Kobiety też pracują w niebezpiecznych zawodach
Poderżnięcie gardła, uduszenie psią smyczą, kilkadziesiąt ciosów tłuczkiem do mięsa. W taki sposób ginęły przedstawicielki potentata na rynku firm udzielających kredytów. Same kobiety
08.03.2012 | aktual.: 08.03.2012 12:25
Około 10 proc. czynnych zawodowo Polaków pracuje w zawodach uznawanych za niebezpieczne. Profesje związane z największym zagrożeniem, jak górnik czy strażak, pozostają męską domeną. Dlatego tylko co szósty pracownik wykonujący taką pracę to kobieta. Jest jednak niebezpieczny zawód, w którym kobiety stanowią znaczący procent. To przedstawiciel firmy kredytowej.
Każdy klient się liczy
Przedstawiciele nie zarabiają dużo. Poza tym ta praca do przyjemnych nie należy. Górne granice ich zarobków to ok. 2 tys. zł. Naturalnie bez umowy o pracę, a tylko na zlecenie. Maksymalnie 600 zł miesięcznie na rękę, przy ponad 80 „uzbieranych” klientach – do takich zarobków przyznała się jedna z przedstawicielek dużej firmy udzielającej pożyczek. Zdecydowała się powiedzieć o tym tylko dlatego, że już w niej nie pracowała. Firmy często bowiem naciskają, by przedstawiciele nie informowali mediów o swoich zarobkach.
Naciski w tym fachu dotyczą zresztą wielu rzeczy. Istnieje niesłychana presja na stałe podnoszenie liczby klientów, na wysokość odebranych rat, na podpisywanie nowych umów, na wykonanie planu. Żeby spełnić oczekiwania przełożonych, przedstawiciele są zmuszeni do chodzenia po niebezpiecznych dzielnicach.
Nie każdy z ich klientów to człowiek budzący zaufanie. Alkoholicy, trwale bezrobotni nie należą tutaj do wyjątków. – Nie oddam pieniędzy, bo nie mam, i "g..." mi zrobicie – taki tekst nie dziwi już chyba nikogo w tej branży.
Im niższa ściągalność kredytów, tym bardziej naciski „z góry” rosną. A niedawno firmy pożyczkowe miały kłopoty związane z kryzysem. Nawet największe w branży firmy zaostrzyły przepisy i odsyłał niektórych klientów z kwitkiem.
Ryzyko wpisane w zawód
Czym realnie ryzykują przedstawiciele? Zdrowiem, a nawet życiem. Bywa, że muszą wchodzić do podejrzanych mieszkań po kolejną ratę w wysokości kilkudziesięciu złotych, której klienci i tak nie są w stanie spłacić. Od czasu do czasu dochodzi do dramatu. Poderżnięcie gardła, uduszenie psią smyczą, kilkadziesiąt ciosów tłuczkiem do mięsa. W taki sposób ginęły przedstawicielki potentata na rynku firm udzielających kredytów. Same kobiety.
Ryzyko jest wpisane w ten zawód. Pożyczkodawcy ryzykują utratę pieniędzy. Ich krążący po domach przedstawiciele – znacznie więcej. Klienci tego typu firm często rekrutują się z tzw. marginesu bankowego. Nie mają stałych dochodów, a czasem nawet w ogóle są ich pozbawieni. Biorą kredyty na przeżycie, bez planu, nie myśląc, z czego je oddadzą. Bieżące potrzeby mają przecież to do siebie, że zawsze są najważniejsze: prezenty na święta, podstawowe opłaty, zakupy. Wielu z nich ma finansowe zobowiązania znacznie przekraczające miesięczne dochody. Gdy podpiszą umowę z przedstawicielem, dojdzie jeszcze do nich kredyt, który trzeba spłacać. Zarobki w wysokości 1,3 tys. złotych i kredyty na kilkadziesiąt tysięcy, od których rosną odsetki rzędu 80 procent – to wcale nie taka rzadka sytuacja. Jak z niej wybrnąć?
– Jedno jest pewne: żaden bank nie przyznałby tym ludziom kredytu – mówią byli pracownicy znanej firmy udzielającej pożyczki. Jeden z nich ocenia, że ludzie z „nizin społecznych” mogli stanowić nawet ponad 50 proc. klientów jego firmy.
Dla tych paru złotych…
Zabójcy są ujmowani szybko. Reguły bezpieczeństwa wymagają, by firma wiedziała, gdzie i o jakiej porze znajdują się jej agenci w czasie pracy. Konieczność ścisłej współpracy z policją również nie podlega dyskusji. Ponadto sprawcy często nie potrafią, lub nie są zdolni do starannego zamaskowania swoich uczynków. Jeden z nich zostawił zwłoki zamordowanej przez siebie kobiety pod domem, bo nie był w stanie wepchnąć ich do samochodu.
Niektórzy z napastników spodziewają się, że przedstawiciele chodzą po mieszkaniach z dużą ilością pieniędzy. Musieli je przecież zebrać od tych, których odwiedzili wcześniej – rozumują. Tak jednak nie jest. Agenci zostawiają większe sumy w najbliższym oddziale firmy lub w banku.
Z dużego łupu więc nici. Telefon komórkowy sprzedany w lombardzie za 80 zł, dwa złote łańcuszki, kalkulator, papierosy – tak obłowił się zabójca, który zabrał klucze jednej z ofiar i wszedł do jej mieszkania.
Inny sprzedał w lombardzie pierścionki zdjęte z palców swojej ofiary. Warte były około 2,5 tysiąca, ale dostał za nie 140 zł. Przy zdejmowaniu musiał bowiem użyć obcęgów.
Tomasz Kowalczyk/MA