O co chodzi z OFE? Sprawdź
Rząd ogłosił, że reformuje system emerytalny. Premier, uzasadniając zmiany, długo mówił o podziale naszych pieniędzy między Zakład Ubezpieczeń Społecznych a Otwarte Fundusze Emerytalne.
11.03.2011 | aktual.: 11.03.2011 10:44
Przekonywał, że nie ma innego wyjścia i że tylko tak można zapewnić bezpieczeństwo przyszłych emerytur. To może i prawda, ale tak naprawdę to rząd zmienia system emerytalny, bo na obecny, oparty na prywatnych funduszach, go po prostu nie stać. Chodzi o pieniądze. Zobaczmy więc, co się dokładnie stanie.
Na początku był ZUS
To było proste i w miarę przejrzyste. Według starego systemu, który obowiązywał w Polsce do 1 stycznia 1999 roku, składka emerytalna z każdej naszej pensji trafiała tylko do Zakładu Ubezpieczeń Społecznych.
Przekazywane tam było aż 45 procent płacy brutto (przed opodatkowaniem). Jednak te pieniądze nie szły na nasze indywidualne konta. Bo był to system oparty na tak zwanej umowie pokoleniowej – czyli obecnie zarabiający przekazywali część swoich dochodów na emerytury osób starszych. A świadczenie każdego Polaka obliczane było na podstawie średniego wynagrodzenia, liczby lat składkowych i wysokość pensji z wybranych 10 lat. Wszystko funkcjonowało... do czasu.
W latach 90. zaczęło ZUS-owi brakować pieniędzy na bieżące wypłaty emerytur. Państwo coraz więcej dopłacało do systemu, bo przybywało coraz więcej emerytów, a ubywało osób pracujących i płacących składki.
Reforma emerytalna
W końcu podjęto decyzję o reformie, budując ją na – dość naiwnej, jak się potem okazało – wierze w wolny rynek, a dokładniej – w prywatne fundusze, które miały inwestować pieniądze emerytów w akcje. Ogłoszono, że osoby urodzone po 31 grudnia 1948 r. a przed 1 stycznia 1969 r. mogą wybrać, czy zechcą pozostać w starym systemie emerytalnym, czy przystąpią do nowego.
Osobom urodzonych po 31 grudnia 1968 r. wyboru nie dano – musiały wybrać jeden z kilkunastu Otwartych Funduszy Emerytalnych, prywatnych firm, które miały pomnażać część naszych składek ubezpieczeniowych. Wyboru trzeba było dokonać w ciemno, bo nikt nie był w stanie ocenić, który fundusz będzie lepiej zarządzał naszymi pieniędzmi.
Na szczęście, wybór konkretnego funduszu nie był ostateczny – fundusze można zmieniać (dziś decyzja o wyborze funduszu jest łatwiejsza, bo znane są ich wyniki finansowe, a media publikują ich rankingi). Polaków przekonywano, że w nowym systemie emerytura będzie uzależniona od wpłacanych składek i od czasu pracy. W dodatku bez przerwy powtarzano, że fundusze będą inwestować w akcje i obligacje a to przyniesie wielkie zyski. W telewizji pojawiły się nawet reklamy funduszy ze staruszkami odpoczywającymi pod palmami.
Trzy filary emerytalne
Na ogólny fundusz emerytalny trafia dzisiaj co miesiąc składka w wysokości 19,52 procent pensji, opłacana w połowie przez pracownika i pracodawcę. Nie jest ona dzielona tylko w przypadku osób, które zdecydowały się na pozostanie w starym systemie, czyli tylko w ZUS. Dla pozostałych Polaków rząd przygotował trzy tak zwane filary, które będą decydować o wysokości emerytury.
Pierwszy to ZUS. Trafia do niego 12,22 proc. (z wymienionych 19,53 proc.) wynagrodzenia brutto. Wprawdzie pieniądze te zapisywane są na indywidualnym koncie, ale realnie nadal są wypłacane obecnym emerytom. Poza tym nie są dziedziczone w przypadku śmierci. Drugi filar to OFE. Zdecydowano, że trafia do nich pozostałe 7,3 proc. składki. Pieniądze te także są księgowane na indywidualnych kontach, ale towarzystwa je inwestują, pomnażając nasze pieniądze.
Zebrane w ten sposób pieniądze mają zostać nam wypłacone po osiągnięciu wieku emerytalnego. W przypadku śmierci są dziedziczone. Problem w tym, że owo inwestowanie w większości oznacza, że za pieniądze emeryta fundusz kupuje od rządu obligacje. Czyli – zwiększa zadłużenie państwa.
Z kolei trzeci filar to pieniądze zbierane przez każdego Polaka dobrowolnie, np. na indywidualnych kontach emerytalnych, lokatach bankowych czy różnego rodzaju ubezpieczeniach.
Kolejne załamanie systemu
Reforma weszła w życie 1 stycznia 1999 roku. Ale państwo nadal dopłacało do ZUS na bieżącą wypłatę emerytur. I dopłaca coraz więcej. W 2011 roku rząd ma przekazać do ZUS aż 37,1 mld zł. W kolejnych latach nie byłoby lepiej. Stąd pomysł na kolejną zmianę, która obecnie jest wprowadzana.
Rząd zdecydował, aby kosztem OFE więcej pieniędzy znów trafiało do ZUS. Zamiast 7,3 naszych zarobków brutto fundusze dostaną tylko 2,3 proc., choć docelowo, za kilka lat, ta składka będzie podwyższona do 3,5 proc.
Pozostałe pieniądze, czyli na początku 5 proc., trafią na indywidualne subkonta w ZUS. Decyzja rządu to oczywiście cios w zarządzające OFE firmy, które stracą sute prowizje. Rząd argumentuje, że zlikwidował też błędne koło – bo przecież i tak OFE większość pieniędzy emerytów topiły w rządowych obligacjach.
Krytycy pomysłu rządu wskazują, że tak naprawdę nie ma żadnych gwarancji, iż emeryci dostaną swoje pieniądze. Bo skoro politycy położyli już raz na nich rękę, to mogą zrobić to i w przyszłości. Na razie rząd zapewnia, że emerytury nie będą niższe, a do tego zachęca, by dodatkowo oszczędzać na emeryturę – proponuje nawet od 2012 r. ulgę podatkową w wysokości 4 proc. od podstawy opodatkowania.
Czas na parlament i prezydenta
Premier chce, aby nowe przepisy weszły w życie już od 1 maja tego roku. Czasu jest niewiele. Bo ustawa musi przejść przez sejmowe komisje, potem trafi na posiedzenie i głosowanie. Następnie przesłana zostanie do Senatu. Po jej przyjęciu znajdzie się na biurku prezydenta. A Bronisław Komorowski musi ją zatwierdzić jeszcze w marcu, bo jak twierdzą eksperci, zmiany w systemie emerytalnym mogą wejść w życie dopiero 30 dni po prezydenckim podpisie. Czy to się uda, nie wiadomo, bowiem sami eksperci kłócą się, czy zmiany są korzystne, czy nie. Wątpliwości ma nawet prezydent.