Po 18 latach pracy mówi "dość". Gorzka rozmowa o polskiej edukacji
Po 18 latach pracy w zawodzie nauczyciela Dawid Łasiński, znany w sieci jako "Pan Belfer", zrezygnował z pracy w szkole. W rozmowie z WP Finanse jeden z najbardziej rozpoznawalnych pedagogów w Polsce tłumaczy, co przelało "czarę goryczy". Mówi, czy wróci jeszcze do publicznej edukacji i kreśli wizję idealnej szkoły.
02.09.2024 | aktual.: 03.09.2024 16:26
Wpis w mediach społecznościowych, w którym Dawid Łasiński obwieścił koniec swojej przygody ze szkołą, wywołał w czerwcu niemałe poruszenie. Pedagog jest autorem kanału na YouTube "Pan Belfer", na którym pomaga uczniom "ogarnąć chemię". Jego klipy zdobywają zasięgi liczone w setkach tysięcy odsłon.
- Od 2-3 lat miałem wrażenie, że moi uczniowie są coraz słabiej zainteresowani uczeniem się tego, czego każe mi uczyć ministerstwo - przyznaje nauczyciel w rozmowie z WP Finanse.
Dalsza część artykułu pod materiałem wideo
Adam Sieńko, WP Finanse: Od twojej decyzji o rezygnacji z pracy nauczyciela minęły ponad dwa miesiące. Żałujesz, że 2 września nie pojawiłeś się w szkolnych murach?
Dawid Łasiński: Mówiąc szczerze: nie. W mojej szkole decyzją polityczną wymieniono całą dyrekcję, z którą od lat współpracowaliśmy, a żeby zbudować naprawdę dobre miejsce do rozwoju i uczenia się, potrzeba czasu.
Za każdy razem, gdy dochodzi do zmian, trzeba wypracowywać nowe ramy współpracy. To jest wbrew pozorom trudne, bo robiąc ogólnopolskie projekty, mieliśmy doszlifowany sposób rozmowy, wiedzieliśmy gdzie są nasze granice akceptowalności.
To wymagało wielu lat oswajania się ze sobą i teraz po prostu stwierdziłem, że nie mam już cierpliwości, by przechodzić ten proces ponownie. To była taka rzecz, która przelała czarę goryczy.
Skoro przelała to znaczy, że czara musiała być już pełna wcześniej.
Od 2-3 lat miałem wrażenie, że moi uczniowie są coraz słabiej zainteresowani uczeniem się tego, czego każe mi uczyć ministerstwo. Czyli podstawy programowej z chemii.
Chemia sama z siebie rzadko jest ulubionym przedmiotem. Coś o tym wiem.
Kiedy ona mogłaby być dla uczniów mega ciekawa! Miałem pomysły, by pokazywać uczniom, dlaczego rząd zakazuje sprzedaży energetyków nieletnim, dlaczego e-papierosy są złe. Pokazać na to badania. Ale polska edukacja nie jest na tyle elastyczna, żebym ja mógł dowieźć w odpowiedniej dawce moim uczniom to, czego oni potrzebują i oczekują.
Zamiast tego goniłem za tematami, by zrealizować podstawę programową. Moi uczniowie są przesyceni informacjami. Dotarło do mnie, że oni po prostu nie chcą się już uczyć rzeczy, które uważają za zbędne tu i teraz.
A myślisz, że naprawdę są im potrzebne?
Szczerze? Uważam że niektóre tematy z chemii są niepotrzebne. Po co ktoś, kto jest na podstawie z chemii, ma się uczyć zaawansowanych rzeczy z chemii organicznej. Pamiętasz jeszcze co to są aldehydy, ketony?
Nie mam zielonego pojęcia.
Zawsze podaję je jako przykład. Ale jak Ci powiem, że popularny rozpuszczalnik - aceton jest ketonem to coś tam skojarzysz. Niewielu w dorosłym życiu będzie pamiętało wzory i właściwości tych związków.
A trzeba pamiętać o jeszcze jednej rzeczy - nauczyciele coraz częściej muszą rywalizować o uwagę uczniów z algorytmami mediów społecznościowych, które dostosowują treść do zainteresowań użytkowników. Tym ważniejsze jest, by szkoła stała się miejscem, w którym wyciąga się tych naszych uczniów z czasami niskiej jakości treści w internecie, do treści o wyższej jakości w szkole.
Na tym się obecnie skupiam. Od lat tworzę materiały edukacyjne na YouTube. Będę jednocześnie uczył, jak wykorzystywać technologię w edukacji. Bo ona w szkole może pomagać. Trzeba tylko wiedzieć, jak z niej korzystać. I żeby było jasne: uważam, że uczeń nie powinien mieć swojego smartfona w szkole, bo korzysta w nim z aplikacji, które go głównie rozpraszają.
