Pensje elity w dół, składki i emerytury w górę. Zniesienie limitu 30-krotności ZUS to rewolucja na... 10 stronach papieru
Ile może być warte 10 stron ustawy i jej uzasadnienia? Nawet 7 mld 100 mln zł, bo tyle PiS chce ściągnąć od najlepiej zarabiających Polaków. Oni co miesiąc będą dostawać mniejszą pensję, ich pracodawcy zapłacą za ich zatrudnienie więcej, a zyska… budżet. - Uzasadnienie ustawy wygląda na pisane na kolanie - komentuje ekspert.
Koszt zatrudnienia jednego wysoko wykwalifikowanego pracownika może podskoczyć o kilka tysięcy złotych w ciągu roku. Zatrudnienie np. dyrektora w firmie będzie droższe już o kilkadziesiąt tysięcy złotych. A na dodatek i pracownik i dyrektor zarobią mniej. Taki będzie efekt zniesienia limitu składek na ZUS.
W pierwszych dniach nowej kadencji Sejmu PiS wrzucił do parlamentu gotowy projekt ustawy. I to pomimo ostrego sprzeciwu koalicjanta, czyli Porozumienia Jarosława Gowina. Wicepremier mówi wprost: nie zagłosujemy za taką ustawą. PiS prze jednak do przodu.
I choć zniesienie limitu to gigantyczna zmiana dla 350 tys. Polaków, w uzasadnieniu ustawy znalazła się tylko jedna liczba. Żadnych innych wyliczeń, żadnych przykładów, żadnego szerszego spojrzenia. Głównym argumentem za rewolucją jest za to "wygoda". I ten potencjalny komfort Polaków będzie za to wyjątkowo korzystny dla budżetu. Posłowie szacują, że to szansa na 7 mld zł dla Funduszu Ubezpieczeń Społecznych. Cały projekt budzi za to wiele kontrowersji. Tak jak i wspomniana jedyna kwota.
Zobacz także: 30-krotność ZUS. Gowin: obronię przedsiębiorców, nie umierając. Będę królem życia
Do tej pory zniesienie limitu było tylko w sferze pomysłów. W środę pojawił się projekt - pierwszy w tym temacie, jednocześnie pierwszy w ogóle w tej kadencji. Sama ustawa ma osiem stron, a jej uzasadnienie ponad dwie. To niewiele, biorąc pod uwagę skalę i konsekwencje zmian.
- Prawdę mówiąc ustawa i uzasadnienie są po prostu dziwacznie. Sam tekst ustawy wygląda na przygotowany przez urzędników Ministerstwa Rodziny, Pracy i Polityki Społecznej, a uzasadnienie na pisane na kolanie. Jedno jest profesjonalne, drugie sklejone na szybko. Nie tłumaczy nic, najważniejsze tematy pomija. Trudno to uznać za poważne traktowanie prawa - mówi money.pl Oskar Sobolewski z Instytutu Emerytalnego.
- Zmiana dotyka przedsiębiorców i pracowników. Powinna być dobrze umotywowana. A taka nie jest. Nie ma ani słowa o skutkach tych zmian - podkreśla. I sugeruje, że to wyłącznie szarża polityczna, a nie poważne traktowanie reform i przepisów. Poseł wnioskodawca Marcin Horała z PiS od środy nie odbiera telefonów. Nie komentuje projektu.
Teraz trochę teorii. W tej chwili zarabiający ponad 11,5 tys. zł brutto miesięcznie w pewnym momencie przestają opłacać składki na ZUS (im więcej zarabiają dane osoby w miesiącu, tym szybciej przestają płacić). W kieszeni mają więcej pieniędzy, ale nie tylko oni zyskują. Zyskuje też państwo i budżet.
Dlaczego? Bo za kilkadziesiąt lat nie będzie musiało wypłacać ogromnych emerytur. Widać to zresztą w statystykach. Emerytury powyżej 6 tys. zł pobiera w całej Polsce ledwie 20 tys. osób. Bez limitu byłoby ich zdecydowanie więcej.
