Modernizacja w toku
- Mamy świadomość, że jest jeden budżet i dlatego Ministerstwo Obrony Narodowej nie myśli tylko o sobie, ale również uzupełnia strukturę obrony bezpieczeństwa całego kraju - mówi Marcin Idzik, podsekretarz stanu ds. uzbrojenia i modernizacji w Ministerstwie Obrony Narodowej
Jakie działania i inwestycje są dziś niezbędne, aby hasło nowoczesnej armii stało się rzeczywistością w kontekście polskich sił zbrojnych?
- Zasadnicze zamierzenia inwestycyjne zostały określone przez Bogdana Klicha, ministra obrony narodowej, w 14 programach operacyjnych. To jest nasza „konstytucja” opisująca priorytety, które mają zostać zrealizowane w latach 2009–2018. Po pierwsze, mają one poprawić naszą zdolność w kierunku rozpoznania, lotnictwa transportowego i obrony przeciwlotniczej oraz programów biegnących „w poprzek”: od C4ISR – czyli zintegrowanych systemów wsparcia dowodzenia oraz zobrazowania pola walki – przez „żołnierza XXI wieku”, po twarde uzbrojenie: Langusta, Homar i dalsze dostawy Spike’ów i Rosomaków. To także – wspierane przez ministra Klicha – symulatory i trenażery, które zasadniczo poprawią możliwości szkolenia Wojska Polskiego i zmniejszą koszty takich szkoleń. I w końcu bardzo istotny i zaawansowany program zakupu samolotu szkolno-bojowego typu LIFT, a także program „helikopterowy”, którego efektem będzie wymiana wyposażenia poradzieckiego na zgodne z nowymi platformami natowskimi oraz modernizacja marynarki
wojennej. Jest to jeden z najdroższych programów, który zapewni jej największe zdolności. Należy także wymieć, nieogłoszony 15. program dotyczący nowej platformy gąsienicowej. Minister Klich nie zaakceptował programu PUMA, czyli upgrade’owania bojowego wozu piechoty (BWP) przez montaż wieżyczki załogowej, gdyż nie ma to racji bytu ze względu na koszty i relatywnie niskie zawansowanie technologiczne. W tej sytuacji gliwicki Ośrodek Badawczo-Rozwojowy Urządzeń Mechanicznych konstruuje nową platformę gąsienicową – nowy czołg średni. Jeśli prace nad nią zakończą się sukcesem, to moglibyśmy ją wykorzystać w produkcji BWP, lekkiego czołgu, miotaczy min, sanitarek czy wozów zabezpieczenia technicznego.
Jaki jest status wymienionego przez pana dokumentu? Czy są to tylko pobożne życzenia resortu?
- Program operacyjny, to po raz pierwszy w Polsce określona 9-letnia perspektywa pozyskiwania zdolności w danym sektorze działalności. Po raz pierwszy do danego programu przyporządkowano kwotę finansową, przy wyliczaniu której braliśmy pod uwagę prognozy Ministerstwa Finansów i obecną wielkość nakładów na wojsko w stosunku do PKB. Te pieniądze wydzieliliśmy z budżetu MON, więc te programy do 2018 roku mają niezależne finansowanie. A ponieważ jest pokrycie, więc powinny być realizowane. Programy są elementem konstruowanej „Strategii bezpieczeństwa”.
Ale przygotowany na przykład przez Ministerstwo Gospodarki dokument „Kierunki rozwoju biogazowni rolniczych w Polsce w latach 2010–2020” przyjęła Rada Ministrów.
– Ta „Strategia” będzie miała zgodę Rady Ministrów, natomiast „Program operacyjny” będzie jej załącznikiem, określającym zaplanowaną w tej dekadzie modernizację Sił Zbrojnych RP. Na razie jest to dokument wewnętrzny MON, który ma wskazywać perspektywy. Po pierwsze, przemysłowi – w jakim kierunku podążamy, po drugie, i po to jest to wyprzedzenie czasowe – by przemysł nabrał zdolności w danym sektorze działalności, po trzecie – żeby wojsko wiedziało jakie dla jego rozwoju priorytety założyło kierownictwo resortu.