Czyli jesteś za zakazem telefonów w szkołach.
Nie mamy w tej chwili możliwości, by takie zakazy wprowadzać. Moim marzeniem jest jednak, żeby szkoła dysponowała takim zapleczem sprzętowym, by smartfony nie były potrzebne.
Wyobraź sobie, że daje moim uczniom tablet jako podręcznik, albo jako dodatkowy atlas. I to jest bezpieczne dla nich środowisko skonfigurowane po to, żeby nie bawili się w czasie lekcji TikTokiem, nie czytali pogadanek na czacie, tylko żeby ze mną pracowali.
Brak koncentracji uczniów wiążesz właśnie z telefonami?
To moje prywatne odczucie, ale potwierdzone przez badania. Jest taki piękny raport "Nastolatki 3.0" realizowany przez Instytut Badawczy NASK. Czytamy w nim, że młodzi ludzie spędzają średnio po 5,5 godziny dziennie przed ekranem.
Bez dramatu.
Ale pamiętaj, że to tylko średnia. Ostatnio miałem szkolenie w szkole na wsi w Wielkopolsce. Poprosiłem uczniów z 6 klasy szkoły podstawowej, żeby sprawdzili w telefonach, w ustawieniu higieny cyfrowej, ile ostatnio spędzali czasu przed telefonem.
Jedna dziewczynka głośno westchnęła. Wiesz co się okazało?
Że trochę za dużo?
Średnio siedziała w telefonie 9 godzin dziennie.
Koszmar.
I trudno się teraz dziwić, że nastolatki są przeładowane informacjami. Bo oni na TikToku też się uczą - tańczyć, gotować, robić różne inne rzeczy.
Mówisz o tym, jak o nadgodzinach.
Bo dla mózgu to są nadgodziny. Dzieci uczą się od 8 do 15 w szkole, a potem od 15 przez kolejne 7 godzin koncentrują się na TikToku. I rano, gdy wracają do szkoły, zaczyna im brakować sił.
Pytanie, jaką wartość ma ta nauka w internecie.
Tak, ona nie zawsze trzyma wysoki poziom. Wpływ na to mają też niektórzy influencerzy edukacyjni. Podałbym tu przykład popularnego kanału "Prawo Marcina" prowadzonego przez prawnika Marcina Kruszewskiego. Twórca mówi wiele o prawach, jakie uczniowe mają w szkole...
...To chyba dobrze?
Nie do końca. "Prawo Marcina" koncentruje się wyłącznie na realizowaniu tych praw, a nie mówi, by rozsądnie z nich korzystać. Bo przecież w szkole jesteśmy po to, by się uczyć i czasami warto wykorzystywać metody proponowane przez nauczycieli.
Marcin Kruszewski pomija cały ten kontekst. Mówi: "nauczyciel nie powinien się tak zachować". Uczniowie są zachwyceni.
Kwestia tego, dlaczego nauczyciel poprosił o taką, a nie inną aktywność, jest pomijana. To tworzy takie wyobrażenie szkoły, w którym pedagog jest klawiszem, a sama szkoła więzieniem. Uczniowie przychodzą z góry obrażeni, bo mają poczucie, że ktoś chce ich skrzywdzić. Trudno w takiej sytuacji o dialog.
Czyli algorytmy fałszują obraz szkoły?
Kiedy nagram fajny film edukacyjny z chemii, mam na przykład zasięg rzędu 1000 osób. Kiedy pan Kruszewski nagra komentarz do uwagi w Librusie napisanej przez sfrustrowanego nauczyciela obejrzy to 700 tys. osób.
Utwierdzanie się w przekonaniu, że polska szkoła jest do niczego, nigdy nie było tak proste. Wystarczy kliknąć w jeden klip, w którym autor śmieje się z systemu edukacji, a algorytm podsunie nam całą masę kolejnych. Ale czy to mówi nam prawdę o polskiej szkole, czy pokazuje zaledwie fragment obrazu, którego całość nie jest wcale tak negatywna?
Ja bym powiedział: To zależy.
Na pewno na ten negatywny wizerunek wpływają też nauczyciele, ale trzeba pamiętać, że nas jest ponad 520 tysięcy osób. W takiej masie na pewno trafiają się osoby, które powinny być zwolnione. Ja nigdy ich nie będę bronił. Ale jednocześnie mogę podać setki, jak nie tysiące przykładów nauczycieli, którzy robią fantastyczne projekty edukacyjne, szkolne teatry, nagrywają płyty muzyczne. I o nich też trzeba w mediach mówić.
Niektórzy uczniowie mają szczęście na takich nauczycieli trafić. Ja wyszedłem ze szkoły z przekonaniem, że niektóre przedmioty są śmiertelnie nudne. Odkrywam je na nowo w dorosłości dzięki książkom popularnonaukowym i mam głębokie poczucie, że coś tu poszło nie tak.