Po co? Oficjalnie: w imię sprawiedliwości. Nieoficjalnie: dla wpływów budżetowych. Bo sprawiedliwość będzie kosztować dopiero w przyszłości. Wtedy dzisiejsi bogaci pracownicy przyjdą po swoje wysokie emerytury. Lata opłacania składek od kilkudziesięciotysięcznej pensji sprawi, że na starość ZUS będzie wypłacać im gigantyczne środki.
Za to zniesienie limitu przyniesie pieniądze już dziś. Budżet będzie mniej dorzucał do bieżących emerytur.
I tu pojawia się już pierwsza zagadka poselskiego projektu. Posłowie szacują, że to szansa na 7 mld zł więcej w Funduszu Ubezpieczeń Społecznych. Jak wynika z informacji money.pl, sam Zakład Ubezpieczeń Społecznych wycenia, że limit 30-krotności ZUS to "strata" ponad 8 mld zł w FUS. To pieniądze, które w tej chwili tam nie trafiają.
Z kolei rząd w projekcie ustawy budżetowej przewidywał wpływy na poziomie 5 mld zł. Skąd rozbieżności? Najprawdopodobniej posłowie nie uwzględnili, że wyższe składki na ZUS oznaczają niższy podatek dochodowy. Stąd ich wyliczenia rozeszły się znacznie z propozycją rządu. O odprowadzanych podatkach nie ma już w uzasadnieniu ani słowa. - Skąd akurat 7 mld zł? Naprawdę trudno powiedzieć - komentuje krótko Oskar Sobolewski.
Zmiany przepisów mogą dotyczyć 350 tys. etatowych pracowników i ich pracodawców. Obie strony będą musiały na składki wyłożyć po prostu więcej. Efekt? Przy dokładnie takiej samej kwocie brutto - pracownik na rękę dostanie mniej, a pracodawca na jego zatrudnienie wyłoży więcej. Różnica powędruje właśnie na konto w ZUS.
Roczny koszt zatrudnienia osoby z pensją 25 tys. brutto podskoczy o 27 tys. zł. Teraz pracodawca na taką osobę musi przeznaczyć 333 tys. zł w ciągu roku. Po ewentualnych zmianach będzie to już 361 tys. zł.
Oczywiście im droższy pracownik, tym bardziej rosną koszty. Tak już za zarządcę z pensją 35 tys. zł pracodawca będzie musiał dołożyć 47 tys. zł rocznie. W przypadku pracownika z pensją 45 tys. zł (a tacy są na umowach o pracę) koszty urosną o 67 tys. zł w ciągu roku.
To tylko jedna strona medalu. Dlaczego? Bo w tym wszystkim część pieniędzy będą też oddawać sami zatrudnieni. W przypadku pensji 15 tys. zł brutto, po roku z portfela wyparuje prawie 4 tys. zł (netto). Pracownik z pensją 25 tys. zł pożegna się w ciągu roku z 12 tys. zł. Osoba, która może się pochwalić miesięcznymi zarobkami na poziomie 45 tys. zł, netto w ciągu roku zarobi o 30 tys. zł mniej.
Główny argument za zmianami? Jak przekonują posłowie, to dla ponad 350 tys. Polaków znaczne ułatwienie. Ekipa PiS tłumaczy, że najlepiej zarabiający przestaną już nerwowo zaglądać na swoje konta i upewniać się, czy opłacili składki w odpowiedniej wysokości.
"Zniesienie limitu w wysokości podstawy wymiaru składek oznacza brak potrzeby ciągłego monitorowania wysokości otrzymywanych przychodów zarówno przez płatnika składek jak i przez ubezpieczonego" - możemy przeczytać w uzasadnieniu.
Posłowie podkreślają, że gdy ktoś się pomyli, to musi składać do ZUS wniosek o zwrot nadpłaconej składki. Innego uzasadnienia w zasadzie brak.