Czy realizacja każdego z tych priorytetów ma jakieś ramy czasowe czy wszystkie się skończą w 2018 roku?
– Te programy, mówiąc kolokwialnie, „idą” niezależnie od siebie. W tym roku zamierzamy uruchomić program LIFT, czyli ogłosić przetarg, by skrócić i ograniczyć czas szkolenia żołnierzy poza granicami kraju, co będzie opłacalne finansowo. Także dopiero uruchamiamy program obrony przeciwlotniczej. Natomiast trwa realizacja programu zdolności transportowych, a program Rosomak będzie kontynuowany. Kończmy opracowywanie wymagań technicznych odnośnie do programu śmigłowcowego.
Istotnym elementem przeprowadzanej modernizacji armii jest to, że te programy się uzupełniają. Niektóre, na przykład związane z umowami na Rosomaka, Bryzę czy Spike’a, skończą się przed rokiem 2018, w którym to wojsko polskie będzie miało większą zdolność – nie tylko w jednym, ale i w wielu innych obszarach działalności. Jednocześnie część programów będzie jeszcze realizowana po tym terminie. Przykładem zdolność rakietowa: teraz budujemy jej I etap, ale pełną zdolność osiągnie później, czy program śmigłowcowy: na razie pozyskujemy 26 maszyn, gdy nasze potrzeby opiewają na znacznie więcej.
Słuchając pana wypowiedzi nasuwa się nietaktowne pytanie: jesteśmy w NATO, znamy sąsiadów, z których dwóch, a właściwie jeden, mogą stanowić dla nas zagrożenie, więc przed kim mamy się bronić? Śmigłowce rzeczywiście mogą się bardzo przydać, ale chyba straży granicznej! Z kolei Bałtyk jest małym akwenem, więc po co korweta?
– Zgoda. Jeśli chodzi o śmigłowce to kilkadziesiąt, a nie kilkaset, chociaż takie są potrzeby. Bo przecież śmigłowce nie służą tylko do celów wojskowych. Używane są do celów transportowych, migracji wojska, do monitorowania linii nadbrzeża i ochrony granic. Występuje pewna interoperacyjność między siłami wojskowymi i granicznymi: przekazujemy dane posterunków radarowych. To również CAI – Cooperative Airspace Initiative – inicjatywa NATO-Rosja dotycząca współpracy w zakresie wykorzystania przestrzeni powietrznej – widzimy przekraczanie granic powietrznych. Śmigłowiec, poza wartością bojową, jest śmigłowcem zabezpieczenia, wsparcia czy ratowniczym. Mamy obszerny program LPR – czyli Lotnicze Pogotowie Ratunkowe…
… czy, odpukać, będę mógł na nie liczyć?
– Nasze śmigłowce ratunkowe będą służyły tylko nad morzem, którego nie pokrywają śmigłowce LPR. Co do korwety to zasadne jest pytanie: czy potrzebna jest na Bałtyku, bo by nań wpłynąć trzeba wcześniej pokonać Duńczyków? Ale z drugiej strony, korweta jest efektem naszych zobowiązań wobec NATO. Będąc członkiem Paktu nie możemy się ograniczać tylko do terytorium Polski – jesteśmy zobowiązani do wykonywania pewnych operacji poza granicami kraju, na przykład obecnie okręt „Kazimierz Pułaski” wykonuje misję polegającą na rozbrajaniu min z II wojny światowej.
Priorytety dotyczą modernizacji uzbrojenia konwencjonalnego. A co z obroną przed bronią chemiczną i bakteriologiczną czy cyber-atakiem?
