Rok po pożarze na Marywilskiej. Kupcy: zrobił się bazarek
- Ten rok był tragiczny - słyszymy od kupców, którzy handlują w tymczasowym miasteczku przy spalonej rok temu hali Marywilska 44. Większość z nich nie otrzymała odszkodowań, ale "zakasali rękawy", żeby walczyć o biznes. Nie kryją zaskoczenia doniesieniami, według których za podpaleniem stały rosyjskie służby.
12 maja ubiegłego roku w hali Marywilskiej 44 wybuchł pożar, który zabrał cały dobytek setkom przedsiębiorców. W minioną niedzielę, tuż przed rocznicą tamtych wydarzeń, premier Donald Tusk poinformował, że pożar "był efektem podpalenia na zlecenie rosyjskich służb".
Wybraliśmy się do tymczasowego miasteczka handlowego, do którego kupcy zostali przeniesieni latem 2024 r. Na miejscu zastaliśmy kontenery ustawione w czterech rzędach pod częściowym zadaszeniem, w których można kupić ubrania, buty, zabawki, artykuły codziennego użytku, chemię czy pójść do kosmetyczki.
- Byłam zaskoczona, gdy okazało się, że to Rosjanie stoją za podpaleniem - przyznaje w rozmowie z WP Finanse jedna ze sprzedawczyń, która handluje ubraniami dla kobiet. - Wiemy, jakie jest nastawienie do tego narodu w Polsce, ale byłem zdziwiony takim obrotem sprawy - wtóruje jej kupiec, które ma w ofercie okrycia wierzchnie głównie dla mężczyzn.
Dalsza część artykułu pod materiałem wideo
Tłumy ruszyły po kebaby Podolskiego. Byliśmy na otwarciu
Dopytywani o szczegóły, przekonują, że o udziale rosyjskich służb dowiedzieli się z mediów. Wcześniej nie docierały do nich takie sygnały.
Kupcy z Marywilskiej: "ten rok był tragiczny"
W poniedziałkowe popołudnie w tymczasowym miasteczku handlowym widać niewielu klientów - naliczyliśmy ich około 30 przez całą wizytę. Na drzwiach niektórych boksów wiszą tabliczki "zamknięte". Spośród kilkuset punktów otwartych jest trochę ponad połowa.
- Jest pusto, bo jest zimno. Jak spadnie deszcz, to klienci uciekają. To zupełnie inne warunki niż w hali, która spłonęła - przekonuje napotkany sprzedawca ubrań.
Również inni kupcy nie kryją żalu i rozczarowania z powodu tego, w jakich warunkach przyszło im handlować. Wprost wskazują, że ma to wpływ na ich biznesy.
- Musimy swoje przecierpieć, straciliśmy bardzo dużo pieniędzy. To przykre, że coś, na co pracowało się pół życia, poszło z dymem w jeden dzień. Jeśli chodzi o sam biznes, to tego nawet nie da się porównać do tamtej hali - klientów jest zdecydowanie mniej. Tam było porządniej, były kawiarnie, więc klienci mogli zrobić sobie miłą przerwę - wskazuje handlarz, który sprzedaje okrycia wierzchnie.
- Wszystko nam spłonęło. Ten rok był tragiczny, klientów jest bardzo mało - żali się sprzedawczyni ubrań dla kobiet.
Zrobił się z tego bazarek. U nas klientów jest mniej więcej tyle samo, bo odwiedzają nas głównie osoby, które szukają butów na imprezy okolicznościowe np. na wesela czy komunie. Poza tym działamy w internecie. Musieliśmy zakasać rękawy i po prostu wziąć się do pracy w nowych warunkach - podkreśla inny kupiec, który zajmuje się sprzedażą wyłącznie obuwia.
- W pożarze straciliśmy wszystko, więc zaczynaliśmy od zera. Jest bardzo trudno, w tygodniu nic się nie dzieje, ruch jest trochę w weekendy - mówi nam kolejny sprzedawca.
Tylko jeden z kupców, z którymi rozmawialiśmy dostał odszkodowanie - było to 2 tys. zł na kasę fiskalną. - Ten, kto był ubezpieczony, to coś tam dostał - słyszymy.
Sprzedawcy zgodnie podkreślają, że z niecierpliwością czekają na powrót do hali. Z zapowiedzi właściciela - firmy Mirbud - wynika, że zakończenie odbudowy jest planowane na koniec 2026 r. Obecnie teren wygląda tak:
Co wiemy o pożarze hali Marywilska 44?
W hali targowej Marywilska 44 mieściło się około 1,4 tys. sklepów i punktów usługowych. Szacunki wskazują, że w ubiegłorocznym pożarze poszkodowanych zostało około 2 tys. kupców oraz ich pracowników. Na terenie pogorzeliska przeprowadzono oględziny, które trwały 121 dni.
Oświadczenie w tej sprawie wydali minister sprawiedliwości, prokurator generalny Adam Bodnar i minister spraw wewnętrznych i administracji, koordynator służb specjalnych Tomasz Siemoniak.
"Obecnie, na podstawie zgromadzonych dowodów wiemy, że pożar był efektem podpalenia dokonanego na zlecenie rosyjskich służb specjalnych. Mamy pogłębioną wiedzę na temat zlecenia i przebiegu podpalenia oraz sposobu jego dokumentowania przez sprawców. Działania ich były organizowane i kierowane przez ustaloną osobę przebywającą w Federacji Rosyjskiej. Część sprawców przebywa już w areszcie, pozostali są zidentyfikowani i poszukiwani. Prokuratura, Policja i Agencja Bezpieczeństwa Wewnętrznego kontynuują czynności śledcze i operacyjne mające na celu ich ujęcie" - przekazali.
Śledztwo, które ma wyjaśnić okoliczności tego zdarzenia, prowadzi od roku Mazowiecki Wydział Zamiejscowy ds. Przestępczości Zorganizowanej i Korupcji Prokuratury Krajowej przy wsparciu Komendy Stołecznej Policji i Agencji Bezpieczeństwa Wewnętrznego.
Maria Glinka, dziennikarka WP Finanse i money.pl