Puste doki, zamknięte hale - przygnębiający krajobraz stoczniowy

Straciliśmy już wiarę, że nasza firma kiedykolwiek stanie na nogi - mówią nieliczni robotnicy, przychodzący jeszcze do pracy w Stoczni Gdynia SA.

Puste doki, zamknięte hale - przygnębiający krajobraz stoczniowy
Źródło zdjęć: © WP.PL

13.10.2009 | aktual.: 13.10.2009 11:14

Zakład, który jeszcze niecałe pół roku temu tętnił życiem, zatrudniając armię ponad 5 tys. ludzi, dziś sprawia przygnębiające wręcz wrażenie. Doki są puste, hale produkcyjne pozamykane na cztery spusty. Największa w Europie suwnica, będąca przez lata symbolem potęgi przedsiębiorstwa, stoi w miejscu. Widok stępki pod kolejny samochodowiec, który miał być budowany w Gdyni, a prawdopodobnie nigdy nie zostanie dokończony, wywołuje wśród stoczniowców smutek i ból.

To zresztą i tak obrazek tylko dla nielicznych, bo do zakładu przychodzi obecnie zaledwie 30 osób. Pilnują instalacji gazów technicznych, które ze względu na zagrożenie wybuchu acetylenu nadzorowane muszą być przez całą dobę. Jeszcze kilka tygodni temu stoczniowców w zakładzie było siedemdziesięciu, ale i ta ekipa została okrojona.

- Po prostu dramat - mówił nam wczoraj jeden z robotników. - Jak tak dalej pójdzie, nabrzeża zarosną trawą. Jedyne statki, jakie tu ostatnio widzimy, nie mają nic wspólnego ze Stocznią Gdynia. Któryś z doków wynajmie raz na jakiś czas Gdańska Stocznia Remontowa. Dziś do południa stał tankowiec, piękna maszyna, prawie 250 m. Dziś przypływa kolejny. Ale jaka to dla nas pociecha?

Robotników niepokoi też widok wywożonego ze stoczni sprzętu i pustoszonych hal. Ich zdaniem to dobitny dowód na to, iż stocznia nigdy już się nie odrodzi. Pracownicy firmy ochroniarskiej, pilnującej zakładu, mówią jednak, że wszystkie obiekty, które należą jeszcze do przedsiębiorstwa, są zamknięte, a dostępu do nich nie ma. Zaraz jednak dodają, że niektóre hale zostały już w ramach postępowania kompensacyjnego sprzedane prywatnym właścicielom, a ci teraz je porządkują, stąd część sprzętu jest wywożona.

Większość stoczniowców dostępu do zakładu zresztą już nie ma.

- Zabrali nam przepustki - mówi Roman Borowski, nerwowo paląc papierosa przed bramą zakładu. - Przyszedłem dziś tylko, aby odebrać badania z ogólnodostępnej jeszcze, stoczniowej przychodni, bo mam już na oku nową pracę. Ale nawet tych badań mi nie wydali. Cóż... do stoczni już nie wrócę, bo nie ma po co.

Wybrane dla Ciebie
Komentarze (0)