– Doskonale pamiętam tekst generała Franciszka Gągora, zmarłego w katastrofie smoleńskiej szefa Sztabu Generalnego WP, na temat przyszłej wojny. Skupił się na cyber-wojnie, która – również zdaniem wielu analityków – będzie dominować. Przyszła wojna raczej nie będzie wojną terytorialną – będzie bardzo szybka, a więc zadaniem Sztabu Generalnego jest opracowanie strategii, aby systemy łączności były odporne na możliwe zagrożenia. Bo jeśli uda się unieruchomić wojskowe systemy komunikacyjne, rozpoznania i łączności, to armia będzie niema i ślepa. Dlatego zabezpieczenie się przed tymi zagrożeniami jest bardzo ważne. Wojsko polskie przygotowuje się do cyber-wojny, do przeciwdziałania zagrożeniom, jakie niosą nowe technologie. Zapoczątkowane przez gen. Gągora prace kontynuuje gen. Mieczysław Cieniuch.
Jeśli chodzi o broń masowego rażenia, to w Afganistanie wybuchają „zwykłe” miny, ale nie ma pewności, że w niedalekiej przyszłości nie zostaną zastąpione minami gazowymi. Dlatego nasze wozy są wyposażone w czujniki wykrywające niebezpieczne substancje. Przeprowadzana profesjonalizacja sił zbrojnych sprawi, że będą mogły przeciwdziałać wymienionym przez pana zagrożeniom. Dlatego tworzone są bardziej dynamiczne, mobilne jednostki wojskowe i zmienia się system dowodzenia. Mamy też koncepcję działań w ramach NATO i aktywnie się włączamy w bezpieczeństwo Unii Europejskiej. Jeśli Polska sama nie jest w stanie rozstrzygnąć pewnych kwestii to czy potrafi Unia Europejska? Bo w cyber-wojnie żaden kraj sam sobie nie poradzi!
Pamiętam panikę spowodowaną w 1998 roku przez nieznanego sprawcę – nazwanego przez media rura-bombiarzem – czterokrotnie podłożonymi w Warszawie ładunkami wybuchowymi.
– Ja z kolei pamiętam zeszłoroczne ćwiczenia na stacji warszawskiego metra „Młociny”, które były sprawdzianem umiejętności naszych wojsk inżynieryjnych.
Jakie zakłady prowadzą prace badawczo-rozwojowe na potrzeby wojska i są najmocniej zaangażowane w realizowane priorytety?
– To trudne pytanie, gdyż wolą MON jest, by było ich jak najwięcej. Każdy program operacyjny ma różną skalę zaawansowania technologicznego, które polski przemysł może posiąść. Obecnie jednostkom badawczo-rozwojowym zleciliśmy około 35 prac, które są w różnych fazach realizacji. Uważam, że przemysł z nich się dobrze wywiąże. Przykładem są Bumar, Huta Stalowa Wola i Przemysłowy Instytut Telekomunikacji, z których każdy pracuje nad trzema tematami. Po dwa mają Wojskowe Zakłady Lotnicze i OBRUM, jeden – PZL Świdnik.
Który zakład jest najbardziej obłożony? Wiadomo, że naszym największym partnerem jest Grupa Bumar i dlatego poziom offsetu dedykowanego do jej spółek jest największy. Istotnym partnerem jest też Huta Stalowa Wola. Nie możemy przy tym zapominać o podległych ministrowi obrony narodowej 11 Wojskowych Przedsiębiorstwach Remontowo-Produkcyjnych. Wśród nich największą rolę odgrywają Zakłady w Siemianowicach Śląskich. Zabezpieczają one polski kontyngent w Afganistanie, gdzie nasz Rosomak zbiera jak najlepsze oceny. Bo ten kołowy transporter opancerzony z 2003 roku i z 2010 roku to są dwa różne pojazdy. Wyglądają podobnie, ale ich zdolności są zupełnie inne. Dziś Rosomak jest bardziej bezpieczny. Poza tym nowsze wersje są w znacznym stopniu spolonizowane – mają polską blachę, kadłub i systemy łączności, a wieża jest w 80 proc. wykonana przez Bumar-Łabędy.
