Jak oni chałturzą

Mistrzowie sceny czy mistrzowie chałtur? Czy jest miejsce, w którym nie wystąpią dla kasy?

Jak oni chałturzą
Źródło zdjęć: © ONS

20.02.2012 | aktual.: 20.02.2012 19:26

Mistrzowie sceny czy mistrzowie chałtur? Czy jest miejsce, w którym nie wystąpią dla kasy?

Ich stawki zaczynają się od 5 tys. za występ. Tyle biorą ci mniej znani, lub ci dopiero zaczynający celebrycką karierę. Gaży od 15 do ponad 30 tys. zł mogą zażyczyć sobie topowi dziennikarze. Artyści sceny i estrady – nawet pięciokrotnie więcej. To już szczyt możliwości?

Gwiazdy nie mają skrupułów. Ponad 30 tys. może zażądać Kinga Rusin, nazwana przez tabloidy „królową chałtur”. 20-60 tys. kosztuje występ Dody. 30-50 tys., a nawet według niektórych 80 tys. – Maryli Rodowicz. Piotr Rubik świeżo po sukcesie oratorium „Tu es Petrus” zażyczył sobie 150 tys. zł za koncert.

Ale wiele więcej już się od organizatorów i widzów nie wyciśnie. W ubiegłym roku stawka dla Rubika za koncert w gdańsko-sopockiej Ergo Arenie miała wynieść 200 tys. Widzowie nie dopisali. Wydarzenie zostało odwołane. Kompozytor twierdził, że i tak nie podpisał umowy, więc koncert by się nie odbył. Prawda to, czy próba zakamuflowania porażki?

Faktem jest, że każdy koncert odwołany z powodu braku widzów tworzy rysę na wizerunku gwiazdy. A w tej branży trzeba bardzo uważać, bo łatwo można spaść do niższej klasy. Przykładem może być zespół Ich Troje, którego lider jeszcze 6 lat temu w rankingu „Forbesa” został uznany za najlepiej opłacanego polskiego wykonawcę. Trzy lata później jego band miał dostawać „marne” 38 tys. za koncert. Tabloidy do dziś mnożą doniesienia o coraz gorszym stanie finansów Michała Wiśniewskiego, a nawet przebąkują o jego bankructwie. Na wysokość stawek ma niekiedy wpływ stabilność artystyczna i długość stażu w estradowej I lidze. To przypadek Krzysztofa Cugowskiego, Bajmu czy Maryli Rodowicz. Ale decyduje aktualna popularność, kreowana w dużej mierze przez media. Z każdej okazji na zarobek trzeba więc korzystać, bo wydatki na życie są duże, a nigdy nie wiadomo, ile potrwa dobra passa.

Na szczęście wraz z upływem czasu maleje liczba imprez, na których „nie wypada” zarabiać. Początkowo gwiazdy krępowały się przyjmować zaproszenia od wytwórców żywności czy handlarzy odzieżą. Bariery jednak pękły. Dzisiaj Krzysztof Ibisz prowadzi imprezy w galerii Jasło, Cezary Pazura – urodziny warszawskiej Arkadii, a Zbigniew Wodecki śpiewa w Klifie. Co prawda są jeszcze jakieś granice, których przekraczać nie należy. Dotyczą one jednak tylko niektórych. Trudno byłoby np. wyobrazić sobie wspomnianego Rubika na jubileuszu galerii handlowej. Ale może i te przedziały między sztuką wysoką i tą nieco niższą zostaną kiedyś zasypane. W końcu – żadna praca nie hańbi.

Śpiewak zgarnie więcej

Za co im płacą? W przypadku dziennikarza będzie to konferansjerka, profesjonalne prowadzenie firmowej lub ogólnodostępnej imprezy. W przypadku muzyka – koncert, najczęściej typu greatest hits, bo od promocji nowego materiału są inne okazje. To kolejna rzecz, która ma przełożenie na wysokość stawek: dziedzina, w której udziela się gwiazda. Więcej od konferansjerów-dziennikarzy zarobią artyści grający lub śpiewający. Oczywiście nie zawsze, bo największe dziennikarskie sławy, jak Wojciech Mann czy Kinga Rusin, ze stawką 35 tys. zł za imprezę, przebijają np. śpiewającego i grającego Zbigniewa Wodeckiego, który „nie sięga” 30 tys. zł. Ale dochody liderów krajowych rankingów, w rodzaju Budki Suflera czy Rodowicz, znacznie przekraczają gaże najlepiej opłacanych konferansjerów. I słusznie, twierdzą muzycy, ponieważ to oni mają trudniejszą drogę. Dziennikarz prowadzący imprezę robi właściwie mniej więcej to, co w pracy. Rozmawia, jest bystry, elokwentny, czasem błyśnie dowcipem. Jeśli ma ugruntowaną pozycję, łatwiej
mu na niej jechać całymi latami.

Inaczej ma się rzecz z muzykami. Oni muszą dbać o artystyczną formę, pracować nad warsztatem, no i wydawać płyty, by dawać znać, że ciągle są „na chodzie”. Czasami się to nie udaje. Wtedy stawki lecą w dół.

Oni stąpają po cienkiej linie

Wszystkie te zajęcia, podejmowane okazyjnie, są często określane mianem chałtury. Czy jednak to odpowiednie słowo? Do naszego słownika trafiło jako określenie czegoś gorszego, pobocznego. Wykonywanego jakby od niechcenia, mniejszym nakładem sił. A w dodatku nieco wstydliwego. Czy słusznie? Gwiazda zarabiająca kilkadziesiąt tysięcy za jeden wieczór nie ma się chyba czego wstydzić.

Przy tym nie wolno jej podejść do żadnego występu „po łebkach”, nieprofesjonalnie. Nawet jeśli jest to 50 minut na otwarciu nowego centrum handlowego w niewielkim mieście. Do przeszłości odeszły przypadki wymęczonych, ledwie trzymających się na nogach znakomitości polskiej sceny. Ryzyko związane z wpadką jest zbyt duże. Za plecami czają się już konkurenci. Plotki o obniżce formy, krążące po nieudanym występie, o wypaleniu i ogólnie o tym, że gwiazda „się kończy”, potrafiły już nieraz przyczynić się do obniżenia pozycji w rankingu. Następna oferta może już nie być tak lukratywna. O ile w ogóle nadejdzie. TK/MA

kinga rusinartyścipiosenkarz
Wybrane dla Ciebie
Komentarze (113)