Willa na kacecie© WP.PL | Mateusz Madejski

Willa na kacecie

Mateusz Madejski

W obozie koncentracyjnym Mauthausen-Gusen mogło zginąć nawet 122 tys. ludzi. Dziś na terenie miejsca nazistowskich zbrodni, tuż przy krematorium, stoi luksusowe osiedle. Dla mieszkańców to żaden problem. - Domy jak domy, osiedle jak osiedle - wzruszają ramionami.

- Jak trafię do obozu koncentracyjnego? - pytam w punkcie informacji na dworcu w austriackim Linzu.

- Do czego? - pracowniczka jest zdezorientowana.

- Chodzi mi o miejsce, w którym kiedyś był obóz koncentracyjny - precyzuję, ale i to niewiele pomaga.

- Nie wiem, co to jest obóz koncentracyjny. Może pan jaśniej? - mówi z uśmiechem, ale i z delikatną irytacją.

Tłumaczę jej, że w Mauthausen i Gusen w czasie II wojny światowej działał nazistowski obóz zagłady. A ja chciałbym dotrzeć w to miejsce.

- Mauthausen i Gusen? Trzeba było tak od razu! Wyjdzie pan za dworzec i poczeka na autobus 361 - mówi pani z ulgą, że jednak była mi w stanie pomóc.

A ja jestem zmieszany. W końcu w obozie życie straciły dziesiątki tysięcy ludzi. Niektórzy historycy szacują, że ofiar było 122 tysiące. A przez wszystkie obiekty wielkiego kompleksu KL Mauthausen-Gusen przeszło około 330 tys. osób. Spodziewałem się więc, że nie będę miał problemów z dotarciem do takiego miejsca. A już na pewno nie myślałem, że pracownicy informacji nie będą w stanie mnie tam pokierować.

Krematorium przy ulicy Bacha

Kolejnych zaskoczeń miało być więcej. W rozkładzie jazdy linii 361 nie ma mowy o tym, że autobus przejeżdża przez jakieś miejsce pamięci.

- Czy na pewno tam trafię? - zaczynam się zastanawiać. Po 40 minutach jazdy wreszcie widzę wielki betonowy monument z napisem "Memorial". Wysiadam. Ale gdybym się zagapił, to pewnie bym tam nie trafił. Przystanek przy miejscu kaźni nazywa się po prostu Gusen-Bachstrasse, czyli "ulica Bacha".

Gdyby nie przypominający o przeszłości monument, miejsce wyglądałoby wręcz idyllicznie. Wokół zalesione wzgórza, piękne, zadbane domki i dużo zieleni. Cisza i spokój. Wielu mogłoby uznać Gusen za idealne miejsce do życia. Ma urok zamożnej prowincji, ale w pobliżu znajduje się Linz - jedno z największych i najbogatszych miast Austrii.

No właśnie, ale czy spokoju mieszkańców nie burzy to, że mieszkają na terenie, który widział dziesiątki tysięcy ludzkich tragedii? O to będę się chciał zapytać mieszkańców Gusen. Ale najpierw chcę zobaczyć, co się kryje obok monumentu.

A kryje się krematorium - o czym przypomina wykuty w betonowej ścianie napis. Wchodzę do wewnętrznej izby. Jest tam stary piec. A wokół tablice pamiątkowe, zdjęcia, kwiaty, znicze i flagi. W tym sporo polskich, w końcu spora część ofiar obozu pochodziła właśnie z Polski. Są jednak i pamiątki po ludziach z innych państw - Rosji, Czech, Węgier czy Grecji. Sporo jest też symboli żydowskich i romskich.

Obok krematorium jest izba pamięci. Gdy wchodzę, na jednym z ekranów leci akurat nagranie ze wspomnieniami Leona Ceglarza, byłego więźnia obozu. Wspomnień jest zresztą więcej - niektóre w formie nagrań, inne w formie zapisów na tabliczkach. Są też pamiątki, mapy, nieduże instalacje artystyczne. Jednego jednak brakuje - ludzi.

Jestem w izbie zupełnie sam. Choć jest miejsce dla obsługi i niewielka recepcja, to i tam nikogo nie ma. Widzę też mały koszyk z prośbą o datki. Pusty. Wychodzę na chwilę z roli reportera i wrzucam dwa euro. Zastanawiam się, kiedy obok mojej monety pojawi się jakaś kolejna.

