Trwa ładowanie...
praca za granicą
04-08-2014 14:50

Pracuj i podróżuj - marzenie czy rzeczywistość?

Praca i podróżowanie - czy te dwa aspekty da się połączyć? Okazuje się, że tak. Umożliwia to Program Work&Travel w USA , przy okazji, można nieźle zarobić.

Pracuj i podróżuj - marzenie czy rzeczywistość?Źródło: © Pavel Losevsky - Fotolia.com
d1gguto
d1gguto

– Mateuszu, tego lata bierzesz udział w programie Work&Travel w USA. Jak tam trafiłeś?

– Słyszałem o tego typu programie dla studentów na początku studiów i już wtedy wydawało mi się, że to najlepszy sposób na spędzenie wakacji. Jednak myślałem, że koszt takiego wyjazdu nie jest na studencką kieszeń. Okazało się, że zależy to od terminu, w którym zgłosimy się do programu. By wziąć udział w Work&Travel należy zgłosić się do biura lub agencji pośredniczącej, a tych nie brakuje w Polsce. Jeśli zdecydujemy się na wyjazd wystarczająco wcześnie, tj. do lutego, to zapłacimy ok. 2 500 złotych + koszt biletu lotniczego oraz opłata wizowa, która wynosi 160 dolarów. Niestety ja zdecydowałem się dużo później. Nie myślałem, że w taki sposób będę spędzał tegoroczne wakacje. Zmieniłem swoje plany na początku kwietnia i przyszło mi wydać 3 400 złotych + koszt biletu lotniczego i opłaty wizowej. Podsumowując, jeżeli ktoś jest zdecydowany, to radzę skontaktować się z biurem pośredniczącym najszybciej jak to możliwe.

– Dużo jest załatwiania i formalności? Musiałeś biegać od biura do biura?

– Po pierwszym etapie, czyli zapisaniu się do programu, następuje etap drugi – szukanie pracodawcy. Na stronie internetowej pośrednik przedstawia wiele ofert, np.: w parkach rozrywki, restauracjach i hotelach. Ponieważ podjąłem decyzję o wyjeździe później, to wiele ich dla mnie nie zostało. Mój wybór padł na park rozrywki Cedar Point w stanie Ohio. W kolejnym etapie pośrednik organizuje targi pracy, na które przyjeżdżają pracodawcy ze Stanów, przeprowadzają rozmowy kwalifikacyjne, przedstawiają stanowiska pracy i zatrudniają. Ja myślałem o stanowisku "ride operator" czyli osoby pracującej przy rolercosterach, ale usłyszałem, że jest dostępna praca w charakterze ratownika. Zapytałem czy potrzebne są specjalne kwalifikacje, bo ratownikiem w Polsce nigdy nie byłem. Dowiedziałem się, że test na ratownika przeprowadzany jest na miejscu. Wybrałem zatem właśnie to stanowisko, a pani zaakceptowała moją prośbę. Teraz wystarczyło udać się na spotkanie wizowe, kupić bilet lotniczy i czekać na 23 czerwca - pierwszy
dzień pracy.

- Wygląda to na proste. Wszystko zorganizowane przez pośrednika, ale chyba trzeba się nieco postarać?

– Jedyną rzeczą, która mnie irytowała to papierkowa robota. Pełno dokumentów do wypełnienia, wniosków do złożenia – istne piekło. Gdy się z tym uporałem, pośrednik wyznaczył dla mnie termin spotkania wizowego w konsulacie w Krakowie. Atmosfera wśród oczekujących na spotkanie była napięta, ponieważ urzędnik wypytywał o bardzo szczegółowe rzeczy. Gdy przyszła moja kolej, okazało się, że był on kiedyś w Cedar Point. Rozmowa przebiegła więc w miłej atmosferze i zaakceptowano mój wniosek o wizę:

– Leciałeś pierwszy raz za tzw. Wielką Wodę. Jak przeżyłeś i wspominasz podróż?
– Bardzo mecząca. Dwie przesiadki. 15 godzin lotu. Moim celem było Sandasky.
– Jak wyglądał twój pierwszy dzień pracy? Jak tam się odnalazłeś?
– Mieszkam w tzw. „commonsach”. Dość duży kompleks mieszkań pracowniczych.

