OFE przedmiotem sporu wśród ekonomistów
W piątek Sejm będzie głosował projekt dotyczący zmian w OFE, który stał się przedmiotem sporu nie tylko wśród polityków, ale i ekonomistów. System OFE rujnuje finanse publiczne, więc należy go zlikwidować - uważają jedni; to nie OFE są winne rosnącemu długowi - argumentują inni.
24.03.2011 18:20
Prof. Leokadia Oręziak z Katedry Finansów Międzynarodowych SGH uważa, że rząd robi to, co jest konieczne i w tej chwili możliwe. - Uważam jednak, że to jest nawet niewystarczające, bo OFE należy zlikwidować. W ogóle tego systemu nie trzeba było tworzyć - zaznaczyła w rozmowie z PAP.
Według prof. Oręziak fundusze generują rocznie ok. 40 mld zł nowego długu. W tym roku ok. 24 mld zł wynika z długu i ok. 15 mld zł z kosztów jego obsługi. W kolejnych latach przyrost ten byłby jeszcze większy. To - jej zdaniem - jest bardzo groźne dla państwa. - Trudno sobie wyobrazić jak wielka redukcja wydatków i jaki wzrost podatków byłby konieczny, aby zrównoważyć ten dług. Resort finansów przyznaje, że na koniec 2010 r. dług z tytułu OFE wyniósł 232 mld zł, łącznie z kosztami jego obsługi. Ta droga prowadzi nas do katastrofy - oceniła.
Tymczasem - według profesor - od poziomu zadłużenia państwa zależy m.in. bezpieczeństwo przyszłych emerytur. W kraju, którego podstawy rozwoju gospodarczego zostaną zrujnowane przez długi, wypłaty świadczeń będą zagrożone.
Profesor przypomniała, że gdy w 1999 r. tworzono OFE, budżet nie miał nadwyżki. Ustanowiono więc system, o którym wiadomo było, że nie ma finansowania. Jej zdaniem system OFE wprowadzono w wyniku lobbingu wielkich, międzynarodowych instytucji finansowych. Poza Polską udało się to zrobić w krajach najsłabszych, najmniej odpornych na presję i najbardziej uzależnionych od pomocy międzynarodowej. - Jeśli ktoś myślał, że wprowadzaniu systemu kapitałowego m.in. w Polsce towarzyszyły jakieś piękne idee zapewnienia emerytur w przyszłości, to się głęboko myli. Przyczyna była bardzo prozaiczna - chodziło o stworzenie pola dla zysków wielkich instytucji finansowych - powiedziała Oręziak.
Według profesor, obowiązek przekazywania składek do OFE i - co wiąże się z tym - inwestowania ich w instrumenty finansowe jest sprzeczny z konstytucją oraz unijną dyrektywą MiFID (dotyczącą instrumentów finansowych, która ma na celu m.in. ochronę klientów instytucji finansowych - PAP). Zgodnie z tą dyrektywą firmy finansowe muszą np. informować swoich klientów o ryzyku związanym z inwestycjami, poza tym umożliwiają im wycofanie z nich pieniędzy. Tymczasem z OFE nie można się wycofać, a pieniądze przyszłych emerytów są narażane na ogromne ryzyko.
- Portfel OFE to głównie obligacje skarbowe, które są silnie uzależnione od przyszłej sytuacji w gospodarce i finansach publicznych. Jeżeli ona będzie zła, to obligacji tych nikt nie wykupi - ostrzegła. Przyznała, że przyszłe emerytury z ZUS, mimo że pewne, mogą być minimalne. W związku z tym, jeżeli ktoś chce otrzymywać większe świadczenia, powinien dodatkowo oszczędzać. - Najlepiej w aktywach realnych (każda rzecz, która da się przechować w czasie np. nieruchomości, kruszce, dzieła sztuki). Nadwyżki w krótkim okresie można inwestować na rynku finansowym. W perspektywie kilkudziesięciu lat tego typu inwestycji nikomu jednak bym nie polecała ze względu na duże ryzyko. Ponadto z zasady w długim okresie zysk z akcji nie przekracza realnego wzrostu PKB. W przypadku akcji posiadanych przez OFE będzie on jednak mniejszy ze względu na opłaty pobierane przez instytucje finansowe - zaznaczyła prof. Oręziak.
Zwolennikiem likwidacji OFE w długim okresie czasu jest członek Rady Polityki Pieniężnej Andrzej Bratkowski. Według niego, należy stopniowo ograniczać udział funduszy w systemie i przekształcić drugi filar w trzeci. - Im większy jest udział OFE w systemie, tym większe są długookresowe koszty finansów publicznych - argumentuje Bratkowski.
Także była prezes ZUS, członek Rady Gospodarczej przy premierze Aleksandra Wiktorow wyraziła opinię, że "można sobie wyobrazić drugi filar kapitałowy systemu emerytalnego bez OFE".
