Sąsiedzkie protesty zmorą deweloperów
Nawet kilku milionów złotych odszkodowania potrafią domagać się od inwestora właściciele sąsiednich posesji z tytułu strat, jakie ma im przynieść realizacja projektu.
15.11.2010 | aktual.: 15.11.2010 09:54
W branży deweloperskiej najbardziej czasochłonna z reguły nie jest sama budowa, lecz proces uzyskiwania koniecznych dla jej startu pozwoleń. Najważniejsze z nich to decyzja o warunkach zabudowy (gdy nie jest uchwalony miejscowy plan zagospodarowania przestrzennego) oraz samo pozwolenie na budowę.
Właścicielom nieruchomości leżących w sąsiedztwie posesji, na której realizowana ma być inwestycja, przysługuje status uczestnika w postępowaniu administracyjnym umożliwiający ewentualne odwołanie się od decyzji o wydaniu stosownych zezwoleń. Sąsiedzi, protestując przeciwko m.in. wzmożonemu ruchowi samochodów i zakorkowaniu ulic, hałasowi czy groźbie uszkodzenia istniejących budynków przy okazji prowadzenia robót budowlanych, często wymuszają na deweloperze modernizację dróg, postawienie ekranów dźwiękochłonnych czy remont sąsiednich budynków.
Sąsiad deweloperowi wilkiem
Ta grupa protestujących, choć często uciążliwa i zdolna zmusić inwestora do modyfikacji planów, nie budzi większych emocji w branży deweloperskiej. Problemy są gdzie indziej.
– Irytujący, choć wpisani w nasze ryzyko zawodowe, są sąsiedzi domagający się rzeczy z punktu widzenia dewelopera niemożliwych, jak wstrzymanie inwestycji, ponieważ zasłoni ona piękny widok z okna czy zniszczy łąkę. Oburzają mnie za to osoby, które szukają wyłącznie pretekstu do oprotestowania inwestycji, by wymusić na inwestorze wypłatę określonej, z reguły mocno wygórowanej sumy pieniędzy – mówi Wojciech Ciurzyński, prezes Polnordu.
Z takim zamiarem protestują i „starzy” sąsiedzi, często, jak twierdzą deweloperzy, zachęcani przez specjalizujące się w tego rodzaju sporach kancelarie prawne lub doradców, spekulanci, kupujący grunty w sąsiedztwie inwestycji, liczący na zmuszenie dewelopera do wykupu ziemi po wyższej cenie czy nawet inni deweloperzy. – Wypłaty kilkuset tysięcy złotych domagał się swego czasu od nas znany prywatny inwestor nieruchomościowy – wspomina Jarosław Szanajca, prezes Dom Development. Inny giełdowy deweloper zmagał się z protestem stowarzyszenia kierowanego przez członka władz konkurencyjnej firmy.
Szantaż czy negocjacje?
Proceder prawnego blokowania inwestycji w nadziei na zawarcie ugody i zgarnięcie sowitego odszkodowania jest powszechny m.in. dlatego, że jest zgodny z prawem. – Okazuje się, że żądanie wypłaty odszkodowania z tytułu rzekomych strat związanych z inwestycją na sąsiedniej posesji oraz zapowiedź wystąpienia na drogę prawną mającą na celu wstrzymanie tejże inwestycji w przypadku niewypłacenia odszkodowania nie jest szantażem – mówi Andrzej Nizio, prezes Marvipolu. Firma ma problemy z realizacją inwestycji na stołecznych Bielanach. Start wstrzymują protesty sąsiadów. Czy w przypadku tej inwestycji Marvipol otrzymał „propozycję nie do odrzucenia”? – Nie potwierdzam i nie zaprzeczam – odpowiada Nizio.
Najbardziej nagłośnionym sporem inwestora z sąsiadami jest awantura o apartamentowiec Złota 44, pozwolenie na budowę którego zostało uchylone w efekcie działań sąsiadów. Inwestor – Orco Property Group, po otrzymaniu propozycji wypłaty pokaźnego odszkodowania w zamian za rezygnację z protestów skierował sprawę do prokuratury, twierdząc, że padł ofiarą szantażu. Postępowanie w tej sprawie jeszcze się nie rozpoczęło.