałych szkół pojawiły się mniej i bardziej fachowe. Te słabsze zaniżają ceny i psują rynek, który staje się coraz bardziej pazerny.
Nocna praca
20, 25 zł za jedną lekcję w profesjonalnym studiu, 140 do 200 zł za 10 lekcji. Takie są ceny w dużym mieście. Naturalnie można zapłacić mniej, można i znacznie więcej. Wszystko zależy od miejsca, renomy studia, nazwiska instruktora, sezonu. Szkoły stosują rozmaite sposoby na przytrzymanie klienta: drugi karnet taniej, zniżki dla studentów.
Prowadzenie szkoły tańca pochłania spore koszty. Wynajem sali o powierzchni przynajmniej 100 m2, menedżer, księgowość, współpracujący instruktorzy. W dodatku dni są zajęte do późnych godzin. Zajęcia rozpoczynają się nie wcześniej niż o 17. Wiadomo, że klientki – 90 proc. uczących się tańca to kobiety – pracują, więc czas dla siebie mają dopiero wieczorem. Prowadzący studio wychodzi z pracy o 22, bywa że i później. A przed lekcjami – siedzenie w papierach, załatwianie zwykłych biznesowych spraw. No i praca nad sobą, bo lata lecą, a rady nie ma: formę trzeba trzymać.
Nauczyciel tańczy razem z klientami. Po zajęciach spływa potem tak samo jak oni. Różnica jest taka, że kiedy oni wracają do domów, on bardzo często bierze szybki prysznic, odpoczywa chwilę i wraca na parkiet, bo czeka już następna grupa.
Taniec – przyjemność czy luksus?
W tej branży trzeba bez przerwy trzymać rękę na pulsie. Śledzić światowe mody, szukać nowości. Dbać o reklamę w Internecie, w czasopismach, na ulotkach. Ci, którzy tego nie robią, prędzej czy później wypadają z gry. Choć zdarzają się studia działające od kilkudziesięciu lat. Znane już na tyle, że reklama nie podniesie znacząco ich pozycji. Jest ich jednak niewiele.
Walka o klienta robi się coraz twardsza, a sam klient – coraz bardziej grymaśny. – Coraz większa grupa klientów czeka tylko na okazje, głównie za sprawą serwisów zajmujących się zakupami grupowymi, jak Groupon, Gruper, Citeam itp. Kończy im się zniżkowy karnet, to odchodzą. Według badań rynkowych, na dłużej w jednym studiu zostaje zaledwie 5 procent takich klientów – mówi Marek Konderak. – I trudno z tym walczyć, bo taniec to przecież nie jest żaden priorytet. Jest modny, sprzyja utrzymaniu dobrej formy, poprawia samopoczucie – to wszystko prawda. Ale są ważniejsze rzeczy: zdrowie, odzież, edukacja dzieci. Nikt nie zrezygnuje z wizyty u pediatry dla rumby, walca czy tańca brzucha.
Te słowa zdaje się potwierdzać fakt, że dobry sezon na taniec nie trwa bynajmniej cały rok. Są okresy, kiedy klientki mają po prostu ważniejsze sprawy. Znikają przed świętami, pochłonięte rodzinnymi obowiązkami. Słabszym okresem są też wakacje. Ruch zwiększa się w karnawale, niezłe są miesiące od września do listopada.
Pasja i sztuka
Co jest niezbędne, by stać się dobrym instruktorem tańca? – Pasja i miłość do zawodu. Klienci natychmiast wyczują brak zaangażowania – twierdzi właściciel studia „TOP dance”. – Bez własnej pasji nie da się wzniecić ognia u innych. Muzyka i taniec dają radość, poprawiają nastrój, zbliżają ludzi.
Instruktor musi też być dobrym psychologiem. Pamiętać, że do każdego klienta trzeba podchodzić inaczej. Trzeba wczuć się w drugą osobę, pomóc jej się odblokować, wydobyć ukrytą w niej energię. To, co gdzieś tam głęboko schowane, zatkane. Patrzeć na klienta jak na człowieka, a nie jak na kolejne 50 złotych.
Czy taniec jest sztuką? Instruktor nie ma wątpliwości. – Naturalnie że tak. Sztuką jest choćby dlatego, że może być piękny i dawać ludziom radość. Każdy, kto da się ponieść jego emocjom i wspaniałej muzyce, niezależnie od tego, czy jest amatorem czy profesjonalistą, może poczuć się jak artysta grający swój własny spektakl.
Jarosław Kurek /MA