Zrozumienie tych książek nie byłoby możliwe, gdybyś w szkole nie zbierał fragmentów wiedzy. One były jak rozsypane ziarenka. I dopiero, gdy masz te ziarenka pozbierane, to one mogą stworzyć gotową strukturę. Wyobraź sobie sytuację, w której młody człowiek bierze książkę, którą czytasz, ale nigdy nie miał fizyki czy chemii w szkole. Czym będzie wtedy ta książka dla niego? Tym samym, czym były dla ciebie pierwsze lekcje.
Inaczej mówiąc: Etap chodzenia do szkoły, to czas zbierania kropek. Potem decydujesz, które kropki i w jaki sposób łączysz.
A nie żałujesz, że na etapie szkoły tego łączenia kropek nie ma? Że zostajemy z rozsypanymi puzzlami i obietnicą, że mając w sobie samozaparcie, ułożymy z nich w przyszłości coś ciekawego?
Bardzo żałuję. Wracamy tu do kluczowej kwestii - czasu pracy nauczyciela. Podstawa programowa wymaga, by w 45 minut zmieścić 5 definicji. Na łączenie kropek brakuje już przestrzeni.
Ta podstawa ma być okrajana.
Padały też zapowiedzi większej elastyczności dla nauczycieli. To byłoby wspaniałe. Wzbudzanie ciekawości u młodych ludzi bez gonitwy od tematu do tematu.
Nie boisz się, że ty jako kreatywny nauczyciel będziesz zachwycony tą swobodą, ale znajdzie się jakaś grupa nauczycieli, która nie będzie potrafiła sobie tym czasem zarządzać?
To będzie duża grupa, bo przez dziesiątki lat pracowaliśmy w oparciu o sztywne ramy i tego się nauczyliśmy. Ktoś kto ma pożółkłe zeszyty, z których dyktuje kolejnym pokoleniom te same regułki, nie stanie się nagle innowatorem. To będzie wymagało od nauczycieli pracy. Muszą pokazywać uczniom, jak się uczyć. Być wzorem.
W najbliższych latach mają pojawić się też nowe przedmioty szkolne. Masz jakieś typy?
Mam jedno marzenie. Oddałbym wszystko za przedmiot o nazwie edukacja medialna, na którym uczniowie po kolei będą wdrażali się w zagadnienia cyberbezpieczeństwa, higieny cyfrowej, a potem zaczną tworzyć własne materiały edukacyjne z wykorzystaniem technologii. Nauczmy dzieciaków kreatywności, czyli tego, w czym AI nas nie zastąpi.
No i nie oddawalibyśmy tej edukacji medialnej Big Techom, którzy uczą, by wychowywać sobie wiernych konsumentów.
Dokładnie tak. Powinniśmy budować tę cyfrową świadomość od pierwszej klasy podstawówki. Dzieci rodzą się przecież dzisiaj niemal ze smartfonem w ręku.
Gdybyś miał się zamienić na role z Minister Edukacji Narodowej...
...nigdy by w życiu.
Dlaczego?
Współczuję każdej osobie, która ma decydować o tym, jaka ma być wizja polskiej edukacji. Wiem jedno: Nie ma i nigdy nie będzie jednego modelu, do którego powinniśmy dążyć. Życzyłbym sobie tylko, żeby ministerstwo chciało rozmawiać z praktykami, którzy od lat tworzą świetne szkoły.
Jak wypada w tym obecny rząd?
W przeciwieństwie do starego resortu edukacji, nowy ma z pewnością świetny PR.
Brzmi jakbyś nie był z tego zadowolony.
Ten wizerunek bierze się z tego, że politycy wychodzą naprzeciwko potrzebom młodych ludzi, ignorując zdanie nauczycieli. Przykład? Likwidacja prac domowych. Dla mnie to było narzędzie, które pomagało wyciągać osoby zagrożone jedynką na koniec semestru. Realizowałem je w formie zabawy. A teraz to narzędzie zostało mi zabrane.
Więc ja bym zadał pytanie, czy naprawdę warto słuchać w tym temacie młodych ludzi, którzy będą dbali głównie o swój dobrostan i wygodę.
Co proponujesz?
Chciałbym, żeby ministerstwo stworzyło dajmy na to trzy scenariusze - A, B i C. O tym, który z nich wdrożyć, dyrektor decydowałby sam. Stworzyłoby to pewnego rodzaju elastyczne ramy do funkcjonowania szkoły, bo umówmy się, że liceum w Warszawie ma zupełnie inne warunki do nauczania, niż szkoła w podkarpackiej wsi.
Co stoi na przeszkodzie, by tak zrobić?