Zdaniem głównego ekonomisty firmy Xelion Piotra Kuczyńskiego, reforma emerytalna z 1999 r. była sukcesem, ale przygotowane teraz przez rząd zmiany należy poprzeć. Kuczyński uważa, że za zbudowaniem drugiego filaru stała wiara, iż w długim terminie na akcjach zawsze się zarabia. Ekonomista wskazał jednak przykłady indeksów, które w ostatnich 10-20 latach znacząco spadły.
- Jak ktoś przechodzi na emeryturę w bessie, to jego emerytura będzie niska, a tego, kto przejdzie w hossie, będzie wyższa. To zależy tylko od szczęścia, nie od pracy, czy składek - zwrócił uwagę. Kuczyński jest przekonany, że czeka nas kolejny kryzys, a pieniędzy przyszłych emerytów nie wolno narażać na związane z tym ryzyko.
Także w obronie OFE wypowiadało się wielu ekonomistów. Zdaniem byłego wicepremiera i byłego szefa NBP prof. Leszka Balcerowicza, Polski nie stać na demontaż drugiego filara systemu emerytalnego.
- Nie wiem dlaczego rząd proponuje w gruncie rzeczy demontaż drugiego filara pod hasłem racjonalnej korekty. Z jednej strony słyszeliśmy, że to ze względu na krótkookresowe trudności finansowe, ale z drugiej stron słyszymy, że nie ma krótkookresowych trudności finansowych, ale są długofalowe problemy, których źródłem jakoby jest budowa drugiego filara emerytalnego. Nie ma jasności w tak fundamentalnej sprawie. W demokracji rządzący powinni to wyjaśnić, i to wyjaśnić rzetelnie - mówił Balcerowicz po telewizyjnej debacie z szefem resortu finansów Jackiem Rostowskim.
Balcerowicz odrzuca argumenty, że to przyrost składki do OFE przyczynia się do wzrostu deficytu. Deficyt finansów publicznych w latach 2007 - 2010 wzrósł o 6 proc. PKB. "Przyrost składki do OFE przyczynił się od tego w jednej trzydziestej. (...) Inne liczby. Składka do drugiego filaru w 2010 r. wynosiła 1,6 proc. (PKB - PAP), a pozostałe (wydatki - PAP) 44,4 proc." - wyliczył.
Również prof. Jerzy Hausner, pełnomocnik rządu ds. reformy systemu zabezpieczenia społecznego z 1997 r., a dziś członek Rady Polityki Pieniężnej, uważa, że w proponowanych przez rząd zmianach chodzi "wyłącznie o utrzymanie bazy społecznej i materialnej". Przypomina, że sprawa (reformy OFE) zaczęła się od wypowiedzi minister pracy i polityki społecznej Jolanty Fedak z PSL. - W istocie chodzi o to, by zostało tak jak jest. Aby istniał odrębny system finansowy dla ludności rolniczej, żeby istniał KRUS. Aby ludność ta miała tak jak teraz ubezpieczenia zdrowotnie, choć nie płaci składek - powiedział. Według niego, PSL nie chce reformy rolniczego systemu emerytalnego, a to oznacza, że podtrzymuje "skansenizację polskiej wsi".
W opinii byłego wicepremiera, politykom PO może chodzić o przejęcie aktywów OFE do ZUS i w ten sposób "utrwalenie władzy polityków". - W istocie rzeczy chodzi o osiągnięcie tego samego, co chce Orban (Wiktor Orban, premier Węgier - PAP), ale inną ścieżką - powiedział. - Państwo, które uzależnia materialnie obywateli od siebie, podkopuje swoje demokratyczne fundamenty, a ci, którzy to robią, otwierają drogę do rządów autorytarnych - dodaje Hausner.
Przeciwnikiem zmian jest inny współtwórca reformy emerytalnej prof. Marek Góra. Wyklucza on, by proponowane przez rząd zmiany mogły mieć pozytywny wpływ na przyszłe emerytury. - Te zmiany będą albo neutralne dla emerytów, albo negatywne. Ta propozycja prowadzi do koncentracji ryzyka, zamiast do jego likwidacji - powiedział.
Prezes Izby Gospodarczej Towarzystw Emerytalnych (IGTE) Ewa Lewicka-Banaszak jest zdania, że obniżenie składki do OFE zmniejsza dywersyfikację systemu emerytalnego, a więc narusza jego bezpieczeństwo. Jej zdaniem, zapewnienia np. ministra finansów Jacka Rostowskiego, że waloryzacja kont w ZUS będzie korzystniejsza niż stopy zwrotu uzyskiwane przez OFE, są obarczone "bardzo poważną wadą". Według prezes IGTE bezpieczeństwo systemu emerytalnego jest zagrożone. - Każda obietnica na wyrost buduje w przyszłości ogromny "nawis" zobowiązań, który kiedyś będzie trzeba wykupić. To spadnie na przyszłe pokolenia - zaznaczyła.
Rządowy projekt zmian w systemie emerytalnym przewiduje m.in., że składka do OFE zostanie zmniejszona z 7,3 proc. do 2,3 proc., potem będzie stopniowo wzrastać, by w 2017 r. osiągnąć 3,5 proc. Pozostała część składki, która zamiast do OFE zostanie przekazana do ZUS, trafi na specjalne indywidualne subkonta.