Tak dobrze nie było nam od czasów Jagiellonów

Polska nie była tak bogata, spokojna, zjednoczona i wpływowa od czasu dynastii Jagiellonów w XVI wieku, kiedy jej granice rozciągały się od Morza Bałtyckiego do Morza Czarnego - pisze "The Economist".

Tak dobrze nie było nam od czasów Jagiellonów
Źródło zdjęć: © Fotolia | great photos

27.06.2014 | aktual.: 30.06.2014 09:04

"Kiedy opadła żelazna kurtyna w 1989 Polska była na skraju bankructwa z dużym niewydolnym sektorem rolnictwa, koszmarnymi połączeniami kolejowymi i drogowymi oraz gospodarką nie większą niż sąsiednia Ukraina. Wtedy krajami postkomunistycznymi z najlepszymi perspektywami był Czechosłowacja i Węgry. Nadzieje dla Polski były nikłe" - przypomina perspektywę świata zachodniego z początku lat 90." - pisze "The Economist".

Tygodnik przypomina, że rygorystyczna terapia szokowa z początku lat 90. ustawiła nas na właściwych torach. Reformy zorientowane prorynkowo, które zniosły m.in. kontrolowanie cen, ograniczyły dotacje do towarów i usług, pomogły zrównoważyć budżet.
Pismo stwierdza, że kuracja była bolesna, ale po kilku latach ostrej recesji Polska gospodarka zaczęła znowu rosnąć. Wzrost trwa nieprzerwanie od tamtego czasu i jeszcze przyśpieszył od momentu naszego dołączenia do Unii Europejskiej w 2004 roku. Od tego momentu średni wzrost PKB wynosi 4 proc. rocznie. PKB przypadające na jednego Polaka i jego siła nabywcza wynoszą od tamtej pory 67 proc. średniej unijnej. "The Economist" przypomina, że w 1989 roku było to 33 proc., a teraz nasza gospodarka jest prawie trzy razie większa od ukraińskiej. Nasz kraj przekierował swój handel zagraniczny ze Wschodu na Zachód, zmodernizował połączenia komunikacyjne oraz przeprowadził restrukturyzację znajdujących się w trudnej sytuacji państwowych molochów przemysłowych.

Uzasadniając tezę o najlepszym okresie od czasów Jagiellonów, tygodnik przypomina czytelnikom, że byliśmy jedyną dużą gospodarką w Europie, której udało się uniknąć recesji podczas kryzysu finansowego. Częściowo dzięki szczęściu, a częściowo dzięki połączeniu odpowiedniej polityki pieniężnej, elastycznemu kursowi walutowemu wobec złotego, niskiemu zadłużeniu gospodarstw domowych i wciąż niskiemu odsłonięciu na handel międzynarodowy.

"The Economist" przytacza konkretne liczby. Polski PKB był w zeszłym roku o ponad 20 proc. wyższy niż na początku kryzysu. Dodatkowo minister finansów przewiduje, że w tym roku gospodarka wzrośnie o kolejne 3 proc.

Dzięki gospodarczemu przyśpieszeniu zyskaliśmy na znaczeniu w Unii Europejskiej - zarówno ekonomicznie, jak i politycznie. Polska jest postrzegana jako jeden ważniejszych krajów UE. Stoimy w jednym szeregu z Niemcami, Wielką Brytanią, Francją, Włochami i Hiszpanią. Do tego powiązania polsko-niemieckie są drugimi najważniejszymi stosunkami pomiędzy dwoma państwami Unii tuż po stosunkach między Niemcami a Francją.

"The Economist" przytacza kolejny argument. Od wybuchu kryzysu na Ukrainie decydenci, zarówno w Unii Europejskiej, jak i w USA, uważnie słuchają, co mają do powiedzenia na ten temat nasz premier i minister spraw zagranicznych. To dlatego, że Polska i kraje bałtyckie są najdalej wysuniętymi na północ członkami NATO i Unii Europejskiej. Tygodnik przypomina, że od momentu upadku żelaznej kurtyny Polska była zwolennikiem silnego państwa ukraińskiego.

