Spła­ci­my za cie­bie kre­dyt hi­po­tecz­ny, czy­li pierw­szy cud pre­mie­ra

Jeśli przyzwyczaimy kredytobiorców, że można wykręcić się od spłaty zobowiązań wobec banków, to za pewien czas możemy mieć w Polsce tę samą sytuację, jaka zaistniała w USA, czyli załamanie rynku kredytów hipotecznych.

Spła­ci­my za cie­bie kre­dyt hi­po­tecz­ny, czy­li pierw­szy cud pre­mie­ra
Źródło zdjęć: © Jupiterimages

19.03.2009 | aktual.: 19.03.2009 12:36

Z przerażeniem obserwuję debatę nad projektem antykryzysowym dotyczącym spłat przez Skarb Państwa kredytów hipotecznych za osoby, które stracą pracę. Trzeba przyznać, że w uszach wyborców - szczególnie tych, którym udało się zdążyć z uzyskaniem kredytu hipotecznego - wszystko brzmi fantastycznie. Ale to tylko pierwsze wrażenie.

Zacznijmy od tego, że premier chyba nie zna oferty kredytowej. Od kilku lat banki proponują klientom ubiegającym się o kredyt hipoteczny wykupienie ubezpieczenia od ryzyka utraty pracy. Oczywiście trzeba uważać, co się kupuje - czy rzeczywiście opłacenie składki i wykupienie polisy danego towarzystwa zadziała w sytuacji, kiedy pracę stracimy, ale to już inny problem.

Faktem jest, że przed skutkami bezrobocia można się zawczasu zabezpieczyć, nie czekając na cudowne ocalenie. Rząd powinien skoncentrować się na leczeniu przyczyn, a nie skutków. Trzeba raczej stworzyć program pomocy firmom, które wpadną (nie z własnej winy) w tarapaty, aby nie zwalniały pracowników. Na ten moment takich działań ze strony rządu nie widać.

Jak wygląda w Polsce spłacalność kredytów hipotecznych? Lepiej niż bardzo dobrze – ze spłatami zalega około 1-1,5 proc. kredytobiorców. Powodem jest coś, co można określić jako wymuszona odpowiedzialność kredytobiorcy - "straciłem pracę, ale nie mogę stracić mieszkania!".

Spłacając kredyt hipoteczny, którego zabezpieczeniem jest nasz dom rodzinny, wiemy, że w razie kłopotów finansowych "nie ma zmiłuj". Jeśli zalegamy ze spłatą kilka miesięcy, bank będzie chciał wyegzekwować swoje należności przy pomocy komornika.

Stracimy w ten sposób nie tylko możliwość uzyskania w przyszłości jakiejkolwiek bankowej pożyczki, ale także dach nad głową.

W efekcie nasi rodzimi kredytobiorcy posłusznie przynoszą na czas pieniądze do banku, także wtedy, kiedy wpadają w tarapaty finansowe. Jakie będą konsekwencje w przypadku wprowadzenia pomysłu premiera w życie? Odpowiedź jest prosta. Jeśli przyzwyczaimy kredytobiorców, że można wykręcić się od spłaty zobowiązań, to za pewien czas możemy mieć w Polsce tę samą sytuację, jaka zaistniała w USA, czyli załamanie się rynku kredytów hipotecznych.

Jeśli dziś kredytobiorca traci pracę staje na głowie, aby znaleźć nową, głównie po to, aby za chwilę nie wylądować z rodziną pod mostem. Może zdecydować się na pracę za mniejsze pieniądze albo na stanowisku nie odpowiadającym jego kwalifikacjom. Ta determinacja oczywiście zniknie, jeśli damy rybę, a nie wędkę i raty będą spłacane przez Skarb Państwa. W tej sytuacji pogorszy się znacznie spłacalność kredytów hipotecznych.

A jak na ten fakt zareagują banki? Nietrudno się domyślić - jeszcze bardziej przykręcą śrubę, a ograniczenia będą w pierwszej kolejności dotyczyć osób mniej majętnych, słabiej zarabiających. A ponieważ właśnie ta grupa ma być celem obrony, w efekcie będzie to dla chronionej populacji niedźwiedzia przysługa. Bo z niskimi czy przeciętnymi dochodami nie dostaniemy kredytu hipotecznego w żadnym banku, przez co nigdy nie dorobimy się własnego mieszkania.

Jak to wpłynie na branżę deweloperską, która już w tej chwili jest na skraju przepaści? Dzięki pomysłowi premiera branża ta za parę miesięcy zrobi śmiały krok naprzód. Bo jeszcze bardziej spadnie liczba kupujących ze względu na kolejne ograniczenia dostępności do kredytów. Kłopoty i liczne upadłości deweloperów przełożą się oczywiście na problemy w branżach pokrewnych: usług i produkcji materiałów budowlanych.

Proponowane rozwiązanie jest amoralne!

Wyobraźmy sobie, że zatrudniamy na podobnych stanowiskach dwóch pracowników. Pierwszy pracuje bardzo dobrze, a drugi zaczął sobie w pewnym momencie robić z pracy żarty. Obaj spłacają kredyty hipoteczne. W efekcie zwalniamy pracownika nr 2, na co słyszymy jego radosny okrzyk: - Hurra! Straciłem pracę!

Cóż się dalej dzieje z tą osobą? Ów osobnik przechodzi sobie na zasiłek dla bezrobotnych, pracuje na czarno (być może u naszej konkurencji!), a rząd… spłaca za niego kredyt. Czy powielanie takiego rozwiązania nie jest kuszące? Ile nadużyć możemy spodziewać się ze strony obecnych kredytobiorców, aby załapać się na dwanaście rat wakacji od kredytu? A wiadomo, że Polak potrafi…

Zadajmy sobie jeszcze pytanie, ile to będzie faktycznie nas kosztowało?Oczywiście, koszty realizacji projektu to nie tylko spłaty rat za bezrobotnych kredytobiorców. Biorąc pod uwagę, że liczna grupa cwaniaków ucieknie do szarej strefy, aby się na tę ulgę załapać, dojdą jeszcze wypłacane dla nich zasiłki dla bezrobotnych.

A budżet straci z kolei wpłaty na ZUS i podatki od dochodów tych osób. Ale to oczywiście nie wszystkie koszty - ile osób i dodatkowych etatów (płatnych z budżetu) będzie potrzeba do obsługi tej akcji? Tysiące podań będą wpływać z całej Polski, trzeba będzie je rozpatrywać, weryfikować, ustalać z bankami zasady spłaty. Ogromna, niewyobrażalna administracja, a do tego zamieszkanie w bankach.

Podsumowując, intencje rządu może i dobre, ale konsekwencje wprowadzenia nowej "ulgi kredytowej" fatalne i nieobliczalne w skutkach. Rozumiem, że o głosy wyborców trzeba dbać nie tylko bezpośrednio przed wyborami, ale nie takim kosztem! Mam nadzieję, że mój głos w tej sprawie nie jest odosobniony.

Krzysztof Oppenheim

kredytdonald tuskbank
Wybrane dla Ciebie
Komentarze (0)