Lewandowski: musimy kupić czas dla Grecji i Europy
Zdaniem komisarza ds. budżetu Janusza Lewandowskiego, Europa musi zrealizować podjęte decyzje ws. pomocy dla Grecji, bo scenariusz ratunkowy jest lepszy niż bankructwo. To kupowanie czasu i dla Grecji, i dla Europy - powiedział komisarz w rozmowie z PAP.
Zdaniem komisarza ds. budżetu Janusza Lewandowskiego Europa musi zrealizować podjęte decyzje ws. pomocy dla Grecji, bo scenariusz ratunkowy jest lepszy niż bankructwo. To kupowanie czasu i dla Grecji, i dla Europy - powiedział komisarz w rozmowie z PAP.
PAP: Grecja pilnie potrzebuje kolejnej ośmiomiliardowej transzy pomocy, by móc w październiku wypłacać pensje urzędnikom. Widać jednak, że ma problemy, by sprostać reformom naprawczym nałożonym na nią przez UE i MFW jeszcze przy pierwszym pakiecie pomocy. Czy nie lepiej przejść do kontrolowanego ogłoszenia niewypłacalności i restrukturyzacji długu Grecji?
Lewandowski: Trzeba zrealizować podjęte już decyzje dotyczące drugiego pakietu pomocy, który tak jak pierwszy jest kupowaniem czasu dla Grecji. Po pierwsze scenariusz ratunkowy jest lepszy niż scenariusz bankructwa dla wszystkich nas, a po drugie nie ma - przy tak wątłym poparciu społecznym - możliwości szybkiego egzekwowania wszystkich postanowień (programu naprawczego).Staram się o tych sprawach mówić ostrożnie. Wadą jest nie tylko nierealizowanie przez eurogrupę decyzji ze szczytu w lipcu, ale przede wszystkim kakofonia głosów polityków. Wielogłos zamiast wspólnej tonacji, która w tym momencie powinna brzmieć: dajemy Grekom szansę, nie bezwarunkową i nie bezterminową. Póki co, trwa kupowanie czasu.
PAP: Komu bardziej ten czas jest potrzebny: Grecji czy UE?
L.: Po pierwsze czas jest potrzebny, aby dodatkowe zacieśnienie fiskalne w Grecji stało się faktem. To piekielnie trudna sprawa. Jako człowiek odpowiedzialny kiedyś za prywatyzację wiem, że najbardziej wybuchową i kłopotliwą politycznie częścią zadania jest przyspieszona prywatyzacja i to takich aktywów, które są zwykle uważane za dobra narodowe - jak porty czy lotniska. Tu pośpiech jest złym doradcą. Po drugie prywatyzacja robiona tylko po to, by zebrać pieniądze, nigdy nie jest dobrze przemyślana. Ale Grecja nie ma wyboru. Te 50-100 mld euro, które może uzbierać, to jest w skali długu Grecji niebagatelna suma.
Ale i Europa sama sobie kupuje czas, bo niezależnie od tego, że mamy pierwszy pomyślny wyrok niemieckiego trybunału z 7 września, to Europa nie ma jeszcze gotowych mechanizmów antykryzysowych: ani sześciopaku (w sprawie dyscypliny finansowej), ani znowelizowanego europejskiego mechanizmu stabilizacyjnego, ani poprawki traktatowej, która legalizuje przychodzenie z pomocą zadłużonym krajom strefy euro. Czyli Europa jeszcze się nie przezbroiła z dobrej pogody na złą pogodę i też potrzebuje czasu.
PAP: Ale może ten czas jest potrzebny po to, by wzmocniły się inne zagrożone gospodarki: Portugalia, Irlandia, Włochy czy Hiszpania; a także na dokapitalizowanie banków, które posiadają grecki dług. Czyli po to, by minimalizować negatywne skutki późniejszej restrukturyzacji długu Grecji na resztę Europy i europejski system bankowy?
