"Rząd Tuska stracił wymówkę, a Kaczyński zaskoczył"
Po wyborczym zwycięstwie kandydata PO rząd będzie musiał przystąpić do przeprowadzenia tyleż trudnych, co koniecznych reform; traci wymówkę, że powodem jego zaniechań jest groźba prezydenckiego weta - sądzi "The Economist". "Jarosław Kaczyński dokonał rzeczy nie do pomyślenia: pochwały patriotyzmu Edwarda Gierka" - podkreśla redakcja.
05.07.2010 | aktual.: 05.07.2010 16:41
"Wymówki się skończyły" - podkreślił tygodnik w komentarzu na swym portalu internetowym.
Zwycięstwo Bronisława Komorowskiego oznacza, że usunięta została ostatnia przeszkoda wprowadzenia "koniecznych, lecz bolesnych reform", zwłaszcza finansów publicznych. Odtąd rząd nie będzie mógł zbyć wszelkich dyskusji na ten temat, powołując się na groźbę prezydenckiego weta ze strony obstrukcyjnego prezydenta - uważa "Economist".
Według tygodnika bezbarwna kampania wyborcza Komorowskiego potwierdziła przedwyborcze przypuszczenia, że jego głównym atutem z punktu widzenia premiera Donalda Tuska jest to, iż miejsce na świeczniku odstąpi rządowi.
"Komorowski na dłuższy okres przestanie generować nagłówki, zajmie się godnym, acz skromnym reprezentowaniem Polski za granicą i będzie trzymał prezydenckie weto pod kluczem" - napisano w komentarzu.
Zdaniem "Economist" w czasie kampanii wyborczej zdarzyły się "dwie rzeczy nie do pomyślenia":
- lider SLD Grzegorz Napieralski, który w pierwszej turze głosowania zdobył ponad 13% głosów, odmówił Komorowskiemu poparcia, ponieważ już teraz myśli o przyszłorocznych wyborach parlamentarnych;
- w tym uniku Napieralskiego wyczuł dla siebie szansę Jarosław Kaczyński, dokonując innej rzeczy nie do pomyślenia: pochwały patriotyzmu Edwarda Gierka.
Tygodnik zaznacza też, że lekceważące wypowiedzi premiera Tuska o tym, iż w prezydenturze chodzi o pałace i żyrandole, nie były najlepszym sposobem wygenerowania poparcia dla jego kandydata. Po co bowiem zawracać sobie głowę głosowaniem na kogoś, kogo rola sprowadza się do troski o żyrandole.
Za najważniejsze pytanie uznaje "The Economist" przyszły kształt polskiej sceny politycznej, wskazując, że duża liczba wyborców widzi się w tzw. Polsce B, która mniej skorzystała na ustrojowej transformacji, pracuje dla budżetówki i obawia się modernizacji.