Pracują za matki

"Nie mam dzieci. Dlatego szef obarcza mnie dodatkową pracą. Haruję wieczorami i w weekendy za pracownice - matki, których dzieci akurat ząbkują" - pisze Weronika, pracownica działu sprzedaży jednej z warszawskich firm.

Pracują za matki

16.11.2009 | aktual.: 17.11.2009 11:40

Mówi się dużo o tym, że dyskryminowane są matki. Że muszą wybierać między macierzyństwem, a pracą. W ich firmach szefowie zarzucają im, że są niedyspozycyjne, bo najwyższym priorytetem jest dla nich dziecko, rodzina, a potem dopiero praca. Niewątpliwie tak jest. Sama znam wiele kobiet, które szef bezczelnie pytał o ich plany macierzyńskie.

Mój problem jest jednak inny. Odkąd pamiętam pracodawca zarzucał mnie nadgodzinami, pracą w weekendy, nie mówiąc już o pracy w dni świąteczne. Na początku nie miałam nic przeciwko. Chciałam się wykazać, udowodnić, że jestem pracownikiem, na którym można polegać. Za pracę dodatkową otrzymywałam dodatkowe wynagrodzenie. Poza tym szef rozdzielał je między pracowników sprawiedliwie. Pracuję w młodym zespole. Nasza grupa odpowiada za kontakty handlowe zagranicznym partnerem. Zawsze dużo pracowałam, w pewnym momencie jednak spostrzegłam, że więcej niż inni. Sprawiedliwość szefa nagle się skończyła.

Kto skończy raport w sobotę? Okazuje się, że tylko ja. Kto w lecie nie pójdzie na urlop (ktoś przecież musi pracować w okresie letnim)? Ja. Kto posiedzi do północy i skończy prezentację dla kontrahenta? Ja.

Ja, bo nie mam rodziny. Nie mam dzieci, ani męża. Wszyscy inni moi współpracownicy, zatrudnieni na takich samych warunkach jak ja, mają dzieci, którym trzeba sprawdzić zadania domowe, trzeba zrobić kolację, które trzeba przewinąć, utulić. Albo są dopiero co po ślubie i właśnie o dziecko się starają. Gdy ostatnio szef znów do mnie podszedł z prośbą, żebym dokończyła raport, bo Aśce dziecko ząbkuje, powiedziałam „nie”.

Dodałam, że też mama własne życie. Może nie mam dzieci, ale też chcę mieć wolny wieczór, iść do kina, czy do znajomych. Szef zdziwił się. Stwierdził, że nie ma nikogo innego, kogo mógłby poprosić o pomoc. Powiedział, że nigdy go nie zawiodłam, że powinnam zrozumieć jego – szefa, który stara się być prorodzinny, który wspiera matki i ojców. Dowiedziałam się też, że jak sama będę mieć rodzinę, to zobaczę jak to jest. I wtedy on – szef da mi wolne, gdy moje dziecko będzie ząbkować. Powinnam docenić, że mam takiego szefa i ze zrozumieniem pozostać dłużej i zrobić ten raport za Aśkę. Tak, tylko że mam już tego dość. Czuję się skrajnie wykorzystana. Z drugiej strony złapałam się na wyrzutach sumienia – wychodzi na to, że jestem wyjątkowo antyrodzinna i nie jestem pomocna.

Jak ta sprawa wygląda w innych firmach? Czy też pracownicy – nierodzinni muszą harować za innych?

Lubię moją pracę, ale chce mieć czas dla siebie, nie chce skończyć jak zgorzkniały pracoholik. Nie chcę czuć się wykorzystywana, a widzę, że do szefa nie docierają w tej sprawie żadne argumenty.
Weronika

- To trudny temat i zaczyna być dość popularny w firmach. Szefowie wpadają w drugą skrajność. Znam firmę, której szef zatrudnia pracowników na stałe dopiero, gdy wyjdą za mąż lub się ożenią. Pytałam, dlaczego tak robi, czy pracownik, który ma małżonka jest cenniejszy? Powiedział mi, że tacy pracownicy są dla niego pewniejsi, nie będą szukać innej pracy, nie wyjadą za granicę z dnia na dzień. Na dokładkę ów szef stwierdził, że jest katolikiem i wspiera rodziny – że osoby prorodzinne muszą trzymać się razem. Inni pracownicy (bez rodzin) pracowali po kilkanaście godzin dziennie. Chorowali i zaczęli robić błędy z przepracowania. Szef tylko przyklasnął, stwierdził że ma po prostu złych pracowników i wiedział, co robi nie dając im stałego zatrudnienia. Sprawę zamknęli inspektorzy pracy, którzy zwyczajnie ukarali szefa za zatrudnianie pracowników na czarno - mówi Jonna Telega, doradca personalny, psycholog społeczny.

Pani przypadek jest, można powiedzieć, bardziej delikatny. Domyślam się, że szef traktuje panią jako cennego pracownika i liczy się z panią. Osoby, które maja rodziny są zaś uprzywilejowane. Niemniej ta sytuacja może zostać zakwalifikowana jako mobbing.

Jestem przeciwniczką zadrażniania sytuacji czy straszenia sądem lub inspekcją pracy, tym bardziej że pani lubi swoją pracę. Myślę że powinna pani jeszcze raz porozmawiać z szefem, wyjaśnić swoje stanowisko. Jasno, bez emocjonowania się. Jeśli i to nie pomoże, trzeba będzie zwrócić się o pomoc do inspekcji pracy, która może wystąpić tu w roli mediatora, czy doradcy – dodaje Joanna Telega.

Wybrane dla Ciebie
Komentarze (32)