W Polsce jest też coraz więcej firm prywatnych, jak WB Electronics, Teldat czy Kenbit, które spełniają rolę kiedyś zarezerwowaną dla dużych podmiotów.
-Kiedy program modernizacji się zakończy, to jaki w wojsku będzie udział uzbrojenia zagranicznego – kupionego bądź wyprodukowanego na podstawie uzyskanych licencji, jak wspomniany KTO Rosomak?
– Na to pytanie trzeba odpowiedzieć w kontekście prawnym. Otóż w przyszłym roku wejdzie nowa dyrektywa o udzielaniu zamówień „wojskowych”, która może nam stworzyć pewne problemy. Dlatego musimy opisać nasze priorytety – co chcemy osiągnąć. Unia Europejska gwarantuje dostawy w ramach Security Supplies – jeśli coś jest związane z ich bezpieczeństwem, to pozwala na podjęcie przez dane państwo dowolnych czynności, które uważa za skuteczne dla zapewnienia bezpieczeństwa dostaw.
Polska jest w dziwnym okresie rozwoju technologicznego. Broń zaawansowana technologiczne, jak helikoptery, Rosomaki czy bezzałogowe statki latające – Unmanned Aerial Vehicle – są zachodnie, bo nasz przemysł nie zawsze stać technologicznie na wygenerowanie nowego produktu, ale bezwzględnie musi udźwignąć jego eksploatację. To jest, że użyję tego określenia, polska racja stanu. Rosomaka kupiliśmy w kooperacji z fińską Patrią – dziś już go serwisujemy i rozwijamy jego konstrukcję.
Ale, pozostając przy dużym gabarytowo sprzęcie, F-16 jest w 100 proc. amerykańskie!
– Zgoda, ale z drugiej strony nasze zakłady nabierają coraz większych umiejętności w ich serwisowaniu. Obecny poziom nas nie satysfakcjonuje i dlatego staramy się stworzyć takie ramy prawne, by na przykład w planowanym przetargu na samolot szkolno-bojowy było zapisane, że kolejne, na przykład drugi i następne, były już montowane w Polsce. A najlepiej – produkowane. By polskie zakłady, głównie Wojskowe Zakłady Lotnicze Nr 3 w Dęblinie, mogły go serwisować. Dopiero wówczas będziemy niezależni, bo niepodległość Polski polega też na tym, że nasz przemysł jest zdolny do serwisowania sprzętu zaawansowanego technologicznie.
Technologia wojskowa bardzo szybko się rozwija. Mam świadomość, że obecne nakłady na prace badawczo-rozwojowe nie są na takim poziomie, na jakim być powinny, i nie zawsze polski przemysł będzie w stanie nawiązać równorzędną współpracę ze znanymi koncernami. Oczywiście, są wyjątki, jak na przykład PCO, które produkuje nowoczesny, bardzo zaawansowany sprzęt, ale już samolotu LIFT w kraju nie wyprodukujemy i musimy go kupić. Ale jednocześnie musimy go na tyle spolonizować, by – poza montażem czy nawet produkcją – umieć go obsługiwać i nie latać w tym celu do Hiszpanii czy Turcji.
A czy wśród produkowanych przez nasze zakłady wyrobów widzi pan takie, które mogą być eksportowane?
– Najważniejsza jest odpowiedź na pytanie: czy jest on na wyposażeniu polskich sił zbrojnych? Jeśli nie, to szanse na eksport są znikome. Jeśli tak, to jest to najlepsza reklama dla polskiego przemysłu zbrojeniowego. Ministerstwo Obrony Narodowej swoimi zamówieniami nie jest w stanie utrzymać całego sektora obronnego, dlatego wspieranie poszczególnych spółek polskiego potencjału obronnego (PPO) w ramach realizacji projektów proeksportowych jest wspólnym zadaniem ministrów gospodarki, skarbu państwa i obrony narodowej. Jeśli spółka PPO ma konkretny wyrób, to uzyska wszelkie możliwe wsparcie ze strony wymienionych resortów.
