To tu robiono jedzenie ze zdechłych zwierząt? Potem to jedliśmy!
Śledczy wertują sterty dokumentacji, którą zabezpieczyli u Piotra M. (43 l.), właściciela ubojni w Rosławowicach (woj. łódzkie), do której kilka dni temu trafił transport chorych i padłych zwierząt. Niewykluczone, że znalazło się także w dużych zakładach mięsnych z terenu Rawy Mazowieckiej.
22.03.2013 | aktual.: 22.03.2013 06:49
Śledczy wertują sterty dokumentacji, którą zabezpieczyli u Piotra M. (43 l.), właściciela ubojni w Rosławowicach (woj. łódzkie), do której kilka dni temu trafił transport chorych i padłych zwierząt. Przesłuchiwani są też kolejni świadkowie. Wszystko po to, by ustalić, do których zakładów trafiało mięso z ubojni Piotra M. Niewykluczone, że znalazło się także w dużych zakładach mięsnych z terenu Rawy Mazowieckiej.
Mięsna afera wybuchła 16 marca 2013 roku. Około godz. 4 nad ranem funkcjonariusze w czasie kontroli znaleźli na terenie ubojni przyczepę z 24 zwierzętami, z których 9 było martwych, pozostałe zaś w stanie agonalnym – z połamanymi nogami, poranione. Nie mogły stać na własnych nogach. Trzeba je było uśpić. Już podczas przesłuchania na policji 43-letniemu przedsiębiorcy przedstawiono zarzuty przyjmowania bydła pourazowego, które mogło być leczone środkami farmakologicznymi, a które to następnie po uboju i jego rozbiorze wprowadzał do obrotu jako towar pełnowartościowy. Gdzie trafiało po wyjeździe z ubojni?
– Ustalamy to, sprawdzamy dokumentację. Musimy także brać pod uwagę jej rzetelność – mówi Krzysztof Kopania, rzecznik Prokuratury Okręgowej w Łodzi. Z dotychczasowych ustaleń śledczych wynika, że niewykluczone, iż mięso z ubojni Piotra M. trafiało także do dużych zakładów mięsnych z teremu Rawy Mazowieckiej.
Zapytaliśmy, czy rzeczywiście mogło tam trafiać mięso z ubojni Piotra M. Czy szefowie mieli świadomość, że mogą być oszukiwani? Jakie działania podjęli obecnie, by sprawdzić, czy nie zostali pokrzywdzeni działalnością firmy Piotra M.? – Tą sprawą zajmuje się inspekcja weterynaryjna i prokuratura. Przygotujemy i wydamy oświadczenie, ale najpierw musimy je uzgodnić we władzach firmy – powiedział nam jeden z szefów zakładów. Stwierdził także, że sądząc po pracy prokuratury, istnieje nadzieja, że sprawa zostanie poważnie i należycie wyjaśniona.