L.: Niezależnie, czy się to mówi publicznie, czy nie, to drugie i trzecie linie okopów są przygotowywane, w tym również rachunek skutków i niezbędnych działań w wypadku restrukturyzacji długu greckiego. Byłoby nierozsądne, gdyby Europa takiego scenariusza nie rozpracowywała. Ale na razie naszym zadaniem jest praca nad lepszym scenariuszem. Scenariuszem umknięcia spod gilotyny przez Greków.
PAP: A polski wariant z restrukturyzacją długu przez Klub Paryski, o którym mówią niektórzy polscy politycy?
L.: Polacy są wiarygodni, powołując się na swoje doświadczenie i odporność antykryzysową w 2009 r. Ale pamiętajmy, że nie cała Europa postkomunistyczna doświadczyła łaski wierzycieli w postaci restrukturyzacji długu. Polski model nie był jedyny. Polscy politycy, zajęci kampanią wyborczą, są w innym miejscu niż ja. Ja widzę scenariusz kupowania dla Grecji czasu.
PAP: Czy Polska powinna wyznaczyć datę wejścia do strefy euro?
L.: Polski rząd nie jest w stanie w warunkach takiej niepewności wyznaczyć daty, natomiast musi podkreślać wolę polityczną, zgodnie z naszym traktatem akcesyjnym. Wola - tak, data - nie, bo za dużo niepewności dokoła. Kryzys jest nie nasz, ale jest naszym dokuczliwym sąsiadem.
PAP: Jakie stanowisko powinna zająć Polska wobec fancusko-niemieckiej próby budowania rządu gospodarczego tylko dla strefy euro?
L.: Ja rozumiem, że Berlin jest zniecierpliwiony angielską obstrukcją w wielu sprawach i że wybiera eurogrupę i rząd gospodarczy eurogrupy. Ale rzeczą Polaków jest dopominanie się o dyscyplinę gospodarczą 27 krajów.
Eurogrupa jest już przesądzona, bo jak zwykle motor francusko-niemiecki nadaje tempo. Natomiast nie jest przesądzone, jak daleko w sensie zasad gospodarczych ucieknie ona całej wspólnocie europejskiej. Rzeczą Polski jest skracanie tego dystansu poprzez zacieśnianie i dyscyplinowanie gospodarcze 27 krajów. Skoro wcześniejsza strategia trzymania nogi w otwartych drzwiach (do eurogrupy - PAP) nie bardzo się sprawdza, to pozostaje strategia pościgu za czołówką, by się nie oderwała i nie przekształciła Europy w podwójną.
PAP: Czy Polska powinna zaproponować zmiany traktatu, by zarządzanie gospodarcze było wspólnotowe i otwarte dla wszystkich?
L.: To powiedział w europarlamencie prezydent Bronisław Komorowski: że zdrowsze, choć trudniejsze, jest robienie tego przez zmiany traktatowe. To bardziej demokratyczne i przejrzyste dla ludzi. I te słowa zostały tu usłyszane. Sam mam jednak kłopot ze zmianami traktatu, bo wiem, że najbardziej eurosceptyczny kraj, czyli Wielka Brytania, uczyni budżet UE zakładnikiem tych zmian.
PAP: A czy wierzy Pan, że z obecnego kryzysu urodzi się pogłębiona integracja gospodarcza? Przywódcy niełatwo godzą się na utratę kompetencji narodowych. Czy raczej będziemy mieć jeszcze więcej chaosu niż obecnie?
L.: Naszym zadaniem jest praca na rzecz wyremontowanej strefy euro. Chaos pojawi się przez zaniechanie. Porządek europejski wybudowany w świetle doświadczeń funkcjonowania 10 lat strefy euro musi się narodzić przez pot i łzy. Konieczna jest też bardzo staranna komunikacja z ludźmi, coraz mniej ufającymi elitom i Europie. Ale nie ma innej drogi. Problemem jest to, że Europa wyszła z mody i jest postrzegana jako problem. Nie dziwię się zresztą, zwłaszcza gdy sam mam używać energooszczędnej żarówki. Liderzy wiedzą jednak, że nie mają innego wyjścia niż Europa - na pewne wyzwania nie znajdą narodowej odpowiedzi.
Z Brukseli Inga Czerny