Pracownicy jak fotoreporterzy
Kamera i dyktafon. W takie urzadzenia coraz częściej wyposażenie są pracownicy, którzy podejrzewają, że szef łamie ich prawa. Nagrania przedstawiają przed sądem.
21.01.2008 | aktual.: 21.01.2008 12:37
Kamera i dyktafon. W takie urzadzenia coraz częściej wyposażenie są pracownicy, którzy podejrzewają, że szef łamie ich prawa. Nagrania przedstawiają przed sądem, pisze "Rzeczpospolita".
Jak pisze "Rz", dowód z nagrania dopuszczono też w sprawie Stanisława M., byłego członka zarządu i dyrektora finansowego jednego z operatorów telefonii komórkowej, któremu w piątek warszawski Sąd Apelacyjny odmówił wypłaty prawie miliona złotych. Chodziło o wynagrodzenie za skrócenie o cztery miesiące dwuletniej umowy o pracę.
Zanim doszło do procesu, Stanisław M. podpisał porozumienie ze spółką o wcześniejszym odejściu. Na jego podstawie wypłacono mu 15 pensji (trzy za okres wypowiedzenia, i 12 z klauzuli konkurencyjnej, po ustaniu stosunku pracy)
. Po roku zażądał jeszcze miliona. Głównym jego zarzutem było to, że podpisał porozumienie pod wpływem groźby. Zgodnie z art. 87 kodeksu cywilnego ten, kto złożył oświadczenie woli pod wpływem bezprawnej groźby drugiej strony, może uchylić się od jego skutków, jeżeli mógł się obawiać, że grozi mu poważne niebezpieczeństwo osobiste lub majątkowe.
Czego się obawiał? Jacek W., przewodniczący rady nadzorczej (przez zarząd upoważniony do negocjowania porozumienia), w rozmowie telefonicznej ostrzegał go przed wysuwaniem dalej idących żądań. Groził, że zaangażuje wytrawnych prawników, skieruje sprawę do sądu, a Stanisław M. może nawet mieć do czynienia „z jego kolegami prokuratorami z Krakowskiego” (na Krakowskim Przedmieściu mieści się siedziba warszawskiej prokuratury). Tę rozmowę Stanisław M. nagrał bez wiedzy rozmówcy. Ale taśma była normalnym dowodem w sądzie.
Pełnomocnik powoda mec. Piotr Gujski przekonywał Sąd Apelacyjny, że jego klient odebrał te słowa jako realną groźbę. Z kolei pełnomocnik spółki mec. Krzysztof Żyto mówił, że nagranie pokazuje ostrą reakcję Jacka W. po tym, jak były dyrektor (wcześniej odwołany z zarządu) zagroził ujawnieniem drażliwych informacji o finansach. Tym bardziej ważnych, że spółka jest od kilku lat przedmiotem konfliktu między jej wspólnikami. Poza tym kwestię groźby powód zaczął podnosić po upływie roku, podobno pod wpływem przypadkowej rozmowy z profesorem prawa. – Jeżeli była groźba, to trzeba było od razu reagować – argumentował mec. Żyto. Wskazywał wreszcie, że panowie byli starymi znajomymi, powód znał temperament Jacka W. i z pewnością się go nie przestraszył.
Sąd Apelacyjny przychylił się do tej argumentacji i nie potraktował słów Jacka W. jako groźby uzasadniającej rozwiązanie umowy. Słowa o kolegach w prokuraturze sędzia Ewa Jankowska nazwała wręcz swoistą bufonadą. Słabą stroną stanowiska powoda było też to, że powołując się na groźbę, nie zażądał unieważnienia porozumienia (musiałby wtedy zwracać to, co na jego mocy dostał), ale domagał się wyższej odprawy (sygn. III APa 105/07).
Nagrania dokonywane bez zgody rozmówcy mają taką samą moc jak inne dowody. Podlegają oczywiście kontroli sądu (prokuratora). Praktyka sądowa dostarcza wielu przykładów wykorzystywania ich w sprawach pracowniczych. Jest w nich bowiem więcej relacji (okazji) umożliwiających zastosowanie niestandardowych dowodów. Podobnie jest w sporach rodzinnych i rozwodowych – tam jeszcze wcześniej sięgnięto po tę broń. Nowe dowody są także coraz częściej dopuszczane w sprawach gospodarczych i karnych.
– Przestępstwem jest nagrywanie kogoś innego, ale nie własnej z kimś rozmowy, choć po ludzku rzecz biorąc, jest to nie fair – wskazuje prof. Piotr Kruszyński. – Jednak są to stosunkowo mocne dowody (manipulacje da się zupełnie wykluczyć), mocniejsze niż np. zeznania świadka. Ostateczna ocena należy oczywiście do sędziego.