Leki ratujące życie tylko za grube pieniądze
Ministerstwo Zdrowia wyraża zgodę na sprowadzanie leku zza granicy, ale nie chce słyszeć o jego refundacji. Tłumaczenie jest kuriozalne. Skoro lek jest zarejestrowany na terenie Unii Europejskiej to znaczy, że jest dostępny w Polsce. Chociaż nie jest, bo inaczej nie byłoby potrzeby sprowadzania go do naszego kraju - podaje "Dziennik Gazeta Prawna".
15.10.2014 | aktual.: 15.10.2014 13:19
Nie chodzi tu o leki, które posiadają zamienniki, ale o takie, które zgodnie z wiedzą medyczną są niezbędne pacjentowi do ratowania życia, a nie są dostępne w kraju, bo nie przeszły wszystkich procedur dopuszczających je na nasz rynek.
W teorii MZ ma obowiązek je zapewnić, ale praktyka pokazuje, że robi tak tylko w wybranych sytuacjach. Na przykład w 2012 r. wydało 23 tys. zgód na sprowadzenie leków, ale tylko 5,2 tys. z nich zrefundowano. Z kolei do września tego roku zezwolono na przywiezienie 3,7 tys. medykamentów, ale tylko jedną czwartą sfinansowało państwo.
Najważniejsze dla resortu zdrowia są... przepisy. Zgodnie z ustawą refundacyjną, wprowadzoną 2,5 roku temu, może odrębnie udzielać zgody na sprowadzanie leków i decyzji o ich refundacji. Jak pokazuje praktyka, nie ma jednoznacznej interpretacji, a decyzje często podejmowane są niespójnie.
Poświadczają to historie pacjentów. Kiedy kilkuletnia dziewczynka potrzebowała leku zwiększającego odporność lekarze z Centrum Zdrowia w Międzylesiu musieli występować trzykrotnie o zgodę na sprowadzenie i refundację medykamentu.
Teraz sytuacja powtarza się w przypadku dwóch chłopców, którzy potrzebują lekarstwa niezbędnego do leczenia. Ministerstwo Zdrowia cały czas przytacza ten sam argument, że z wnioskiem o refundację można występować tylko w przypadku produktów niedopuszczonych do obrotu w Polsce.
Jak tłumaczy Stanisław Maćkowiak z Federacji Pacjentów Polskich, wszystko rozbija się o interpretację słowa "dostępne". Resort upiera się przy stanowisku, że jeśli lek jest dopuszczony na terenie UE, to oznacza obejmowanie Polski. Co automatycznie wyklucza finansowanie. Gdyby jednak lek bez polskich atestów ktoś wprowadził do obrotu, to naruszyłby polskie prawo.
Zdaniem prof. Danuty Zwolińskiej, krajowego konsultanta w dziedzinie nefrologii, Ministerstwo Zdrowia może bać się, że za ich zgodą na jeden lek pojawią się kolejne wnioski, a z reguły sprowadza się medykamenty bardzo drogie. Tak, jak środek niezbędny do leczenia a-HUS - choroby, która powoduje, że nerki pacjenta powoli przestają pracować. To koszt 3 mln zł rocznie.