Książka dla ucznia, laptop dla nauczyciela

Podręczniki mogłyby być nawet o 20 procent tańsze, gdyby nauczyciele nie brali od wydawnictw prezentów. Za to, że wybiorą odpowiednie książki, dostają laptopy, tablety, a niekiedy nawet gotówkę.

Książka dla ucznia, laptop dla nauczyciela
Źródło zdjęć: © Thinkstockphotos

20.08.2013 | aktual.: 21.08.2013 13:54

Rynek podręczników szkolnych w Polsce wart jest 1,5-2 mld zł. Na głowę jednego z blisko 5 mln uczniów wychodzi około 400 zł. To kwota, którą co roku rodzice muszą wydać na książki. Podręczników nie wybierają sami, robią to za nich nauczyciele, a wydawnictwa dobrze o tym wiedzą.

- Renta korupcyjna to naszym zdaniem około 20 proc. ceny podręcznika. Dla książek do nauki języków obcych jest to nawet 40-60 proc. To pieniądze, które idą na - jak nazywają to wydawnictwa - akcję marketingową - mówi Mateusz Górowski z fundacji Polska Bez Korupcji.

Ta akcja to podarunki, które od wydawnictw otrzymują szkoły, dyrektorzy placówek oraz nauczyciele. W 2011 roku szkoła w Bychawie na Lubelszczyźnie otrzymała od wydawnictwa Nowa Era cztery laptopy, rok później trzy komputery oraz dodatkowo netbooka i cztery multibooki. Ta sama placówka dostała też od wydawnictwa Pearson Central Europe nowoczesną 79-calową tablicę elektroniczną.

Prezenty dla szkół najczęściej przekazywane były w formie sprzedaży z... 99-procentowym rabatem. Szkoła kupowała go do wydawnictwa za złotówkę. Czasami była to umowa użyczenia do testów na okres trzech miesięcy. Z tym, że po tym czasie nikt nie kontrolował, czy nauczyciel oddał laptopa, czy nie.

- Dochodziło do wypłacania dyrektorom placówek wynagrodzenia za podpisanie zobowiązania do korzystania z książek jednego wydawnictwa. Słyszeliśmy też o wczasach zagranicznych dla nauczycieli, ale na to brak nam dowodów - opisuje szef fundacji Polska Bez Korupcji.

Sprawą po jej nagłośnieniu zainteresowała się prokuratura. Zgłoszenia składała fundacja. Z informacji Mateusza Górowskiego wynika, że śledczy niespecjalnie mają ochotę ścigać wydawnictwa i nauczycieli. Sprawy są trudne do udowodnienia, a za złapanie skorumpowanego pracownika pobliskiej szkoły awansu czy premii się nie dostanie. Prokuratur stwierdza więc, że laptop dla szkoły lub nauczyciela w zamian za wybór konkretnego podręcznika... "nie nosi znamion czynu zabronionego".

- Nie posiadamy informacji o zarzutach postawionych wydawnictwu, naszym obecnym lub byłym pracownikom - poinformowała nas Agnieszka von Mallek z Nowej Ery.

Wydawnictwa zabezpieczały się, bo w samych umowach o książkach najczęściej nie było ani słowa.

- Są jednak przypadki, w których policja ściga nauczycieli. Dotyczy to głównie dyrektorów szkół, którzy przyjmowali pieniądze - mówi Mateusz Górowski.

Skala zjawiska poraża. Z przeprowadzonej w czerwcu przez Ministerstwo Edukacji Narodowej kontroli wynika, że z 935 skontrolowanych szkół w aż 413 przypadkach podpisane były umowy na wybór konkretnych podręczników. A zdaniem ekspertów dane nie oddają całej prawdy.

- Na przykład kuratorium z Rzeszowa poprosiło nauczycieli tylko o odpowiedź na prostą ankietę. Nikt nie sprawdzał, czy odpowiedzi były prawdziwe. Zupełnie inaczej załatwiono tę sprawę na Śląsku, gdzie kuratorium natychmiast nakazało rozwiązanie tego typu umów wszystkim szkołom - mówi Mateusz Górowski.

- MEN przymyka na to oko. Kontrolę przeprowadzono na przykład w szkołach wiejskich, w których jest tylko kilka klas z niewielką liczbą uczniów. Tam wydawnictwa nie idą, bo im się to nie opłaca. Gdyby ministerstwo rzeczywiście chciało walczyć z procederem, zakazałoby wstępu do szkół pracownikom wydawnictw. A do dziś nie ma nawet zakazu przyjmowania prezentów przez nauczycieli - dodaje Henryk Tokarz, prezes Izby Księgarstwa Polskiego.