System egzaminacyjny. Matury, egzaminy. One wymagają ustandaryzowania edukacji. Zostały wymyślone przez profesorów, którzy w szkołach po raz ostatni byli prawdopodobnie wtedy, kiedy sami byli uczniami.
Ja nie twierdzę, że oni na edukowaniu się nie znają. Ale ich wiedza się zdezaktualizowała. Marzą o systemie, w którym uczeń będzie dobrze wyuczony pod maturę, będzie znał wszystkie definicje i wzory matematyczne.
Ale uczniów to nudzi.
Dlatego, gdybym zlikwidował maturę, to wszyscy by się ucieszyli. Pytanie, co by powiedziały na to uczelnie? Jak weryfikować wiedzę kandydatów na studia? To pytanie, które blokuje odejście od systemu ocen.
Masz na myśli powrót do rozmów kwalifikacyjnych?
Ja tak zdawałem. I uważam że to było dobre. Dzisiaj rola nauczyciela jest pomniejszona. Wygrywają korepetytorzy i egzaminatorzy CKE, którzy znają słowa kluczowe, potrzebne, by zdać egzamin i handlują nimi jak pigułkami na skróty.
Podczas rozmów kwalifikacyjnych musiałem tymczasem nie tylko powiedzieć, co umiem, ale także obronić swoją wiedzę. To bywało stresujące, ale kiedyś musimy nauczyć młodych ludzi, jak oni mają sobie z tym stresem radzić, bo on jest nieodłączną częścią życia. Uciekanie przed nim nie jest dobrym rozwiązaniem.
Jeżeli nastolatek nie trafi co jakiś czas na kolec, który go dostosuje do trudności, będzie w przyszłości pierwszym klientem psychiatrów i psychologów. Ale absolutnie nie zgadzam się na gnębienie i poniżanie uczniów, a tak też czasami w szkole bywa.
Do realizacji takich planów będą jednak potrzebni nauczyciele, a pod wpisem o twoim odejściu posypały się komentarze kolejnych osób o zamiarze rzucenia pracy. Myślisz, że grozi nam erozja tego zawodu?
To już się dzieje, bo młodzi ludzie nie są zainteresowani pracą w publicznej oświacie. Jesteśmy w takim momencie, że do szkół ściągani są emeryci, nauczyciele pracują po półtora etatu i naprawdę nie mają czasu na rozwój, ani na odpoczynek. Co więcej, nie widzę na horyzoncie rozwiązania tego problemu.
Czyli nauczycieli może zabraknąć?
Braki zaczną łatać szkoły prywatne, które stworzą lepszą ofertę. Mogą lepiej zapłacić nauczycielom, dbają o kulturę pracy.
I tyle było z bezpłatnej edukacji...
Bezpłatna edukacja to fikcja. Zrzucamy się na nią wszyscy jako podatnicy. Problem w tym, że łożymy coraz więcej, a w szkołach nie ma postępu, którego oczekujemy. I dlatego szkoły prywatne rosną jak grzyby po deszczu.
Rodzic płaci czesne, dzięki temu szkoła może się rozwijać, szkolić nauczycieli. I to jest coś, co dzieje się na naszych oczach. Powstaje rozwarstwienie edukacyjne - tak jak w Stanach Zjednoczonych.
I bogaci mają dostęp do innej edukacji niż biedniejsi. Pytanie, czy sam dopływ gotówki do publicznych szkół załatwi problem.
Nie załatwi. Młodzi ludzie nie patrzą już na misję, na której byłem wychowany, gdy sam zaczynałem pracę. Liczą, czy pensja, którą dostaną, wystarczy, by utrzymać rodzinę, zapłacić za kredyt. I to jest całkowicie naturalne.
Szkoła rywalizuje z innymi miejscami pracy, które potrzebują ludzi z wyższym wykształceniem. Publiczna oświata jest jednak regulowana sztywnymi ramami ministerialnymi, budżetowymi. Nie jest w stanie rywalizować z sektorem prywatnym na wysokość zarobków.
Jak to zmienić?
Po latach zaniedbań trzeba sprawić, by studenci poczuli, że zawód nauczyciela pozwala utrzymać siebie i swoją rodzinę.
A ciebie w szkole jeszcze kiedyś zobaczymy?
Podjąłem decyzję, że potrzebuję przerwy od pracy przy tablicy, ale to nie jest definitywny koniec. Nie planuję wrócić do szkoły w tym roku, ale co będzie za rok albo dwa? W tej chwili nie jestem w stanie zadeklarować. Póki co, będę realizował swoje projekty wokół edukacji. Myślę, że jeżeli trafię na dobre miejsce, które będzie potrzebowało mnie w roli nauczyciela, to do szkoły jeszcze wrócę.
Rozmawiał Adam Sieńko, dziennikarz WP Finanse i money.pl