Ale rynek obronny zwarł szyki: wiele krajów, zwłaszcza europejskich, by utrzymać własne zakłady, ogranicza zamówienia składane za granicą. Widzimy to po przetargach, w których czasami nasz czołg T-91 przegrywał z chińskim!
Jak pan ocenia wyszkolenie załóg, które pilotują samoloty dla VIP-ów, bo mówi się, że pilot wojskowy jest szkolony by wykonał zadanie, a cywilny – by bezpiecznie wylądował z pasażerami?
– To jest bardzo duże uproszczenie, bo w siłach powietrznych jest lotnictwo taktyczne i lotnictwo transportowe. Rzeczywiście, w przypadku lotnictwa taktycznego od pilotów wymaga się wykonania powierzonego zadania, natomiast zadaniem lotnictwa transportowego jest dokonanie przelotu z ładunkiem lub pasażerami.
Nasi piloci są świetnie przygotowani. Dodam, że jedyną uczelnią kształcącą pilotów jest uczelnia wojskowa – Szkoła Orląt w Dęblinie. Owszem, procedury cywilne są świetne, ale nie obejmują wszystkich typów lotnisk, a także lotów o każdej porze dnia i nocy czy w sferę objętą działaniami wojennymi. I na tym polega przewaga lotnictwa wojskowego. Bardzo cenimy naszych kolegów z LOT-u, czego przejawem jest zawarcie umowy na czarter samolotów Embraer, z której jesteśmy bardzo zadowoleni. Niemniej docelowo chcemy, by loty ważnych osób były realizowane przez 36. Specjalny Pułk Lotnictwa Transportowego im. Obrońców Warszawy – oddział lotnictwa transportowego Sił Powietrznych RP. Jak do tego dojdzie? Niezbędna jest weryfikacja, korekta i uzupełnienie procedur przewozu VIP-ów, czym obecnie zajmuje się minister Stanisław Koziej, szef Biura Bezpieczeństwa Narodowego. Nota bene, było to pierwsze zadanie, jakie marszałek Bronisław Komorowski, wypełniając obowiązki prezydenta, zlecił BBN.
Oczywiście, będą zmiany choćby w procedurze przygotowania lotów, ale… Jak pan wie, 36. Specpułk obecnie dysponuje jednym Tu-154 i czterema JAK-ami-40, za pomocą których głównie może wykonywać swoje zadania. Nie jest tajemnicą, że resurs JAK-ów, a więc ich zdolność do wykonywania lotów, skończy się pod koniec 2012 roku. Dlatego czeka nas decyzja jak i czym je zastąpić. Mamy pełną świadomość, że przetarg, który zamierzamy ogłosić, musi obejmować dostawę samolotów oraz transfer technologii, infrastruktury i szkolenia…
… taki mini-offset!
– Dokładnie. Proces szkolenia jest bardzo istotny, ale z drugiej strony – przy zakupie 3-4 samolotów kupno trenażera czy symulatora nie jest opłacalne finansowo. Dlatego chcemy, by pewne elementy tych urządzeń umożliwiały ćwiczenia wykonywania lotów za pomocą symulatorów, które już mamy. Będziemy się starali tak wyposażyć nasz Specpułk, by był w stanie wykonać każdy lot dla ważnej osoby w państwie.
Wielokrotnie mówi pan o NATO. Czy można mówić o jakiś zasługach Polski, jej istotnym wkładzie w realizację misji NATO?
– Z polskiego punktu widzenia chcemy, by NATO było efektywnym sojuszem obronnym. W tym obszarze istotne znaczenie ma art. 5. Polska, która w przeszłości miała podpisane rozmaite sojusze i z reguły się na nich zawodziła, chce, by NATO utrzymywało zdolność do zadań związanych z obroną kolektywną i skutecznie w tym kierunku ewoluowało – transformowało do adekwatnych zagrożeń współczesnego świata. Jednym z nich jest wspomniana cyber-wojna.
