PSL rządzi w stołecznym pogotowiu. A ratownicy narzekają
- Dyrektor mówi, że nie ma pieniędzy, a tworzy fikcyjne stanowiska dla swoich kolegów - wścieka się jeden z ratowników medycznych w warszawskim pogotowiu. I narzeka, że nawet mandaty za jazdę karetką musi płacić z własnej kieszeni.
Sprawę opisuje piątkowy "Fakt". Czytamy w nim, że w stołecznym pogotowiu ratownicy co miesiąc muszą pracować 400, a niektórzy nawet 460 godzin. To ponad dwa razy więcej niż etatowi pracownicy.
- Jesteśmy na samozatrudnieniu i zarabiamy 18, maksymalnie 22 zł na godzinę - mówi gazecie jeden z nich. - Szefostwo ciagle tnie koszty. Nawet za mandaty musimy płacić z własnej kieszeni.
Mowa tu oczywiście o tych, otrzymanych za służbową jazdę karetką. A mandat ma jeszcze inne konsekwencje. - Wtedy na pewno przez pół roku nie dostanę premii 300 zł miesięcznie. A dla mnie to duża kwota, bo zarabiam 2400 zł - tłumaczy jeden z ratowników.
Zobacz też: Jak pracuje dyspozytor pogotowia?
Jak jednak opisuje "Fakt", nie wszyscy mają w stołecznym pogotowiu źle. Stało się ono bowiem popularnym miejscem pracy dla... działaczy PSL i ich bliskich.
Dziennik podkreśla, że dyrektorem warszawskiego pogotowia z zarobkami 12 tys. zł miesięcznie jest Karol Bielski, który z list PSL kandydował do samorządu. Podobnie jak jego zastępca Lucjan Kadej. Kierownikiem ds. marketingu jest natomiast sekretarz wojewódzkiego PSL Mirosław Orliński.
Radny sejmiku mazowieckiego z ramienia PSL Konrad Wojnarowski był kierownikiem ds. administracji, ale po wejściu do samorządu został "zdegradowany" na stanowisko głównego specjalisty. Z zachowaniem zarobków. Jego miejsce miała natomiast zająć... partnerka wspomnianego wcześniej Orlińskiego.
W dziale marketingu warszawskiego pogotowia jest również miejsce dla Arlety Niesłuchowskiej, działaczki młodzieżówki PSL. Wcześniej pracowała jako sekretarka.
Masz newsa, zdjęcie lub filmik? Prześlij nam przez dziejesie.wp.pl