Warszawskie byki w odwrocie

W Londynie i Nowym Jorku o korekcie nikt nie słyszał. WIG20 stracił w jej wyniku prawie 100 punktów i pożegnał się z poziomem 2300 punktów. Może to tylko psychologiczny straszak, a może wstęp do ataku na kolejną setkę.

Warszawskie byki w odwrocie
Źródło zdjęć: © Open Finance

24.02.2012 08:59

Nasz indeks największych spółek należał do najsłabszych nie tylko w trakcie czwartkowej sesji, gdy ustępował jedynie wskaźnikom w Turcji i krajów z grupy PIIGS i nie tylko po środowym fixingu, gdy dał się wyprzedzić tylko Grecji. Należy do najsłabszych już od kilku sesji, a dokładnie od 7 lutego, gdy w ciągu dnia o 1,5 punktu wyskoczyła nad poziom 2400 punktów. Tego niedźwiedzie nie zdzierżyły, a ich zemsta na razie wynosi 104 punkty, czyli 4,3 proc. (licząc po wartościach zamknięcia, 93 punkty, a więc 3,9 proc.).

W środę WIG20 przejął się najwyraźniej rozczarowującymi wskaźnikami aktywności w niemieckich usługach i przemyśle (miał prawo, w końcu Niemcy to nasz największy partner handlowy). Bardziej nawet niż sam DAX. W czwartek niemrawo zareagował na rewelacyjny wzrost wskaźnika nastrojów niemieckich przedsiębiorców (nie mówiąc o jeszcze bardziej rewelacyjnym wzroście naszej sprzedaży detalicznej i zamówień w przemyśle). Trzeba przyznać, że mocno przeszkadzała mu przecena akcji PGE.

Dziś powodem do zmartwień może być wczorajszy spadek poniżej 2300 punktów. Być może dla odmiany byki tego nie zdzierżą i przystąpią do kontrataku, ale będzie to możliwe jedynie pod warunkiem, że inwestorzy na głównych światowych parkietach nie dojdą do wniosku, że i tam nadszedł czas na spadkową korektę. Pretekstem nie powinny być opublikowane dziś ostateczne dane o dynamice niemieckiej gospodarki w czwartym kwartale ubiegłego roku. Eksperci oczekiwali spadku o 0,2 proc. i się nie zawiedli. Może być nim pogorszenie się indeksu nastrojów amerykańskich konsumentów. W tym przypadku oczekuje się spadku z 75 do 72,7 punktu. Może się też pojawić całkiem innym powód lub pretekst.

Ani powodów, ani pretekstów do korekty nie widzą też inwestorzy azjatyccy. Nikkei wzrósł dziś o 0,5 proc. i była to trzecia z rzędu wyraźna zwyżka. Silny trend wzrostowy trwa na japońskim parkiecie od połowy stycznia. W jego wyniku tamtejszy wskaźnik zyskał już 15 proc. Na godzinę przed końcem handlu Shanghai B-Share szedł w górę o 1,7 proc., a Shanghai Composite o 1 proc. W Szanghaju hossa trwa niemal od początku roku. Tam również indeksy zyskały po 15-16 proc.

Od kilku tygodni widać więc wyraźnie, że główne giełdy azjatyckie, Wall Street i Londyn znajdują się w zdecydowanym trendzie wzrostowym, podczas gdy większość rynków naszego kontynentu ma się wyraźnie gorzej. W europejskim gronie Warszawa stoi w jednym szeregu z najgorszymi. Nie ma innego wyjścia, jak się z tym pogodzić i dostosować swoją strategię. Na szczęście mamy też segment małych i średnich spółek, który bardziej trzyma się trendów wyznaczanych przez najlepszych.

Roman Przasnyski, Open Finance

Wybrane dla Ciebie
Komentarze (0)