Nasze wsparcie, składka i zaangażowanie są ukierunkowane na wspieranie kolektywnej obrony Sojuszu. Dzięki takiemu podejściu będziemy bardziej słyszalni i staniemy się kluczowym członkiem NATO. Jednym ze sposobów tego wsparcia jest nasz udział w jego operacjach. I tak w Afganistanie, w którym celowość naszej obecności jest dyskutowana, wśród 46. państw uczestniczących w misji, mamy siódmy pod względem liczebności kontyngent.
To także udział w inicjatywach transformujących, by Sojusz miał jak największe zdolności. To zaangażowanie polskich jednostek w Siłach Odpowiedzi NATO – NATO Response Force, które zapewniają zdolność do reagowania na każde zagrożenie, jak na przykład awaria metra czy wypadek – pamiętamy Madryt i Londyn. Chcemy, by siły NATO nie koncentrowały się wyłącznie na misji afgańskiej, ale żeby umożliwiały realną, kolektywną obronę całego Sojuszu. Dlatego udostępniamy mu nasz potencjał i zdolności. Przykładem są programy NSAP – Network Service Access Point, w ramach których udostępniamy NATO nasze sieci baz lotniczych, lotniskowych składów MPS-ów i posterunków radarowych, czy utworzone w 2004 roku bydgoskie Centrum Szkoleniowe Sił Połączonych – Joint Forces Training Center.
JFTC odgrywa coraz istotniejszą rolę w przygotowaniu żołnierzy do udziału w operacjach wojskowych. Poza Bydgoszczą jest natowskie Centrum Planowania – Joint Warfare Centre w norweskim Stavanger i Centrum Dowodzenia Dowództwa Operacyjnego w Lizbonie. Nasze Centrum, powiększone o batalion łączności NATO, będzie odgrywało dużą rolę w operacjach prowadzonych w najdalszych częściach globu. Musi jednak budować swoją pozycję. Znakomitą rekomendację mogą nam dać uczestnicy przeprowadzanych w nim szkoleń, ale na to potrzeba czasu.
W odpowiedzi na wyzwania w zakresie transformacji sił Sojuszu Północnoatlantyckiego, w tym Policji Wojskowych, Minister Obrony Narodowej RP postanowił ustanowić w Polsce sojusznicze centrum w zakresie doskonalenia policji wojskowej i 14 maja 2010 roku podpisał decyzję w sprawie powołania zespołu ds. utworzenia w Polsce Centrum Doskonalenia Policji Wojskowej – Military Police Centre of Excellence. Liczymy, że wzmocni ono znacznie naszą żandarmerię wojskową.
Nie można też zapominać, że im więcej Polaków na wysokich stanowiskach w NATO, tym też nasza zdolność kreowania polityki obronnej jest większa. W czerwcu 2009 roku otrzymaliśmy stanowisko czterogwiazdkowego generała – zastępcy dowódcy w Dowództwie Sił Sojuszniczych NATO ds. Transformacji w Norfolk w USA. Allied Command Transformation jest jednym z dwóch dowództw strategicznych NATO. Zajmuje się transformacją zdolności militarnych Sojuszu do nowych wymagań geopolitycznych. Zastępca dowódcy ACT jest bardzo prestiżowym stanowiskiem, gdyż w NATO stanowisko czterogwiazdkowego generała mają tylko Amerykanie, Brytyjczycy, Niemcy, Francuzi i Włosi. Polska byłaby szóstym krajem w NATO ze stanowiskiem tego szczebla, co jest przykładem wzmacniania i wzrastania pozycji Polski w NATO.
Kto je obejmie?