Jak to możliwe, że wydawnictwom kalkuluje się przekupywanie nauczycieli? Laptopy kupują na skalę masową. Zamawiając po kilkadziesiąt-kilkaset sztuk, mogą uzyskać o wiele lepsze ceny niż sklepach. Poza tym nieformalna umowa nauczyciel-wydawnictwo jest co najmniej trzyletnia. W klasie jest ok. 30 uczniów, a więc w tym czasie rodzice kupią aż 90 kompletów podręczników.

W przypadku edukacji wczesnoszkolnej oznacza to przychód dla wydawnictwa rzędu 18-20 tys. zł. Jeśli wydawca dogada się z dyrektorem szkoły, który nakaże nauczycielom wybór konkretnej serii podręczników, oznacza to przychody rzędu 40-60 tys. zł.

- Walka zawsze toczy się o pierwszą klasę wszystkich rodzajów szkół oraz o czwartą klasę podstawówki. Tak zwani marketingowcy wchodzą do szkół zazwyczaj w okolicach marca. Im większa placówka, tym więcej mają do ugrania. Jeśli więc jedno wydawnictwo zaproponuje nauczycielowi wycieczkę krajową, to drugie przebija je "szkoleniem za granicą" - opisuje proceder Henryk Tokarz.

Prawdziwe złote żniwa dla wydawnictw to zmiany programowe i reformy oświaty. Dzięki wprowadzeniu gimnazjów rynkowy sukces odniosło wydawnictwo Nowa Era. Skrócenie podstawówki do sześciu lat sprawiło, że wszystkie stare podręczniki poszły na makulaturę, a firma założona przez rodzeństwo Koprów przełamała monopol Wydawnictw Szkolnych i Pedagogicznych (WSiP).

Już po przejęciu firmy w 2007 roku przez fiński koncern medialny SanomaWSOY, wydawnictwo zostało liderem rynku. Szacuje się, że dziś nawet co drugi podręcznik w Polsce został wydany przez Nową Erę. W przypadku niektórych przedmiotów czy klas odsetek ten sięga nawet 80 proc. Ostatnie jej sukcesy to opanowanie rynku podręczników dla szkół ponadgimnazjalnych. Wszystko dzięki wprowadzonej od roku 2009/2010 reformie programowej, która w liceach rozpoczęła się z opóźnieniem, bo dopiero w 2012 roku.

Ostatnio firma coraz mocniej zaczyna dbać o swój wizerunek. Krytycznie wyrażający się o niej Henryk Tokarz otrzymał już pismo przedprocesowe, wzywające go do zaprzestania wypowiadania się publicznie na temat Nowej Ery. Wcześniej wydawnictwo walczyło też z dyskredytującym artykułem krążącym po internecie, w którym opisano praktyki walki o szkoły gimnazjalne po reformie programowej. Bojąc się konserwatywnego w światopoglądzie nauczycielskiego środowiska, wydawnictwo stara się ukrywać, że jej właścicielem jest fiński koncern medialny. W zeszłym roku zainicjowało też powstanie kodeksu dobrych praktyk, który w tym roku został znowelizowany.

- Powodem była chęć uregulowania budzącej kontrowersje kwestii wyposażania na preferencyjnych warunkach szkół w nowoczesny sprzęt elektroniczny, mający na celu pomoc w wykorzystywaniu materiałów multimedialnych dołączanych do oferty - mówi rzecznik prasowy Nowej Ery. - Kodeks Dobrych Praktyk zabrania konkurowania przez wydawców w sposób niemerytoryczny, w tym oddawania jednostkom oświatowym w leasing, dzierżawę lub w inny rodzaj posiadania zależnego sprzętu elektronicznego - dodaje von Mallek.

Według informacji Wirtualnej Polski Nowa Era, gdy osiągnęła dominującą pozycję na rynku, sama zaczęła walczyć z procederem "kupowania" szkół i nauczycieli.

- Po podpisaniu w marcu 2012 roku Kodeksu Dobrych Praktyk wszystkim pracownikom zakomunikowano, że rozdawanie prezentów się skończyło. Trzeba przyznać, że rzeczywiście dużo od tego czasu się zmieniło - mówi WP.PL były pracownik Nowej Ery.

Firmie nie opłaca się już agresywny marketing, bo stosują go wszyscy. A jak ktoś jest liderem rynku, to zależy mu na utrzymaniu status quo. Kodeks Dobrych Praktyk, podpisany przez Nową Erę, WSiP oraz inne wydawnictwa zrzeszone w Polskiej Izbie Książki, nie obowiązuje tylko części mniejszych graczy, którzy gigantom do kolejnej reformy programowej lub edukacyjnej nie powinni zagrozić. A to czy podręcznik jest dobry czy nie, nie ma większego znaczenia. Ważne, że nauczyciel w domu ma laptopa, a w szkole nowoczesną elektroniczną tablicę.

laptopszkoławsip
Wybrane dla Ciebie
Komentarze (1539)