Polacy i Ukraińcy współpracują tu aż za dobrze. "To nielegalne, ale niewyobrażalnie dochodowe"
Lubelszczyzna to region, gdzie od lat mieszkają tysiące Ukraińców. Wielu z nich studiuje, pracuje i płaci w Polsce podatki. Inni trudnią się jednak przewożeniem przez granicę tysięcy paczek papierosów lub nielegalnym handlem alkoholem i paliwem. Jak układają się ich relacje z mieszkającymi tu Polakami?
W ramach akcji #dziejesiewpolsce codziennie przemierzamy kolejne polskie miasta. Tym razem byliśmy w Chełmie, czyli mieście znajdującym się zaledwie 25 km od granicy z Ukrainą. Pytaliśmy tu, czy naszych wschodnich sąsiadów można jeszcze nazywać imigrantami, czy ich historia w tym regionie jest już tak długa, że można ich nazywać "tutejszymi".
- Oczywiście. Już w liceum miałam w klasie kilka koleżanek z Ukrainy. Trochę się od nas różniły, ale ogólnie nie było żadnych problemów - mówi nam jedna z mieszkanek Chełma. Inna dodaje jednak, że "nie przepada za Ukraińcami". - Często są chamscy i cwaniakują. Raczej staram się ich unikać - stwierdza.
Opinie na temat relacji z obywatelami Ukrainy są więc podzielone. Wszystkich Polaków, z którymi rozmawialiśmy, łączyło jednak jedno. Gdy padało pytanie o nielegalny handel i przemyt, natychmiast zaznaczali, że nic na ten temat nie wiedzą. Twierdzili, że raczej się z tym nie spotykają, ale "może coś takiego faktycznie istnieje". To ciekawe. Będąc w Chełmie zaledwie jeden dzień, widziałem co najmniej kilka grupek osób stojących w centrum miasta z czarnymi workami pełnymi paczek papierosów.
Czy to możliwe, że nikt z mieszkańców miasta nigdy tego nie zauważył? Czemu nikt nie chce nic na ten temat powiedzieć? - Pan chyba nie jest stąd, prawda? - zapytał mnie jeden z młodych chłopaków, którego poprosiłem o wyjaśnienie tej "zmowy milczenia". - Tutaj nie ma pracy, fabryk ani perspektyw. Korzyści z przemytu codziennie czerpią obie strony, ale takie są realia. Ukraińcy przywożą nam tanie paliwo, papierosy, alkohol, a my kupujemy. Nikt nikomu nie robi krzywdy - zaznacza.
Foto: Reporter WP Patryk Osowski i ppor. Dariusz Sienicki przy samochodzie zarekwirowanym podczas nielegalnego przemytu papierosów
Poza życiem zwykłych obywateli, wiele osób czerpie określone korzyści z działalności szarej strefy. Jak polsko-ukraińska współpraca wygląda w praktyce? - To są profesjonalne i świetnie zorganizowane grupy, które mają swoich ludzi po obu stronach granicy. My z tym procederem walczymy głównie na tzw. granicy zielonej, czyli na odcinku 460 km, z czego aż 400 km to linia rzeki Bug - mówi rzecznik komendanta Nadbużańskiego Oddziału Straży Granicznej. ppor. Dariusz Sienicki.
- Dane grupy tworzą tzw. kanał. Dogadują się co do miejsca i czasu, papierosy w pudłach ładują na pontony, pontony przepływają na Polską stronę, a tu czekają już osoby w samochodach terenowych. Auta bez siedzeń wypełnia się papierosami po brzegi i momentalnie wywozi towar jak najdalej od granicy - dodaje. Podsumowując zaznacza, że współpraca ta często wygląda "aż za dobrze, a towar z jednego auta może mieć wartość nawet 300 tys. zł".
Czytaj także: Ukrainiec pobity w Lublinie. Okoliczni mieszkańcy: "Trafił w złe miejsce"
W ramach #dziejesiewpolsce odwiedziliśmy już Kleszczów (wieś oferującą swoim mieszkańcom niespotykany w Polsce socjal), Zator i Przeciszów (skąd pochodzi ojciec pobierający nie 500+, ale 5000+) oraz Radom (gdzie pytaliśmy o patriotyzm i słyną w polskim internecie "Chytrą babę"). Wy też pokażcie nam co Was w Polsce zachwyca, a co irytuje. Prześlijcie nam zdjęcia lub filmik, które coś mówią o naszym kraju i pokazują, jak się zmienia. Polska z Waszej perspektywy - czekamy na dziejesie@wp.pl!