Kariera Małysza - czyli kiedy trwać, a kiedy wiać?
Niewiele brakowało, a Małysz zakończyłby karierę nie w 2011, lecz w 1998 roku. Może więc i ty nie powinieneś tak łatwo rezygnować ze swych marzeń o karierze i sukcesie? Choć w niektórych sytuacjach lepsza jest rezygnacja niż upór.
28.03.2011 | aktual.: 28.03.2011 16:16
Nagano, rok 1998. Olimpijski debiut Adama Małysza. Chyba gorzej być nie mogło. Polak zajął 51. miejsce w konkursie na skoczni normalnej i 52. na dużej. Dziennikarze nie zostawili na zawodniku suchej nitki. Gdy po zawodach wrócił do hotelu, po głowie przebiegało mu pewnie milion myśli, a wszystkie podążały w jednym kierunku: skończyć karierę, zamknąć ten rozdział, odciąć się od upokorzenia, wrócić do dekarstwa, swojego wyuczonego zawodu. Znacznie niżej niż skocznia, no i nie trzeba stamtąd skakać. A że emocje nie te… cóż…
Na szczęście dla nas Adam Małysz nie pozwolił, by porażka, cokolwiek by mówić – na najbardziej prestiżowych zawodach z możliwych, podcięła mu skrzydła. Dzięki temu jego życie nabrało zupełnie innego wymiaru, gdyż odkrył swój nieprzeciętny talent na miarę wielkich mistrzów skoków narciarskich: Mattiego Nykanena czy Jensa Veissloga. A i my, kibice w kapciach przez telewizorami, cieszyliśmy się przez mnóstwo weekendów, kiedy Adam pojawiał się na skoczni i gdy stawał na podium.
Dziś wielu komentatorów sportowych podkreśla, że historia Małysza to niezbity dowód na to, że nigdy nie warto rezygnować. Że przeszkody są po to, by je przezwyciężać. Że trzeba próbować – raz drugi, trzeci, aż do skutku. Czy mają rację?
Prawda jest dużo bardziej skomplikowana. W niektórych przypadkach konsekwencja jest kluczem do sukcesu, w innych – jest skutecznym sposobem na porażkę. Wytrwałość zaprowadziła Adama na sam szczyt. Ale czy w przypadku przeciętnych sportowców dałaby równie imponujący efekt? Patrząc na postępy reszty ekipy naszych skoczków w ostatnich sezonach, trudno w to uwierzyć. Jedynie Kamil Stoch ratuje honor narodowego teamu.
Seth Godin, amerykański ekspert od rozwoju osobistego, wszystkie kryzysy dzieli na dwa rodzaje – dołek i ślepy zaułek.
Dołek to przejściowe trudności, które pokonasz, jeśli dasz z siebie wszystko. Zwłaszcza że nie brak ci zdolności, inteligencji, woli. I ludzi, którzy w ciebie wierzą – jak wieloletni trener (a później szef związku narciarskiego) Apoloniusz Tajner w Adama Małysza. Dołek to czas, gdy poniesione inwestycje nie przynoszą choćby minimalnych zysków. To okres ciężkiej, mozolnej pracy. Kto wycofa się na tym etapie może nawet wygra lokalne zawody, ale po olimpijski medal nigdy nie sięgnie. Może zostanie dobrym krawcem, ale o projektowaniu mody powinien zapomnieć. Może awansuje na stanowisko szefa działu, ale kluczowego dla firmy projektu nikt mu nie powierzy. Gdy kończy się dołek, wtedy zaczyna się sukces. Zupełnie inaczej jest ze ślepym zaułkiem. To sytuacja, w której cokolwiek robisz, nic nie zmienia się na lepsze. Wszelkie wysiłki, próby, starania nie przynoszą najmniejszych rezultatów. Upór w dążeniu do przodu prowadzi do jeszcze większej frustracji. Rozsądek podpowiada, żeby uciekać gdzie pieprz rośnie. Wielu
ludzi jednak brnie dalej w nierentowne przedsięwzięcie. Choćby po to, żeby pokazać – sobie i wszystkim wokół – jak bardzo są solidni, wytrwali i konsekwentni.
Jak możesz odróżnić dołek od ślepego zaułka? Po czym poznasz, że rezygnacja nie jest tchórzliwą dezercją, ale strategiczną decyzją? Kiedy masz dumnie trwać, a kiedy mądrze wiać?
Wyobraź sobie przez chwilę, że Adam Małysz nie kochał skakania. Robił to tylko dlatego, że już tak wiele zainwestował w swoją karierę sportową. Nie chciał zawieść najbliższych, którzy oczekiwali od niego co najmniej dobrych występów (i stałej pensji co miesiąc). Poza tym stwierdził, że skakanie to całkiem niezłe życie. Podróże. Stała pensja. Wyjazdy tylko przez pół roku, w lecie startuje się jedynie w kilku wybranych konkursach na sztucznej nawierzchni. W tej sytuacji porażka, nawet taka spektakularna jak na igrzyskach olimpijskich, nie jest wypadkiem przy pracy. To coś, czego się spodziewasz, co w zasadzie jest nieodłączną częścią twojej hm… pracy… (zwłaszcza że pensja jest stała).
Nie, taka porażka jest raczej wskazówką, że jeśli chcesz przeżyć w życiu coś emocjonującego, coś interesującego, coś podniecającego (nie bój się tego słowa), to zajmij się w życiu czymś innym. Może niekoniecznie dekarstwem, choć można sobie wyobrazić emocjonujące prace na dachu najwyższego budynku świata. Na szczęście Adam jest stworzony do skakania. A spadki formy są u niego tylko zapowiedzią jeszcze bardziej spektakularnych zwycięstw. Także – a może przede wszystkim – nad sobą.
Przyjrzyj się, czy podejmowanie tego konkretnego działania wyzwala w tobie pasję. Energię. Radość życia. Jeśli tak, to masz do czynienia z dołkiem. Być może głębokim, ale to wciąż tylko dołek. To dla ciebie ogromna szansa, bo dzięki dołkom twoja mniej ambitna i mniej wierząca w siebie konkurencja przerzuca się na dekarstwo. Na placu boju zostają prawdziwi mistrzowie – a z takimi to nawet nie wstyd przegrać w sportowej rywalizacji.
Jeśli jednak działanie tak cię nuży, że wzbudza w tobie jedynie niesmaczną zgagę, jesteś w ślepym zaułku. Nie przejmuj się, każdy tu kiedyś wpada. Ważne, żeby nie tkwić w tym ślepym zaułku przez całe swoje życie. Ślepy zaułek to prezent od życia po to, by się zastanowić nad sobą, nad swoimi marzeniami, ambicjami. To moment na podjęcie decyzji: czy chcesz latać jak orzeł, czy chcesz skakać jak bularz.
Krótko: zrezygnuj z niewłaściwych przedsięwzięć. Konsekwentnie realizuj te, które mają szansę powodzenia. Miej odwagę, żeby zrobić jedno albo drugie.
Mirosław Sikorski/JK