– Początkowo na to stanowisko, które ma być obsadzone we wrześniu bieżącego roku, wskazywano gen. Mieczysława Cieniucha, jednak po śmierci w katastrofie pod Smoleńskiem generała Franciszka Gągora, gen. Cieniuch został nowym szefem Sztabu Generalnego WP. Niedawno minister Bogdan Klich podjął decyzję o mianowaniu na to stanowisko generała broni Mieczysława Bieńka, który od 2009 roku jest polskim przedstawicielem przy Komitetach Wojskowych NATO i UE w Brukseli.
Przypomnę, że świętej pamięci generał Gągor był głównym faworytem na stanowisko przewodniczącego Komitetu Wojskowego NATO – najwyższej władzy wojskowej NATO, którą tworzą szefowie sztabów państw członkowskich. Tej luki nie da się zastąpić, gdyż gen. Gągor, który od stycznia 2004 roku był polskim przedstawicielem wojskowym przy Komitetach Wojskowych NATO i UE w Brukseli, miał w Komitecie wielu znajomych; liczono się z jego zdaniem.
Polska, wracając do naszego członkostwa w NATO, jest promotorem jego sojuszu z Unią Europejską. W tym obszarze możemy się przydać gdyż na razie stan kontaktów NATO – UE jest niezadowalający. A przecież mamy takie same wartości i podobne interesy. W przeciwieństwie do krajów skandynawskich jesteśmy członkiem i Sojuszu, i Unii Europejskiej. Obecni w obu organizacjach powinniśmy wspierać ich integrację. Zamiast rywalizować – współpracować. Mamy inne pola współdziałania, ale komplementarność i uzupełnienie kompetencji powinny być celem nadrzędnym. Dlatego na razie zabiegamy o aktywny dialog polityczny między UE a NATO i o lepszą współpracę w ramach operacji wojskowych. Istotne jest też pytanie o przyszłość Europejskich Grup Bojowych (European Union Battlegroups), na które udzielamy sobie odpowiedzi w ramach Grupy Wyszehradskiej, która jest platformą łączącą nas i w NATO, i w UE. Musimy aktywnie wspierać obie struktury, ale jednocześnie unikać powtarzania pewnych działań – duplikacji tych samych czynności
podejmowanych przez NATO i EU.
Na koniec wrócę do pana odpowiedzi na pierwsze pytanie, w której jest mowa o finansowaniu priorytetów. Niedawno Bronisław Komorowski zadeklarował, że uzgodnił z ministrami finansów i obrony, że w tegorocznym budżecie będzie wykonany wskaźnik 1,95 PKB na wojsko, który wywalczył w 2001 roku, ale… Jacek Rostowski, minister finansów, powiedział, że „będziemy uelastyczniać wskaźnik finansowania potrzeb obronnych RP”. Jak pan skomentuje te wypowiedzi?
– Chciałbym panu prezydentowi Komorowskiemu bardzo podziękować za jego wsparcie działań MON o utrzymanie wskaźnika 1,95. Bronisław Komorowski, autor ustawy modernizacyjnej, ustawy o wskaźniku i ustawy o specjalnym programie finansowania zakupu samolotu wielozadaniowego, ma pełną świadomość, iż w wojsku ważne są aspekty modernizacyjne. Brak zasilania MON-u w środki finansowe może być przyczyną stagnacji w resorcie obrony narodowej i armia nie będzie się rozwijała. Nie chcę dywagacji typu: 1,95, mniej czy więcej. Ważne, by wskaźnik realnych wydatków, nie planowanych, w wysokości 1,95 proc. PKB był realizowany. Jeżeli będzie utrzymany w ramach programów wieloletnich to bardzo dobrze. Jeśli będzie wspomagany przez programy budżetowe – to jeszcze lepiej.
Co to znaczy uelastyczniać wskaźnik? To znaczy, że jeśli potrzeby wojska są większe, to może zostać zwiększony. I tak, moim zdaniem, należy rozumieć wypowiedź ministra Rostkowskiego, bo nie sądzę, by chciał go realnie obniżać.
Rozmawiał Robert Owczarek