"Żadnych kości nie znaleźliśmy"

Na kompleks KL Mauthausen-Gusen składało się kilka obiektów. Ale obóz, przy którym było krematorium, był największy. Tuż po wojnie baraki zajęli radzieccy żołnierze. Potem austriackie władze zrównały je z ziemią, a z czasem powstało tam osiedle.

Są dwa nieduże bloki, ale zdecydowana większość to domki jednorodzinne. Zabudowa typowa dla Górnej Austrii - spadziste dachy, ale niezbyt wiele ozdób. Po stanie domów, idealnie przystrzyżonych trawnikach oraz wszechobecnych drogich samochodach, widać jednak, że mieszkają tu dość zamożni ludzie. Nawet jak na austriackie standardy.

Jeden z domów sąsiaduje z izbą pamięci. Garaż jest akurat otwarty, wewnątrz widzę mężczyznę w średnim wieku.

- Jak to jest mieszkać na terenie byłego obozu koncentracyjnego?

- Był obóz, teraz nie ma. Są mieszkania - odpowiada, wzruszając ramionami.

- A w ogóle przyjeżdża ktoś tu, żeby upamiętnić ofiary? - dopytuję.

Mężczyzna odpowiada, że owszem, na początku maja są uroczystości. Ale poza tym - niekoniecznie. - Jest spokój - dodaje.

Bardziej rozmowna jest starsza kobieta, która prowadzi wózek z dzieckiem.

- Osiedle na terenie obozu? Mówiąc szczerzę, to w mojej rodzinnej Polsce byłoby to nie do pomyślenia - staram się ją delikatnie spowodować.

Odpowiada jednak tylko, że "każdy kraj ma inny sposób na uczczenie ofiar". Na jej twarzy widzę jednak zakłopotanie.

- Wie pan, ja tu dorastałam. Dawno temu kupiliśmy tu mieszkanie. Może dlatego nie zastanawialiśmy się na tym wszystkim. Poza tym dalej, w Mauthausen, teren obozu jest jednak ogrodzony. Inaczej to wygląda - dodaje.

- No i, przyrzekam, nigdy nie znalazłam tu żadnych kości. Nikt kogo znam też nie znalazł - zaznacza.

Spaceruję po eleganckiej okolicy. Nic nie przypomina tu o dawnych tragediach. Nawet nazwy ulic. Poza ulicą Bacha jest ulica "Kwiatowa", "Parkowa" oraz "Ulica placu zabaw". Żadna nazwa nie upamiętnia natomiast ofiar, poza jednym wyjątkiem. Tuż przy krematorium jest ulica "Papy Grubera". Ten katolicki ksiądz, sam będąc w Gusen, starał się przemycać dla więźniów jedzenie, pomagać im i podtrzymywać na duchu. W końcu sam został zamordowany w Wielki Piątek 1944 roku.

Gdy opuszczam osiedle, pod monument z napisem "Memorial" podjeżdża biały samochód dostawczy. Zastanawiam się, czy ktoś jednak nie przyjechał, by odwiedzić to miejsce.

Z auta wysiada młody mężczyzna i tylko rzuca w moją stronę: - Jeśli pan chce wejść, to proszę się śpieszyć, bo niedługo zamykamy.

Pytam, czy tu pracuje, ale mówi, że nie może ze mną rozmawiać.

- Oczywiście poza izbą pamięci może pan przebywać tu cały czas - zapewnia.

Po drugiej stronie ulicy stoi nieduży pensjonat. Choć drzwi wejściowe są zamknięte to widzę, że z tyłu budynku mieści się restauracja. Nikogo w środku nie ma, ale widzę, że z kuchni wychodzi mężczyzna o południowych rysach twarzy.

- Pan chce rozmawiać o tym monumencie? Przepraszam bardzo, ale ja nawet nie wiem, co to jest - ucina.

Idę na przystanek, który znajduje się tuż przy krematorium. Przy przystanku są krzykliwe reklamy - promuje się między innymi lokalny klub muzyczny oraz konwencja miłośników tatuaży. Gdy chodzę z aparatem i robię ostatnie zdjęcia, zauważam, że z zainteresowaniem przygląda mi się jakaś młoda para.

- Mieszkają tu państwo? - pytam. Gdy potwierdzają, zadaję im kolejne pytania.

- Był tu obóz śmierci? Poważnie? Mieszkamy tu od niedawna. Widzieliśmy ten monument, ale w historię się nie wgłębialiśmy. Może czas najwyższy to zrobić? - słyszę.

Masz newsa, zdjęcie lub filmik? Prześlij nam przez dziejesie.wp.pl

Źródło artykułu:WP magazyn
Wybrane dla Ciebie
Komentarze (0)