Oszukany, oszukana...
Kolejne smutne historie, kolejne przypadki, które przydarzyły się naszym rodakom poszukującym pracy za granicą. Napiszcie do nas także o Waszych przykrych doświadczeniach. Aby ostrzec innych...
29.01.2007 16:34
Kolejne smutne historie, kolejne przypadki, które przydarzyły się naszym rodakom poszukującym pracy za granicą. Napiszcie do nas także o Waszych przykrych doświadczeniach. Aby ostrzec innych...
Praca na pół etatu
Mieszkam od lutego (2006) w Southport koło Liverpoolu. Chciałabym ostrzec przed podejmowaniem pracy w agencji Riccadonna, której polityka polega na zatrudnianiu dwóch osób na jeden etat. Dodatkowo, stawia się warunek, aby zamieszkać we wskazanym przez nich mieszkaniu i dojeżdżać do pracy ich transportem. Ponieważ pracy jest tylko na trzy dni w tygodniu, zarobki wystarczają jedynie na pokrycie kosztów zakwaterowania i dojazdy do pracy. Dobrze jeśli w kieszeni zostanie 30 Ł na inne wydatki. Słyszałam, że podobne praktyki stosują inne agencje pracy tymczasowej. Wygląda na to, że chcą zarabiać podwójnie, na pośrednictwie pracy oraz wynajmowaniu mieszkań.
Aneta W. (Southport)
Trafiła do mafii...
Barbara z Katowic ofertę pracy opiekunki we Włoszech znalazła w jednej z polskich gazet. Szczegóły uzgodniła telefonicznie z Alicją K., Polką, która od lat przebywa we Włoszech i zajmuje się wyszukiwaniem opiekunek dla starych, zniedołężniałych Włochów. 13 lipca Barbara wylądowała na włoskiej ziemi. Przed lotniskiem, na pośredniczkę musiała czekać bite cztery godziny. Później było już tylko gorzej... Alicja zawiozła Polkę na miejsce pracy. Na podwórku z gospodarzami dobiła transakcji i znikła. Następnego dnia zadzwoniła, że wyjeżdża na wakacje i Barbara musi radzić sobie sama. Tymczasem warunki pracy niewiele miały wspólnego z tym, o czym mówiła pośredniczka. Gospodarze okazali się wielkimi skąpcami, szczędzili nawet na jedzeniu. W końcu doszło do molestowania seksualnego. Ponieważ Barbara w ogóle nie znała języka, nie miała gdzie pójść i się poskarżyć. Na telefoniczne prośby o interwencję Alicja K. nie reagowała.
Na początku września, gdy Barbara zdecydowała, że musi odejść, włoska rodzina zagroziła, że będzie miała potrącone z pensji 200 euro, czyli to co za pośrednictwo wzięła Alicja K. Uznali bowiem, że umowa opiewała na dłużej. Jak się później okazało, ofiarą tej samej pośredniczki padła potem koleżanka Barbary. Trafiła jeszcze gorzej, bo do rodziny powiązanej z mafią. Cudem udało jej się stamtąd uciec.
Cypryjska przygoda
W kwietniu 2006 roku wyjechałam do pracy na Cypr. Skorzystałam z oferty biura Euro Praca, które ma swoje przedstawicielstwa w Warszawie i Białymstoku. Ich właścicielem jest cypryjczyk Christodolou Doros, który ma jeszcze agencję Theo Travel w Nikozji. Zgodnie z zapisem w umowie miałam pracować w hotelu Azia Beach w Pafos. Niestety, na miejscu pan Doros zawiózł mnie nie do hotelu, lecz kawiarni i stwierdził, że będę zajmowała się podawaniem kawy. Nie protestowałam. Ale nazajutrz okazało się, że wyrzucono dziewczynę z kuchni i mi przypadnie także zmywanie garów. Na domiar złego, właściciel lokalu był gburowaty i ciągle na wszystkich krzyczał. Po dwóch tygodniach powiedziałam sobie dość i zażądałam od Dorosa, aby mnie przeniósł do hotelu. W końcu ustąpił zostałam pokojówką w hotelu Pernera Beach.
Joanna D. Jak wynika z dalszej relacji Joanny, w kawiarni w ciągu roku zmieniło się pięć kelnerek. Natomiast w hotelu, do którego trafiła jako pokojówka, od maja do lipca 2006 r. odeszło z pracy 19 osób, w tym pięć Cypryjek. Joanna jest jak najgorszego zdania o cypryjskich pośrednikach. Uważa, że kierują do najgorszej pracy i najgorszych pracodawców. Jej zdaniem podpisywane umowy to niewiele warte świstki, w których prawie nie ma zapisów chroniących interesy pracownika.
Joanna uskarża się też na czas pracy. W praktyce mało kto tam pracuje osiem godzin przez pięć dni w tygodniu. Zwykle pracuje się kilkanaście godzin dziennie, a wolny jest tylko jeden dzień w tygodniu. Na domiar złego, kelnerzy nie mają pewności czy dostaną napiwki. Wszystkie są bowiem gromadzone we wspólnym pudle, a potem dzielone wedle uznania szefa.
Droga Redakcjo! 25 września wraz z kolegą rozpocząłem pracę w restauracji FRANKIE&BENNY`S w Livigston w Szkocji. Posadę załatwił mi Maciej Cz. pochodzący z Dębicy, a teraz wraz z rodziną mieszkający na stałe w Livingston. Przysługa ta kosztowała mnie dwa kartony Marlboro i butelkę markowej wódki. Mieliśmy pracować na kuchni z innymi Polakami, stąd też nasz słaby angielski nie miał być problemem. Niestety, problem gonił problem. A to z mieszkaniem, a to z kontem bankowym. W końcu poddałem się i zdecydowałem wrócić do Polski. 12 listopada byłem znowu w domu. Niestety, bez wypłaty za ostatnie cztery tygodnie pracy. Po wielu interwencjach część zaległości zostało uregulowanych, ale nie wszystkie. Do dzisiaj czekam na wypłatę ok. 200 Ł. Największy żal mam do Macieja Cz., który na początku obiecał, że wszystkim się zajmie, a potem nas zbywał.
Ryszard
(nazwisko i adres do wiadomości redakcji)