d1gguto

Pokoje są 4-osobowe. Ja mieszkam z Hiszpanem, Tajwanczykiem i Amerykaninem. Warunki nie są złe. Zakwaterowanie kosztuje 44 dolary na dwa tygodnie. „Commonsy” oddalone są ok. 5 km od Cedar Point. Dojazd tylko autobusem, autem albo rowerem. Dojście pieszo jest zabronione i karane grzywną. Cedar Point jest ogromny. Niezliczona ilość atrakcji. Jeden dzień to za mało, aby ze wszystkich skorzystać. Ja na rozpoczęcie swojej pracy udałem się do działu HR, by wypełnić cały plik dokumentów. Dostałem identyfikator dla pracowników i wysłano mnie do departamentu ratowników. Tam kolejna garść papierkowej roboty. Gdy już to miałem za sobą, skierowano mnie po odbiór uniformu. Każdy pracownik otrzymuje czerwone spodenki, białą koszulkę z napisem „lifeguard” oraz czapkę. Obowiązkowe są też szkolenia przygotowujące do pracy i życia w Cedar Point. Pocieszające jest to, że podczas tych wykładów już zarabiam. Przysługuje godzinowa stawka, a trwają one nawet do 5h. Na drugi dzień już pracowałem w Soak City. Jest to bogato
wyposażony park wodny. Kazali mi stać przy zjeżdżalniach, ponieważ nie odbyłem jeszcze kursu na ratownika. Pierwszy dzień minął bardzo wolno, byłem strasznie głodny, a obiad był dopiero o 17.00. Mieliśmy na to tylko 30 min. Z braku czasu na ciepły posiłek w stołówce zadowoliłem się zimnym hamburgerem, preclami i mini sałatką z ziemniaków. Pracujemy tu do 20.00, a następnie wszyscy bardzo dokładnie sprzątamy park. Po pracy mamy krótkie spotkania wszystkich ratowników. Omawiamy co było dobrze, a co źle. Wtedy dopiero, głodny i zmęczony mogę iść do domu.

– Co z tym kursem na ratownika?

– Już następnego dnia rozpoczęło się szkolenie na ratownika. Trwało 3 dni. Polegało na sprawdzeniu naszych umiejętności pływackich. Uczono nas w jaki sposób wykryć topielca, jak zareagować i technik reanimacyjnych. Zostaliśmy też przeszkoleni z obsługi wszelkiego rodzaju sprzętu ratowniczego. Szkolenie zakończył test składający się z 50 pytań. Dozwolone tylko 10 błędów. Zdałem! Od teraz jestem ratownikiem i ciężka praca zaczyna się na poważnie.

– Wygląda to na bardzo poważne szkolenie. Jak się zmieniła twoja praca gdy masz już certyfikat?

– Każdy dzień wygląda podobnie. Park wodny w Soak City otwieramy o 10.00, ale na miejscu meldujemy się zawsze o 9.00. Testujemy każdą atrakcję, czyścimy każdy zakątek parku. Ja pracuję w załodze „wave crew”. Jest to basen, w którym co 10 minut uruchamia się maszyna wytwarzająca falę sztormową. Tu trzeba cały czas bardzo uważać. Średnio dwa razy dziennie jakieś dziecko potrzebuje pomocy. Praca jest ciężka. Stoimy lub chodzimy przez cały dzień. Przerwa na lunch to 45 min i różnie przypada, może być o 11.00 albo o 17.00. Jednak ludzie tu są naprawdę super. Każdy zespół ma supervisora (kierownika – red.). Są to głównie osoby młodsze ode mnie, ale dobrze wykonują swoją pracę. O 20.00 zamykamy park ogłoszeniem przez mikrofon i sprzątamy jak codziennie. Po pracy staramy się wypocząć, ale ja tutaj nie wysypiam się w ogóle. Wyśpię się po 21 września, gdy zakończę pracę.

– Za taką ciężką pracę należy się dobre wynagrodzenie. Jak oceniasz swoje zarobki?

– Wygląda to różnie, ale jako ratownik nie narzekam, bo pracuję się więcej godzin niż na innych stanowiskach w parku. Moja stawka to 7.95 dolarów brutto. Na rękę przypada około 7 dolarów. Wypłata zawsze co drugi piątek i jest to suma około 850 dolarów, co spokojnie wystarcza na życie i zaoszczędzenie pieniędzy na podróże po Stanach lub zakupy. Pierwsza wypłata to papierowy czek, kolejne są przelewane na specjalne konto. Od administracji parku otrzymaliśmy kartę służącą do podejmowania pensji. Ja założyłem również konto w banku, na które przychodzą bezpośrednio pieniądze.

d1gguto

– Program nazywa się Work&Travel. Opowiedziałeś o części „Work”, a co z tym „Travel”?

– Nie bez powodu „Work” jest na pierwszym miejscu, bo przede wszystkim to praca. Ten program tworzą ludzie z całego świata. Dzięki nim mamy tu wspaniałą atmosferę. To odczucia nas wszystkich. Rozmawiamy w języku angielskim. Nigdy nie stanowiło dla mnie problemu porozumiewanie się w tym języku. Z tego co tu widzę, nie trzeba mówić płynnie, a przebywając z ludźmi szybko się poduczymy. Program jest ciekawy i nie mogę się doczekać zwiedzania Stanów. Zacznę 21 września po pracy w parku. Chociaż wolę europejską kulturę i atrakcje starego kontynentu, to wierzę, że takie miejsca jak Wielki Kanion, Nowy Jork czy San Francisco zrobią na mnie olbrzymie wrażenie. Poza tym, trafiły mi się 4 dni wolnego. Wybieram się niebawem do Waszyngtonu.

– Życzę Ci udanych podróży i dziękuję za rozmowę.

Z Mateuszem Jagiełką z Leszna, uczestnikiem programu Work&Travel rozmawiał Paweł Sikorski

d1gguto
Oceń jakość naszego artykułu:
Twoja opinia pozwala nam tworzyć lepsze treści.

Komentarze

Trwa ładowanie
.
.
.
d1gguto