To nie koniec reform

"The Economist" zauważa jednak, że sporo jeszcze pracy przed nami, ponieważ transformacja wciąż nie pozostałą ukończona. Potrzebujemy kolejnych reform, zwłaszcza w sektorze rolnictwa oraz wyrównania różnic między zachodem a wschodem kraju, który jest wyraźnie biedniejszy. Kolejną wyzwaniem będzie przyłączenie się do strefy euro. Obecnie ponad 70 proc. z nas jest temu przeciwna. Do tego rezygnacja z naszej narodowej waluty wymagałaby zmiany konstytucji, co na razie nie wchodzi w grę.

Najgorzej może być po 2020 roku. O ile nie zaczniemy myśleć długoterminowo, to czeka nas kiepska perspektywa i podzielimy los Portugalii, która wykorzystała środki unijne do budowy ładnych dróg, ale nie większego rozwoju gospodarczego. Obecnie główną siłą naszego kraju jest tania siła robocza. Duże koncerny i firmy z zachodniej Europy oraz USA wykorzystują nasz kraj jako jedno gigantyczne centrum outsourcingowe. Jednak nie może być to nasza jedyna zaleta. Jeśli chcemy naprawdę dogonić resztę Europy, musimy zacząć starać się być konkurentami dla zachodnich gigantów.

Największe wyzwanie? Uniknięcie przez nas pułapki średniego przychodu, utknięcia na obecnym poziomie. "Polacy nie oszczędzają i nie inwestują odpowiednich środków finansowych, by wykonać skok z bycia wykonawcą zleceń dla krajów zachodu do globalnej gospodarki z własnymi innowacyjnymi przedsiębiorstwami. Pomiędzy 2004 a 2011 rokiem średnia stopa oszczędzania wynosiła tylko 17 proc. PKB, a inwestycji 21 proc. To poniżej średniego poziomu UE" - stwierdza "The Economist".

Ekspansja zaściankowa

Tygodnik cytuje Daniela Bonieckiego konsultanta firmy doradczej McKinsey, który twierdzi, że aby utrzymać dotychczasową wzrostową tendencję, najważniejsze są zmiany w trzech dziedzinach. Po pierwsze musimy uzupełnić lukę produktywności, jaką mamy w stosunku do Europy Zachodniej. Po drugie zacząć inwestować w branżach, które są rozwojowe (np. produkcja maszyn specjalistycznych). Po trzecie musimy stać się bardziej globalni. Produktywności polskich firm na godzinę w stosunku do zachodu wynosi tylko 60 proc. w stosunku do krajów starej piętnastki. Jest to spowodowane częściowo przez konieczność szkolenia i nasze opóźnienie, ale równie istotne to, że firmy są źle zarządzane.

Polskie firmy są sprawne, ale brakuje im globalnego zacięcia i pomysłów technologicznych. Większość przedsiębiorstw skupia się na rynku krajowym, ewentualnie na regionie. Jedyną prawdziwie globalną polską firmą jest kontrolowane przez państwo KGHM, które jest jednym z największych na świecie wydobywców miedzi i srebra.

Piętą achillesową Polski jest demografia. Mamy jeden z najniższych wskaźników dzietności w całej Unii, a do tego wciąż pozostajemy krajem, z którego ludzie częściej wyjeżdżają niż do niego przyjeżdżają. Jednakże najbardziej palącym problemem jest przerost zatrudnienia w sektorze administracji publicznej. W ciągu 25 lat przybyło nam przynajmniej 460 tys. urzędników. Wysiłki prywatnych przedsiębiorstw są hamowane przez przerośniętą biurokrację. To jeden z powodów, dla których wielu z najzdolniejszych Polaków wyjeżdża za granicę. "Ale przynajmniej idą z podniesionym czołem. Nastały dni, kiedy głos Polski poza granicami po raz kolejny coś znaczy" - podsumowuje "The Economist".

wzrost gospodarczyeconomistpkb
Wybrane dla Ciebie
Komentarze (2096)