Mam dobre wykształcenie. Ale nie mam pracy
Przybywa bezrobotnych, którzy mają wyższe wykształcenie. Bez pracy pozostają też ci, którzy mogą się poszczycić doktoratem lub nietypowymi kwalifikacjami zdobytymi za granicą
06.10.2011 | aktual.: 07.10.2011 10:26
- Jestem architektem i przez kilkanaście lat pracowałem w USA w znanej firmie. Wróciłem do Polski i od roku szukam pracy. Biura projektowe szukają pracowników, ale z niższymi kwalifikacjami. Ja mógłbym kierować zespołem, mógłbym uczyć innych. Ale niestety nie mogę znaleźć odpowiedniej posady. Byłem na kilkunastu rozmowach i wszędzie mi powiedziano, że mam zbyt wygórowane oczekiwania. Mój problem jest taki, że ja nie mam w Polsce znajomych, przyjaciół w zarządach, którzy zatrudniliby mnie w swoich firmach – mówi Albert Jachnicki.
Alicja, która ukończyła kulturoznawstwo we Wrocławiu i przez 5 lat pracowała w Niemczech w niemiecko-francuskiej fundacji ma podobny problem. Jak mówi potrafi zarządzać dużą organizacją (ukończyła kierunkowe studia podyplomowe), zna kilka języków, wydawała też gazetę poświęconą literaturze. Wróciła do Polski i nie może znaleźć sobie pracy.
- Wysłałam CV do interesujących mnie organizacji, a nawet do ministerstwa. Zadzwonili z trzech firm z ofertą pracy jako wolontariusz, zaproponowano mi też wykład o współczesnej literaturze w jakimś klubie. I tyle. W sieci nie znalazłam żadnej oferty. Dlaczego osoby wykształcone, kreatywne, które mogłyby być liderami, nie są w stanie znaleźć pracy? Czy rzeczywiście zmuszona będę pracować poniżej kwalifikacji – zastanawia się Alicja Wildman – Kęcka.
Rzeczywiście jest z tym problem. Ukończenie studiów przestało gwarantować znalezienie pracy. Już co dziesiąty bezrobotny ma dyplom wyższej uczelni. "Dziennik Gazeta Prawna" przytacza dane, z których wynika że w ostatnim roku kolejnych 30 tys. osób dołączyło do rzeszy osób bez pracy z dyplomem w kieszeni. To skok o blisko 15 proc., podczas gdy średni wzrost bezrobocia wyniósł w 2010 roku ponad 3 proc. Gazeta dodaje, że w 1997 roku bezrobotnych z wyższym wykształceniem było 25 tys. i stanowili zaledwie 1,4 proc. bezrobotnych. W 2010 roku - już 10,5 proc.
Eksperci tłumaczą ten wzrost tym, że po prostu coraz więcej młodych kończy studia.
- Jakość kształcenia na niektórych uczelniach prywatnych jest bardzo niska. Łatwo się na nie dostać i łatwo ukończyć te studia. Stąd taki wysyp młodych z dyplomami. Kłopot w tym, że szefowie ich nie cenią. Młodzi idą na te studia bezmyślnie, chcą ukończyć jakikolwiek kierunek, potem nie mogą znaleźć pracy. Dziś potrzebujemy inżynierów, ale kształcenie ich jest kosztowne i szkołom niepublicznym się nie opłaca – twierdzi Joanna Pogórska, doradca personalny, psycholog.
Uczelnie masowo opuszczają humaniści, spece od marketingu i zarządzania, choć rynek od lat jest nimi nasycony. To oni mają największy problem ze znalezieniem pracy. Ale eksperci, a także sami kandydaci powtarzają, że problem tkwi również w stylu i kulturze rekrutacji.
- W wielu branżach liczą się znajomości, czyli tak zwane plecy. Nie ważne że masz kwalifikacje, jeśli nie masz znajomości, trudniej ci o pracę. Tak niestety cały czas jest w hermetycznie zamkniętych branżach. W tych zawodach, w których miejsce pracy jest dziedziczone z ojca na syna, np. w kancelaria prawnych. Ale też w urzędach – mówi Jacek Kiełek, doradca personalny, prowadzi agencję zatrudnienia w Poznaniu.
Informatyk, który jest absolwentem dobrej uczelni, z pracą kłopotu mieć nie powinien.
Ale jeśli mieszka na prowincji? Na zatrudnienie może liczyć co najwyżej w sklepie. - Znam wielu wykształconych, którzy mieszkają za miastem. Najczęściej prowadzą swój własny biznes. To dla nich jedyna możliwość, by pracować i mieszkać na łonie natury - dodaje Kiełek.
Krzysztof Winnicki/MA